poniedziałek, 3 sierpnia 2015

(Wataha Wody) od Hespe

O co tak w ogóle chodzi w życiu... Jednego dnia jesteś uciekinierem i potworem, którego każdy napotkany człowiek się boi, innego nieśmiałą, niewinną dziewczyną znalezioną w opłakanym stanie przez blondwłosego, przystojnego chłopaka, który okazuje się Alfą jednej z watah zamieszkujących miejsce o nazwie Nieme Góry, jeszcze innego jesteś dziewczyną ze złamanym sercem, dziewczyną patrzącą w martwe oczy chłopaka, z którym przyjaźń ciągnęła się od urodzenia, aż po jego dzień śmierci. Życie to jedno długaśne pasmo poprzecinane wieloma smutnymi, szczęśliwymi, bolesnymi chwilami i błędami, które uporczywie próbuje się naprawić, marnując tym samym czas, który pozostaje. Po co więc się starać? Pomyślałam idąc ulicą, mijając za sobą kolejne budynki. Rozglądałam się dookoła, ale moje oczy nie rejestrowały prawie żadnego ruchu, uszy żadnego dźwięku, a nos zapachu.
- Hes... - usłyszałam za sobą głos Mike'a, ale nie odwróciłam się.
Nie chciałam go widzieć, nie chciałam słyszeć. Wszystko było nie tak. Nadal pamiętałam upalne dni, dzięki którym udawało się nam wyciągać starszych nad wodę, gdzie pluskaliśmy się do utraty tchu. Pamiętałam wieczory, które spędzaliśmy razem, przytuleni do siebie, opowiadając sobie nawzajem o tym jak minął nam dzień, co się wydarzyło w szkole. Pamiętałam jego opiekuńczy dotyk i ciepły uśmiech, za każdym razem, gdy byłam smutna, czy po prostu zła. Pamiętałam szkolne dyskoteki, na których tańczyliśmy i się śmialiśmy, nie potrzebując nikogo więcej. Mimowolnie pamiętałam też o dziadku, który zapewne siedzi teraz w bujanym fotelu, na niewielkim tarasie przed domem, o który Daisy tak lubiła dbać, jak babcia przed śmiercią. Mężczyzna zapewne teraz rozpaczał nad moim losem, jednocześnie myśląc o mnie jak o potworze. Mike też tam powinien być. W swoim domu, w swoim pokoju, kolejny już raz wkurzony na nadopiekuńczą matkę i obojętny wobec ojczyma. Powinien leżeć w swoim łóżku, w piżamie, patrząc w sufit i czekając na kolejny dzień, na nasze ponowne spotkanie. Byłoby jak dawnej. Ale to nie mogło być możliwe. Ja nie byłam dziewczynką z wioski, Mike był martwy.
- Hespe... - ponownie usłyszałam za sobą, tym razem dodatkowo zatrzymana przez jego niewyobrażalnie materialną dłoń, która boleśnie zacisnęła się na moim nadgarstku. To było po prostu nie możliwe. Nie możliwe było to, aby brunet znowu żył, ale te symptomy były jasne i klarowne. Jego skóra była nadal zimna, nie czuł dotyku mojej skóry, ale mógł mnie dotknąć. Jego skóra była blada, ale klatka piersiowa unosiła się i opadała w zwyczajnym, naturalnym rytmie. Oczy, owszem zaszły mgłą, ale na nowo wydawały się ciepłe.
- Mike... Musisz odejść – powiedziałam stanowczo, patrząc mu głęboko w oczy, co było ogromnym błędem. Natychmiast przed moimi oczami pojawiły się obrazy jego przeszłości. Na początku mignęło kilka wspomnień z czasów, gdy jeszcze byłam uważana za człowieka. Wszystko co się działo obserwowałam z perspektywy chłopaka, jednocześnie czując emocje i czucia, które mu wtedy towarzyszyły. Widziałam siebie, piękną jak nigdy. Śmiejącą się, uśmiechającą, śpiącą, biegnącą, mówiącą. Wszystko to było przedstawione w kolorach... Miłości. Chciałam się obudzić, próbując wyrwać się z macek mojego daru, ale każda kolejna próba przywoływała jeszcze większą ilość chwil z przeszłości przyjaciela. W końcu poddałam się i po prostu oglądałam to co przedstawiały, aż w końcu w mojej głowie ukazało się ostatnie wspomnienie chłopaka. Po moim ciele rozlał się ostry ból, nasilający się z każdym, nawet najdrobniejszym ruchem. Metaliczny posmak w ustach i zapach, zmącił moje myśli, a przenikliwy pisk, pokaleczył moje uszy. Mike umierał.

****

Obudziłam się na kanapie salonie wspólnym, w siedzibie wampirów, nie do końca świadoma tego, jak tam się znalazłam. Otworzyłam powoli oczy, przywitana przez stłumione światło, które leniwie rozlewało się po pomieszczeniu. Powoli uniosłam głowę i rozejrzałam się dookoła, po czym zwiesiłam nogi z kanapy. Gdy dotknęły one zimnej podłogi oprzytomniałam do końca i ponownie przeczesałam wzrokiem pokój. Byłam sama, ale towarzyszący, od momentu odzyskania świadomości  przerażający chłód zdradzał obecność Mike'a.
- Mike... - szepnęłam, ponieważ nie byłam w stanie powiedzieć niczego głośniej.
- Jestem - rzucił siadając koło mnie. Nie był zadowolony, ale też nie był wściekły, dzięki czemu jego towarzystwo nie było aż tak niekomfortowe.
- To co się wydarzyło... – zaczął niepewnie, przeczesując włosy dłonią.
- Musisz odejść – powiedziałam, przerywając tym samym jego wypowiedź – Ty nie żyjesz... Błądzisz po ziemi i jesteś ze mną, ale co dalej? Twoje miejsce jest gdzie indziej i ty sam bardzo dobrze o tym wiesz.
- Wiem, ale tego nie zrobię... Możesz się ze mną kłócić godzinami, ale ja za dobrze cię znam, żeby od tak zostawić cię z tym wszystkim – powiedział przyciszonym głosem, delikatnie ściskając moje ramię. Mimowolnie wtuliłam głowę w jego pierś, czując łzy w kącikach oczu.
- Miałeś rację... - przyznałam z niechęcią, głębiej wtulając się w jego zimne ciało.
Chłopak obrzucił mnie pytającym spojrzeniem, na którego widok mimowolnie się uśmiechnęłam. Nawet jeżeli to była tylko namiastka mojego przyjaciela, to i tak był nim nadal.
- Co do mojego uczucia... – wyznałam z końcu, czując że sam nie wpadnie na to, o co dokładnie mogło mi chodzić – Może i jestem czasem naiwna, ale może to dlatego, bo zawsze byłeś przy mnie. W każdej chwili byłeś gotowy na to, aby mnie naprostować, okrzyczeć lub przytulić. Westchnęłam cicho, pozwalając brunetowi gładzić moje włosy.
- Nie mogę odejść, Hes... Nawet gdybym chciał... Coś mnie tu trzyma. Coś co nie pozwala mi przejść na drugą stronę i wydaje mi się, że to się nie wydarzy dopóki nie dowiem się o co chodzi – wyznał. Uniosłam na niego zaciekawione spojrzenie, po raz pierwszy od dawna dokładnie mu się przyglądając. Był przystojny z tymi oklapniętymi włosami, zasłaniającymi niemal w całości, jego ciepłe, zielone oczy. Kochałam go. Może nie tak jakby tego chciał, ale kochałam go. Może nawet bardziej od Ice'a, którego odrzucenie, chodź wydawało się bolesne, w rzeczywistości wcale takie nie było. Ostatecznie cieszyłam się, że jest z nim Hebi, która nawet teraz wydaje mi się niesamowitą, pewną siebie dziewczyną, która się nie daje nikomu.
- Wiem też, że nie jestem ci już potrzebny – dodał, odwracając wzrok, udając wielce rażonego. Zaśmiałam się cicho na ten widok, ponaglając go gestem, by skończył zdanie.
- Masz już kogoś kto się tobą opiekuje... Nieudolnie, ale jednak – zaśmiał się smutno, a ja tylko jeszcze mocniej się w go wtuliłam.
- Mówisz o Natanielu? - zagadnęłam, dotykając dłonią jego policzka.
- Taa.... Nataniel... Mam nadzieję, że cię nie zostawi tak jak dzisiaj.... Bo nawet teraz mam ochotę go za to udusić.
- Jestem dużą dziewczynką Mike... - sapnęłam z niedowierzaniem. On nadal uważał, że sobie nie poradzę, chodź minęły dopiero dwa tygodnie od naszej przeprowadzki do miasta.
- Tia.... Hes... Ty nigdy nie będziesz dużą dziewczynką – rzucił, a na jego twarzy wykwitł łobuzerski uśmiech.
Przez kilka minut śmialiśmy się bez wyraźnego powodu, od czasu do czasu zaczepiając się. Dla osoby postronnej mogłoby się to wydawać nie tyle dziwne, co szalone. Mike nie był widoczny dla innych, więc wyszłoby, że albo jestem opętana, albo szalona.
- Hes... Wiem, że dasz radę – szepnął nagle, patrząc na mnie z powagą, o jaką nigdy bym go nie posądziła – Obiecaj mi, że dasz.
Zerkałam na niego dobrych kilka minut, nim zdołałam się w końcu odezwać. Ten szaleniec nie często tak się zachowywał, ale zawsze gdy to robił, byłam pewna, że mówi śmiertelnie poważnie i że moja odpowiedź jest dla niego bardzo ważna, więc kiwnęłam głową.
- Dam. Obiecuję ci, że dam radę. Nie załamię się. Będziesz ze mnie dumny – odparłam z uśmiechem, dzięki któremu Mike na nowo się rozluźnił.
- To dobrze.

****

Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła, nie wierząc w to, że zasnęłam. Mike'a już nie było i byłam sama w salonie, ale nadal czułam dotyk jego dłoni na moich włosach, gdy ze mną rozmawiał. Westchnęłam i wstałam z kanapy, ciesząc się chwilą spokoju. Przeszłam niewielki odcinek dzielący mnie od pokoju, w którym czekało na mnie ciepłe, miękkie łóżko, ale gdy byłam już niemal na miejscy, przez przypadek wpadłam na Azjatkę, której dotąd jeszcze nie widziałam. Miała ona długie czarne włosy i ciepłe oczy, którymi mnie taksowała od stóp do głowy, co mi w ogóle nie przeszkadzało. Uśmiechnęłam się szeroko i wysunęłam przed siebie dłoń.
- Jestem Hespe... - powiedziałam, nadal nie mogąc pozbyć się nieśmiałości, która towarzyszyła mi od niepamiętnych czasów.
- Kilmeny – powiedziała wadera równie niepewnie, delikatnie ujmując mą rękę.


( Kilmeny? :) )

2 komentarze: