poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rok temu...

Ukryty w cieniu regału z książkami, niczym szpieg przysłuchiwałem się rozmowie, która dobiegała do moich uszu zza otwartych drzwi jednego z mniejszych saloników gmachu, gdzie Najwyższy Lord zdecydował się dziś przyjmować zaproszonych na posłuchanie gości.
Niski głos Alexiusa niósł się po ścianach, wzbudzając mikro drganie powietrza i ciarki na moich pokrzywionych plecach.
-Nieme Góry od jakiegoś czasu stanowią dla nas cel na liście ziem, mogących pomóc Radzie w poszerzeniu terenów bezpośrednio Nam podlegającym. Arkadia jest duża, to prawda, ale nie tak zróżnicowana pod względem ziemi i dostępu do surowców jak te góry.
-Wszystko brzmi świetnie, ale co MY mamy z tym wspólnego? Masz zamiar nas zanudzić czy przejdziesz do rzeczy?- Pełen niechęci głos Macabre zdawał się dudnić w moich uszach jeszcze przez kilka sekund.
-Wasza trójka została wybrana do zadania zasiedlenia tych terenów oraz przygotowania ich do zamieszkania przez większą liczbę Arkadyjczyków.- W tonie Najwyższego Lorda pojawiła się doza irytacji.
-Co to znaczy?- Odezwała się Faith i nieznacznie pochyliła się do przodu, przesuwając swój widoczny w uchylonych drzwiach cień o kilka centymetrów.- Jak do tej pory Rada utrzymywała, że mamy otrzymać całkowicie inne stanowiska.
-Zmieniłem koncepcję. Tylko wy jesteście na tyle dobrze wyszkoleni, żeby się tego podjąć, a wcześniej ustalone stanowiska mogą na was poczekać.
-Jak ty sobie to wyobrażasz?- Parsknął Mac, na co przesunąłem się na tyle blisko, żeby móc widzieć rozmawiających. - Mamy siedzieć na jakimś zadupiu i budować wam domy?
-O ile wiem, żadne z was nie potrafi budować domów, Macabre.- Zauważył sceptycznie Alexius, przy okazji rzucając synowi zimne spojrzenie.- Utworzycie cztery watahy, bazujące na czterech żywiołach: wody, ognia, powietrza i ziemi, których zostaniecie Alfami. Znajdziecie odpowiednie warunki do zamieszkania. Zwiadowcy donieśli nam, że ilość jaskiń w Niemych Górach jest imponująca, jestem więc pewien, że to nie będzie problem.
-Wszystko brzmi świetnie - odezwał się jak dotąd milczący Ren, którego ramię obejmowało plecy Faith. - Zastanawia mnie tylko jedna rzecz. A konkretnie kto zostanie Alfą czwartej watahy? O ile umiem liczyć, jest nas tylko trójka.
-Nivra Marloon. Dołączy dwa tygodnie późnej.
-A co z moim bratem?- Faith z niepokojem spojrzała na Rena.
-Ice pojedzie z tobą. Mimo, że nie osiągnął jeszcze odpowiedniego wieku, będzie twoim Betą.
Blondynka skinęła głową z mieszaną miną.
-Co do waszego ślubu...- Alexius przerwał na chwilę, kiedy Mac prychnął głośno, bawiąc się firanką.- Przełożymy ceremonię w czasie.
Nie słuchałem dalszej rozmowy, nie czułem takiej potrzeby.
Moje dzieci dorosły do wielkich zadań, a ja mogłem tylko przyglądać się im z daleka.
Wziąłem w dłoń jedną z grubych ksiąg ustawionych na regale i zdmuchnąłem grubą warstwę kurzu z okładki opatrzonej napisem "Nekromancja - starożytne techniki".
Zaskakujące ile plugawych sztuczek czarodziejskich zna Rada, która w zamyśle zmiennokształtnych, jest czymś w zupełnie inny sposób nadnaturalnym niż magia, pomyślałem i usiadłem, czekając na swoją kolej w gabinecie Alexiusa.

*

Alexius był osobą, która chce mieć wszystko pod kontrolą i o wszystkim wiedzieć jako pierwsza. Celem zadania jakie mi powierzył, było odprowadzenie trójki wybranych pod granice Niemych Gór i obserwowanie ich jeszcze przez jakieś czas. Naturalnie z ukrycia. Cieszyłem się, że mogę towarzyszyć moim podopiecznym jeszcze przez kilka dni, nie musiałem się z nimi tak szybko żegnać. Z drugiej strony nie czułem się dobrze, wiedząc, że będę musiał donosić na nich Alexiusowi. Zawsze informowałem go o ich postępach i zmianach, nawet najmniejszych, nierzadko zatajając wybryki chłopców. Taka była moja praca. Tym razem było to jednak coś innego. Ren, Mac i Faith nie byli już dziećmi, wkroczyli w dorosłość i liczyli na to, że będą mogli ułożyć sobie życie po swojemu, bez ingerencji Rady. Tymczasem ja, którego obdarzyli największym zaufaniem, dostałem zadanie szpiegowania ich. Po otrzymaniu go, nie miałem wiele czasu by to rozważać. Nie miałem też możliwości odmowy. Alexius nie przyjmuje do wiadomości, że ktoś mógłby się mu sprzeciwić. 

