O co tak w ogóle chodzi w życiu... Jednego dnia jesteś
uciekinierem i potworem, którego każdy napotkany człowiek się boi, innego
nieśmiałą, niewinną dziewczyną znalezioną w opłakanym stanie przez
blondwłosego, przystojnego chłopaka, który okazuje się Alfą jednej z watah
zamieszkujących miejsce o nazwie Nieme Góry, jeszcze innego jesteś dziewczyną
ze złamanym sercem, dziewczyną patrzącą w martwe oczy chłopaka, z którym
przyjaźń ciągnęła się od urodzenia, aż po jego dzień śmierci. Życie to jedno
długaśne pasmo poprzecinane wieloma smutnymi, szczęśliwymi, bolesnymi chwilami
i błędami, które uporczywie próbuje się naprawić, marnując tym samym czas,
który pozostaje. Po co więc się starać? Pomyślałam idąc ulicą, mijając
za sobą kolejne budynki. Rozglądałam się dookoła, ale moje oczy nie
rejestrowały prawie żadnego ruchu, uszy żadnego dźwięku, a nos zapachu.
- Hes... - usłyszałam za sobą głos Mike'a, ale nie odwróciłam
się.
Nie chciałam go
widzieć, nie chciałam słyszeć. Wszystko było nie tak. Nadal pamiętałam upalne
dni, dzięki którym udawało się nam wyciągać starszych nad wodę, gdzie
pluskaliśmy się do utraty tchu. Pamiętałam wieczory, które spędzaliśmy razem,
przytuleni do siebie, opowiadając sobie nawzajem o tym jak minął nam dzień, co
się wydarzyło w szkole. Pamiętałam jego opiekuńczy dotyk i ciepły uśmiech, za
każdym razem, gdy byłam smutna, czy po prostu zła. Pamiętałam szkolne
dyskoteki, na których tańczyliśmy i się śmialiśmy, nie potrzebując nikogo
więcej. Mimowolnie pamiętałam też o dziadku, który zapewne siedzi teraz w
bujanym fotelu, na niewielkim tarasie przed domem, o który Daisy tak lubiła
dbać, jak babcia przed śmiercią. Mężczyzna zapewne teraz rozpaczał nad moim
losem, jednocześnie myśląc o mnie jak o potworze. Mike też tam powinien być. W
swoim domu, w swoim pokoju, kolejny już raz wkurzony na nadopiekuńczą matkę i
obojętny wobec ojczyma. Powinien leżeć w swoim łóżku, w piżamie, patrząc w
sufit i czekając na kolejny dzień, na nasze ponowne spotkanie. Byłoby jak
dawnej. Ale to nie mogło być możliwe. Ja nie byłam dziewczynką z wioski, Mike
był martwy.
- Hespe... -
ponownie usłyszałam za sobą, tym razem dodatkowo zatrzymana przez jego
niewyobrażalnie materialną dłoń, która boleśnie zacisnęła się na moim
nadgarstku. To było po prostu nie możliwe. Nie możliwe było to, aby brunet
znowu żył, ale te symptomy były jasne i klarowne. Jego skóra była nadal zimna,
nie czuł dotyku mojej skóry, ale mógł mnie dotknąć. Jego skóra była blada, ale
klatka piersiowa unosiła się i opadała w zwyczajnym, naturalnym rytmie. Oczy,
owszem zaszły mgłą, ale na nowo wydawały się ciepłe.
- Mike... Musisz
odejść – powiedziałam stanowczo, patrząc mu głęboko w oczy, co było ogromnym
błędem. Natychmiast przed moimi oczami pojawiły się obrazy jego przeszłości. Na
początku mignęło kilka wspomnień z czasów, gdy jeszcze byłam uważana za
człowieka. Wszystko co się działo obserwowałam z perspektywy chłopaka,
jednocześnie czując emocje i czucia, które mu wtedy towarzyszyły. Widziałam
siebie, piękną jak nigdy. Śmiejącą się, uśmiechającą, śpiącą, biegnącą,
mówiącą. Wszystko to było przedstawione w kolorach... Miłości. Chciałam się
obudzić, próbując wyrwać się z macek mojego daru, ale każda kolejna próba
przywoływała jeszcze większą ilość chwil z przeszłości przyjaciela. W końcu
poddałam się i po prostu oglądałam to co przedstawiały, aż w końcu w mojej
głowie ukazało się ostatnie wspomnienie chłopaka. Po moim ciele rozlał się
ostry ból, nasilający się z każdym, nawet najdrobniejszym ruchem. Metaliczny
posmak w ustach i zapach, zmącił moje myśli, a przenikliwy pisk, pokaleczył
moje uszy. Mike umierał.
****
Obudziłam się na
kanapie salonie wspólnym, w siedzibie wampirów, nie do końca świadoma tego, jak
tam się znalazłam. Otworzyłam powoli oczy, przywitana przez stłumione światło,
które leniwie rozlewało się po pomieszczeniu. Powoli uniosłam głowę i
rozejrzałam się dookoła, po czym zwiesiłam nogi z kanapy. Gdy dotknęły one
zimnej podłogi oprzytomniałam do końca i ponownie przeczesałam wzrokiem pokój.
Byłam sama, ale towarzyszący, od momentu odzyskania świadomości przerażający chłód zdradzał obecność Mike'a.
- Mike... -
szepnęłam, ponieważ nie byłam w stanie powiedzieć niczego głośniej.
- Jestem - rzucił
siadając koło mnie. Nie był zadowolony, ale też nie był wściekły, dzięki czemu
jego towarzystwo nie było aż tak niekomfortowe.
- To co się
wydarzyło... – zaczął niepewnie, przeczesując włosy dłonią.
