piątek, 7 sierpnia 2015

Od Cornelii

Odszedł, ale ja nadal czułam jego lodowaty oddech na karku. Tyle czasu minęło i zaczęłam już wierzyć, że zostawił nas w spokoju, ale to było tylko złudzenie. Jesteśmy tylko jego zabawkami, maskotkami, którymi bawi się, gdy tylko znudzi się bezsensownym życiem i mordowaniem. Nigdy nas nie zostawi.
Przełknęłam ślinę, czując w gardle ogień, którego nic nie zdoła ugasić, gdyż wywołany jest on niczym innym, jak czystym przerażeniem i utratą nadziei. Tępo patrzyłam na ścianę przede mną, bojąc się ruszyć, czy nawet drgnąć jakimkolwiek mięśniem. Byłam świadoma tego, że go już nie było, ale strach nie dawał mi spokoju, wypalając mnie od środka żywym ogniem i zarazem lodem, którego ostre kryształy wbijały się boleśnie w moją skórę. Ucieczka była męcząca, ale gra z Nim jest jeszcze gorsza, a myśl o tym, że nawet nie dosięgnę ukojenia była jak kolejne ostrze w już otwartej wcześniej ranie. Jesteś zbyt interesująca, żebym mógł pozwolić ci ode mnie odejść. Ty i twój brat jesteście mi potrzebni, więc nie myśl o niczym głupim... Przywołałam jego znudzony głos w myślach i kolejny już raz z ich powodu opadłam na kolana, cicho szlochając.

****

Trzymałam w ręce oprawiony w skórę dziennik przyjaciela i stałam, nie mogąc się ruszyć. Moje oczy utkwione były w rysunku naszkicowanym węglem, który był rozmazany w kilku miejscach, ale nadal był niewyobrażalnie realny i doskonały. To coś na mnie patrzyło, wyłaniając się leniwie z mroku, uśmiechając się, ciesząc z kolejnego zwycięstwa. Znałam monstrum z obrazka, ale to było jak koszmar, z którego pragnęłam się obudzić, więc tylko tkwiłam w bezruchu.
Nawet nie wiem kiedy zawołałam Jonathana, który chwilę później wraz ze mną, ze strachem w jasnych, łagodnych i zmęczonych oczach wpatrywał się w podobiznę.
Pożeracz dusz... Te dwa słowa zaczęły błądzić w mej głowie, obijając się boleśnie o moją czaszkę, wypełniając wszystkie myśli.

****

Obudziłam się z cichym jękiem, czując na policzkach i w kącikach oczu ciepłe łzy. Nie pierwszy raz zdarzyło się, abym płakała przez sen, więc tylko wytarłam wierzchem dłoni słoną ciecz i wstałam, świadoma tego, że i tak już nie zdołam zasnąć. Przeczesałam palcami długie blond włosy i podeszłam do toaletki, przy której usiadłam. Wzięłam do ręki szczotkę i powolnym, leniwym ruchem zaczęłam rozczesywać jasne kosmyki, które jak zwykle były zaskakująco posłuszne. Dzięki czemu czesanie nie zajęło mi więcej, jak tylko niecałe pięć minut. Popatrzyłam w lustro i westchnęłam. Przyłożyłam dłonie do policzków, delikatnie je ugniatając i westchnęłam ponownie. Zdołałam wywołać na twarzy chodź cień uśmiechu i poczłapałam w kierunku łazienki, gdzie opukałam się w zimnej wodzie, dzięki czemu moje spięte mięśnie rozluźniły się nieco.
Po kolejnych pięciu minutach ubrałam się i poszłam do kuchni, gdzie zaparzyłam ulubioną kawę Jonathana i zrobiłam dla niego omlety z owocami. Była dopiero szósta, ale ja i tak wiedziałam, że blondyn zaraz stawi się w drzwiach zdeterminowany i gotowy do kolejnego dnia tego bezsensownego życia, które ciągnęło się zdecydowanie za długo. Mimo to żyliśmy, a raczej istnieliśmy dalej, ponieważ mieliśmy ważną misję do wypełnienia i tylko to dodawało nam siły.
Tak jak myślałam, mój starszy o zaledwie kilka minut brat bliźniak po chwili stanął w progu, napawając się zapachem śniadania. Na jego przystojnej twarzy wykwitł uśmiech, który uwielbiałam, gdyż na jego widok opuszczały mnie wszelkie obawy.
- Siostrzyczko, ależ ty mnie rozpieszczasz – zacmokał, siadając przy stole, na którym sekundę później położyłam parującą porcję omletów. Uśmiechnęłam się do niego ciepło i usiadłam koło niego trzymając w ręce kubek kawy, którą lubiłam ja. Upiłam spory łyk i patrzyłam jak chłopak łapczywie zjada kolejny kawałek śniadania. Westchnęłam, gdy po zaledwie kilku minutach talerz był już pusty, ale nic nie powiedziałam. Umyłam puste już naczynie i odłożyłam na suszarkę, po czym odwróciłam się do niego.
- O której zaczynasz pracę? - zagadnęłam, myjąc tym razem kubek po mojej i jego kawie.
- Za niedługo, więc zaraz muszę lecieć – rzucił, ostatni raz zaglądając w papiery, mieszczące się w niewielkiej teczce – Ooo... Właśnie... W tej firmie, w której pracuję szukają chemików i biologów. Jeżeli byś chciała, mógłbym porozmawiać z prezesem działu.- Uśmiech na jego twarzy poszerzył się, a ja nie mogłam zrobić nic innego jak po prostu mu go oddać.
- Byłoby cudownie... Zmęczyło mnie już przesiadywanie samej w mieszkaniu – westchnęłam. Bojąc się kolejnej wizyty naszego prześladowcy.
Dobrze... - kąciki jego ust, ponownie powędrowały do góry – Zapytam i przekażę ci wszystko wieczorem.
Podszedł do mnie i ucałował mnie w czoło, po czym wyszedł, od razu kierując się do pracy. Ja oczywiście, jak zawsze zabrałam się za porządki i gdy już je skończyłam, ubrałam się w kremową, lekką sukienkę ze złotym haftem, do której dobrałam pozłacane sandałki i również wyszłam z mieszkania.
Szłam ulicą, sama nie wiem ile, ale nie zatrzymywałam się. Potrzebowałam spokoju i chwili na oddech, jednocześnie będąc bezpieczną w tłumie ludzi. Nagle gdzieś przede mną mignęła ciemna czupryna, na której widok od razu pomyślałam o niedawno poznanym wilku. Uki... Ciekawe co u niego.... Pomyślałam i poszłam dalej. Wycieczka dłużyła mi się z każdym kolejnym krokiem, ale nie odwróciłam się. Nie wróciłam do mieszkania, tylko szłam dalej. Może chciałam uciec? Nawet nad tym nie myślałam, nawet wtedy kiedy zaczęłam biec.
Nawet nie wiem kiedy znalazłam się w nieznanej mi dotąd części miasta. Dookoła mnie wznosiły się niewielkie budynki - jakby mieszkalne. Zieleń i ogrody, które rozrastał się pomiędzy nimi cieszyły oczy. Weszłam do jednego z nich, wdychając zapach rosnących w nim kwiatów i ziół, które umiałam nazwać, każdy po kolei.
Spędziłam wśród roślin połowę dnia i gdy w końcu nadszedł czas na powrót, nie chciałam odchodzić. Pierwszy raz od dawna czułam się dobrze w jakimś miejscu, ale mimo uczucia tęsknoty za domem, które zawładnęło niespodziewanie moim ciałem, wstałam i ruszyłam w drogę powrotną.
Gdy zaszłam do domu było już po dziewiętnastej, ale Jonathana nadal nie było. W pierwszej chwili nieco się wystraszyłam, przypominając sobie niespodziewaną wizytę prześladowcy, ale później zdołałam się uspokoić, wmawiając sobie, że wśród ludzi jest bezpieczny.
- On jest bezpieczny, a ty? - usłyszałam nagle za sobą. Momentalnie moje ciało zlodowaciało, ujawniając przerażenie i napięcie.
- Czego ty chcesz? - zdołałam wydusić, pilnując się, aby mój głos nie zabrzmiał zbyt krucho, czy bezradnie.
- Już ci mówiłem... - zacmokał mężczyzna, dotykając zimną dłonią mego ramienia. Utkwiłam wzrok w ścianę przede mną, pilnując się, aby nie zadrżeć, czy się nie odwrócić – Cornelio, chcę czegoś co możesz mi dać tylko ty. Ty i twój denerwujący braciszek. Ale nie omieszkam wykorzystać tego co idzie z tym w parze... Wiesz co to jest...
Bezceremonialnie złapał między palce kosmyk mych włosów i przysunął go do twarzy, wąchając delikatnie. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, którego nie potrafiłam powstrzymać.
- Odejdź. Zostaw nas. Jesteśmy nikim. Nie mamy tego, czego szukasz – wychrypiałam, głosem naznaczonym przerażeniem.
- Biedna Cornelia... Taka nieświadoma swojej własnej potęgi – ponownie zacmokał, leniwie pociągając za pasmo mych włosów – I tak to zdobędę.
Kolejny już raz zadrżałam pod jego dotykiem i siłą jego głosu. W końcu odważyłam się odwrócić i popatrzyłam w oczy oprawcy. Tego, który ścigał mnie i Jonathana od wieków. Jego brązowe miękkie włosy, opadały mu na czekoladowe oczy, a pełne usta wykrzywione miał w lisim uśmieszku zadowolenia. Jego twarz przywołała w mych myślach obrazy sprzed kilkuset lat. Przez tyle lat uważałam go za przyjaciela i łagodnego młodzieńca z marzeniami. A teraz.... Teraz był potworem.
- Przyjacielu... – wyszeptałam, próbując wywołać w nim tą samą falę wspomnień, jednak ten nawet nie drgnął. Cały czas stał niewzruszony, wlepiając we mnie chciwe i zachłanne spojrzenie, na twarzy mając ten sam uśmiech.
- Jestem Ephoros Animarum, ale wielu czci mnie jako Anima – odparł władczym, dźwięcznym głosem, który echem odbił się od ścian pomieszczenia – Ja nie mam przyjaciół. Posiadam kapłanów, wyznawców, czcicieli.
- Wielu... ale nie ja... Nie Jonathan. Nie jesteśmy twymi psami i nigdy nie padniemy przed tobą na kolana.
Z gardła chłopaka wyrwał się głuchy warkot. Byłam gotowa na najgorsze, więc zamknęłam oczy i czekałam, ale ten nie skoczył, nawet mnie nie tknął. Gdy je ponownie otworzyłam już go nie było. Znowu byłam sama w pustym pokoju, nie mogąc złapać oddechu.
Co się z tobą stało, przyjacielu....

3 komentarze:

  1. Nie jestem w stanie napisać konstruktywnego komentarza, bo po przeczytaniu tego opowiadania mam w głowie więcej pytań niż odpowiedzi... No nic, powiem ci, że umiesz pisać ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak miło że o mnie pomyślałaś^^
    Musze przyznać masz talent, wciąga...
    Nie to co ja xd ~Uki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, co to niby ma znaczyć? Uki, to nie jest kwestia talentu tylko wprawy, nie martw się, ty też masz ciekawe opowiadania ;) Musisz tylko trochę popracować nad opisami ;p

      Usuń