*

- Myśleliśmy już, że o nas zapomniałeś i się nie pożegnasz! 
Gdy zszedłem z marmurowych schodów prowadzących na błonia, powitał mnie ciepły uśmiech Faith i jej śpiewny głos. To ona dostrzegła mnie pierwsza. Mac i Ren, wcześniej zajęci rozmową, również zwrócili się w moją stronę.
- Jeszcze się nie żegnamy - odpowiedziałem dziewczynie z uśmiechem. - Do granicy Niemych Gór kilka dni drogi, jeśli chcemy dotrzeć tam przed pierwszymi mrozami powinniśmy się pospieszyć...
- Pierdolisz, idziesz z nami? - Mac spojrzał na mnie z niedowierzaniem, a ja puściłem niestosowne słowo, którego użył, mimo uszu.
- Tylko do granicy - odpowiedziałem, poważniejąc nieco - Później już naprawdę będziemy musieli się rozstać. 

*

Podróż trwała tylko cztery dni, ale mi wydawało się, że mijają lata. Wspomnienia i uczucia uderzały mnie za każdym razem, gdy choć na chwilę zostawałem sam na sam ze swoimi myślami. Robiłem wszystko, by nie dopuścić do siebie myśli, że to już naprawdę koniec i mogę nigdy więcej nie zobaczyć moich dzieci. W nocy nie mogłem spać, patrzyłem wtedy na ich spokojne twarze i zastanawiałem, gdzie umknęły te wszystkie lata, kiedy na miejscu potykających się o własne nogi dzieciaków pojawili się oni. Nie przypominam sobie, żeby którekolwiek przespało choć jedną noc w całości. Wszyscy zrzucali to na fakt, że noce stawały się coraz zimniejsze. Teraz, gdy o tym myślę, podejrzewam, że wszyscy czuliśmy to samo, choć nikt o tym nie mówił.  
Pierwszego dnia wszyscy byli pełni entuzjazmu, rozmawialiśmy praktycznie bez przerwy i prawie o wszystkim. Cieszyłem się, że mogę być z nimi i im towarzyszyć. Z czasem jednak jak dni mijały, po wszystkich dało się poznać pewne zmiany spowodowane myślą o nadchodzących zmianach i rozłące. Ren stał się markotny i humorzasty, rzadko kiedy zabierał głos w rozmowach, odpowiadał właściwie tylko wtedy, gdy było to konieczne. Mac'a drażniły najdrobniejsze szczegóły, jak bzyczenie owadów, czy zbyt głośne dźwięki. Podczas rozmowy z nim trzeba było bardzo uważać - nie chciał nawet słyszeć o Arkadii, Radzie i wszystkim, co z tym związane. Faith starała się zachować pogodny nastrój, jednak i ją czasem dopadały ponure myśli. Znikała wtedy na chwilę, a gdy wracała zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Nawet jej młodszy brat, Ice, zdawał się poddawać nieprzyjemnej atmosferze. Jego też pamiętałem jako dziecko. Faith nieraz przyprowadzała go na lekcje. Patrzył wtedy na wszystko swoimi wielkimi, błękitnymi oczami odgarniając co chwilę złote loki opadające na czoło. Zdecydowanie wydoroślał od tego czasu, ale jego twarz nadal miała w sobie coś z dziecka. W końcu miał dopiero szesnaście lat. 
Starałem się podtrzymać wszystkich na duchu, nie zwracając uwagi na własne zmartwienia. Na to będzie jeszcze czas, gdy całkowicie się zestarzeję, myślałem. Nie miałem wówczas pojęcia, że stanie się to tak prędko.
Nadszedł dzień, w którym musieliśmy się rozstać. 
Szliśmy górską ścieżką, słońce chyliło się już ku zachodowi, na karku czułem jego ciepły dotyk. Faith z przejęciem opowiadała o czymś od czasu do czasu potakującemu Ren'owi, a Mac tłumaczył Ice'owi, czemu protestował przeciwko swoim zaręczynom, czasem dyskretnie wskazując na idących przed nim przyjaciół. 
- To tutaj. - zatrzymałem się i wskazałem na samotne drzewo wyrastające tuz przy zboczu góry. Stary dąb wyznaczał północną granicę Niemych Gór - Dalej nie mogę z wami iść.
Cała czwórka zatrzymała się i w milczeniu przyglądała kilkusetletniemu drzewu. Dąb rzeczywiście był imponujący - jego korzenie były grube i całkowicie znikały w ziemi dopiero kilkanaście metrów od drzewa, pień był na tyle gruby, że wydrążony mógłby służyć za dom dla całej rodziny, a konary tworzyły baldachim, w którym jedynie przez małe szczeliny można było dostrzec skrawek nieba - jednak to nie koło niego kręciły się myśli czwórki przyjaciół. 
Odchrząknąłem, kiedy zrozumiałem, że żadne z nich nie przerwie ciszy.
- Tu musimy się rozstać - powiedziałem, kiedy wszystkie twarze zaczęły powoli zwracać się ku mnie.- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy...
- O to się nie martw, staruszku - Mac uśmiechnął się gorzko - Tak łatwo się nas nie pozbędziesz, obiecuję ci to.
- Właśnie - Faith również się uśmiechnęła. Po jej policzku spłynęła samotna łza, a Ren objął ją pocieszająco w pasie, przyciągając do siebie.
Cholera, jestem już na to za stary, pomyślałem patrząc na twarze swoich podopiecznych. Poczułem wilgoć napływającą do oczu.