- Musisz odejść –
powiedziałam, przerywając tym samym jego wypowiedź – Ty nie żyjesz... Błądzisz
po ziemi i jesteś ze mną, ale co dalej? Twoje miejsce jest gdzie indziej i ty
sam bardzo dobrze o tym wiesz.
- Wiem, ale tego
nie zrobię... Możesz się ze mną kłócić godzinami, ale ja za dobrze cię znam,
żeby od tak zostawić cię z tym wszystkim – powiedział przyciszonym głosem,
delikatnie ściskając moje ramię. Mimowolnie wtuliłam głowę w jego pierś, czując
łzy w kącikach oczu.
- Miałeś rację... - przyznałam z
niechęcią, głębiej wtulając się w jego zimne ciało.
Chłopak obrzucił mnie pytającym spojrzeniem,
na którego widok mimowolnie się uśmiechnęłam. Nawet jeżeli to była tylko
namiastka mojego przyjaciela, to i tak był nim nadal.
- Co do mojego uczucia... – wyznałam
z końcu, czując że sam nie wpadnie na to, o co dokładnie mogło mi chodzić – Może
i jestem czasem naiwna, ale może to dlatego, bo zawsze byłeś przy mnie. W
każdej chwili byłeś gotowy na to, aby mnie naprostować, okrzyczeć lub
przytulić. Westchnęłam cicho, pozwalając brunetowi gładzić moje włosy.
- Nie mogę odejść, Hes... Nawet
gdybym chciał... Coś mnie tu trzyma. Coś co nie pozwala mi przejść na drugą
stronę i wydaje mi się, że to się nie wydarzy dopóki nie dowiem się o co chodzi
– wyznał. Uniosłam na niego zaciekawione spojrzenie, po raz pierwszy od dawna
dokładnie mu się przyglądając. Był przystojny z tymi oklapniętymi włosami,
zasłaniającymi niemal w całości, jego ciepłe, zielone oczy. Kochałam go. Może
nie tak jakby tego chciał, ale kochałam go. Może nawet bardziej od Ice'a,
którego odrzucenie, chodź wydawało się bolesne, w rzeczywistości wcale takie
nie było. Ostatecznie cieszyłam się, że jest z nim Hebi, która nawet teraz
wydaje mi się niesamowitą, pewną siebie dziewczyną, która się nie daje nikomu.
- Wiem też, że nie jestem ci już
potrzebny – dodał, odwracając wzrok, udając wielce rażonego. Zaśmiałam się
cicho na ten widok, ponaglając go gestem, by skończył zdanie.
- Masz już kogoś kto się tobą
opiekuje... Nieudolnie, ale jednak – zaśmiał się smutno, a ja tylko jeszcze
mocniej się w go wtuliłam.
- Mówisz o Natanielu? - zagadnęłam,
dotykając dłonią jego policzka.
- Taa.... Nataniel... Mam nadzieję,
że cię nie zostawi tak jak dzisiaj.... Bo nawet teraz mam ochotę go za to
udusić.
- Jestem dużą dziewczynką Mike... -
sapnęłam z niedowierzaniem. On nadal uważał, że sobie nie poradzę, chodź minęły
dopiero dwa tygodnie od naszej przeprowadzki do miasta.
- Tia.... Hes... Ty nigdy nie
będziesz dużą dziewczynką – rzucił, a na jego twarzy wykwitł łobuzerski
uśmiech.
Przez kilka minut śmialiśmy się bez
wyraźnego powodu, od czasu do czasu zaczepiając się. Dla osoby postronnej
mogłoby się to wydawać nie tyle dziwne, co szalone. Mike nie był widoczny dla
innych, więc wyszłoby, że albo jestem opętana, albo szalona.
- Hes... Wiem, że dasz radę –
szepnął nagle, patrząc na mnie z powagą, o jaką nigdy bym go nie posądziła –
Obiecaj mi, że dasz.
Zerkałam na niego dobrych kilka
minut, nim zdołałam się w końcu odezwać. Ten szaleniec nie często tak się
zachowywał, ale zawsze gdy to robił, byłam pewna, że mówi śmiertelnie poważnie
i że moja odpowiedź jest dla niego bardzo ważna, więc kiwnęłam głową.
- Dam. Obiecuję ci, że dam radę. Nie
załamię się. Będziesz ze mnie dumny – odparłam z uśmiechem, dzięki któremu Mike
na nowo się rozluźnił.
- To dobrze.
****
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się
dookoła, nie wierząc w to, że zasnęłam. Mike'a już nie było i byłam sama w
salonie, ale nadal czułam dotyk jego dłoni na moich włosach, gdy ze mną
rozmawiał. Westchnęłam i wstałam z kanapy, ciesząc się chwilą spokoju.
Przeszłam niewielki odcinek dzielący mnie od pokoju, w którym czekało na mnie
ciepłe, miękkie łóżko, ale gdy byłam już niemal na miejscy, przez przypadek
wpadłam na Azjatkę, której dotąd jeszcze nie widziałam. Miała ona długie czarne
włosy i ciepłe oczy, którymi mnie taksowała od stóp do głowy, co mi w ogóle nie
przeszkadzało. Uśmiechnęłam się szeroko i wysunęłam przed siebie dłoń.
- Jestem Hespe... - powiedziałam,
nadal nie mogąc pozbyć się nieśmiałości, która towarzyszyła mi od niepamiętnych
czasów.
- Kilmeny – powiedziała wadera
równie niepewnie, delikatnie ujmując mą rękę.
( Kilmeny? :) )
I widzisz Kil? Już zaczyna się coś ciekawego dziać xd
OdpowiedzUsuńYay! xd /Kil
Usuń