*

Pamiętam, że nasze pożegnanie trwało jeszcze bardzo długo. Po rozstaniu, zostałem jeszcze w Niemych Górach i obserwowałem ich, tak jak kazała Alexius. Jednak nie doniosłem ani na tę dwójkę, która pojawiła się w górach tuż po naszym przybyciu, ani na nową Watahę, ani na żadnego z nowo przybyłych, ani rozpadający się związek Faith i Rena. Nie mogłem zdradzić moich dzieci.

*

Jesień zbliżała się w zaskakującym tempie. Pożółkłe liście opadały na zielony trawnik przed moim domem, tworząc na ziemi mozaikę barw. Mieszkańcy Arkadii porządkowali podwórka przed przyjściem zimy, palili ostatnie ogniska i przesiadywali na werandach, korzystając z ostatnich ciepłych dni, podczas gdy ja -samotny, zniedołężniały starzec - nie potrafiłem nawet schylić się, aby dotknąć palcami kropelek deszczu osiadłych na pożółkłych źdźbłach trawy.
Każdy oddech stawał się coraz trudniejszy, nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a kręgosłup nie nadawał się do podtrzymywania mojego ciała.
Po tak wielu latach, które dano mi przeżyć, czułem się znużony i niepotrzebny, i tylko cienie błędów z przeszłości towarzyszyły mi w długie wieczory.
Wiele rzeczy żałowałem, ale najbardziej bolesne plątały się z tymi, które potrafiły sprawić mi pozorną, krótkotrwałą radość.
Imiona. To one odbijały się wciąż w mojej pokrytej siwą szczeciną głowie.
Dlaczego tak bardzo ich żałowałem? Może tak naprawdę nigdy nie próbowałem się opierać uczuciom. Faith, Ren, Macabre, Ice, Rose, Sasha, Glenn, Devon i tak wielu innych, którzy w tajemnicy nazywali mnie czasami "wujkiem" lub "dziadkiem",
Mogłem im pomóc. Znaleźć sposób na ucieczkę i zabrać ich jak najdalej od tego, co miało się stać. Nie miałem odwagi. Zbyt dobrze czułem się w roli, którą odgrywałem.
Zaczynając pracę Piastuna, wyrzekłem się własnej rodziny, ale to moi wychowankowie byli dziećmi, których mieć nie mogłem.
Straciłem wszystkich.
Z głuchym trzaśnięciem zamknąłem pudełko zawierające wszystkie moje skarby, strzępy wspomnień, będące moim całym majątkiem i usiadłem na skrzypiącym fotelu, przytrzymując się kurczowo laski.
Nie widziałem sensu, żeby wciąż rozpaczliwie trzymać się życia w świecie, który mieścił w sobie tyle zła, okrucieństwa i niesprawiedliwości.
Bo czymże choćby Macabre Laufeyson zawinił bardziej ode mnie i zasłużył na tak mało czasu, podczas gdy ja, prawie osiemdziesięcioletni starzec, wciąż skrzypliwie stąpałem po tej zatrutej nienawiścią ziemi?
I czymże to wszystko byłoby teraz, gdybym nigdy nie istniał?
Odpowiedź jest prosta, acz przygnębiająca - świat nie uległ by zmianie.
Dlaczego? Bo byłem tylko jednym, nic nieznaczącym ziarenkiem piasku na pustyni, dokładnie tak, jak każdy z nas.
Niebo zaczęło ciemnieć, zimny wiatr zaszumiał w koronach drzew, zamruczał pożegnalną pieśń...
Dziękuję wszystkim tym, którzy zechcieli mi towarzyszyć.
A teraz zamknę oczy i odetchnę. Pierwszy i ostatni raz. Nareszcie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz