piątek, 28 sierpnia 2015

(Wataha Powietrza) od Rena

Fala całkowicie niezidentyfikowanych uczuć uderzyła we mnie z ogromną siłą dokładnie w chwili, kiedy w mojej głowie rozległ się niski głos ojca.
~Przygotowałem dla ciebie niespodziankę.
Co to, do diabła, znaczy?! Sprowadził Sol i nasze dziecko? Czy żyją? Nic im nie jest?
Przymknąłem oczy tylko na dwie sekundy, żeby przypomnieć sobie obraz mojej słodkiej, silnej dziewczynki, którą ostatni raz widziałem prawie dwa miesiące temu, kiedy jeszcze nosiła w brzuchu coś, co wspólnie stworzyliśmy. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, jak cholernie mi jej brakowało, że moje życie nie miało sensu bez jej zielonych oczu, patrzących na mnie z czułością. Pierwsza osoba, którą kiedykolwiek kochałem. Drugą miało być nasze dziecko.
A teraz.... Nie miałem nawet najmniejszego pojęcia czy oboje są cali i czy Sol w ogóle będzie chciała mnie oglądać, po tym jak pozwoliłem Faith zrealizować cały ten szalony plan i zabrać ją daleko ode mnie, prawie rozrywając moje serce na pół.
Przeczesałem włosy palcami, łapiąc oddech. Zakręciło mi się w głowie, mój puls gwałtownie przyspieszył do nierealnej saturacji.
Stałem jak sparaliżowany na środku ulicy, nie potrafiąc uświadomić sobie całkowicie prostej rzeczy. Sol była blisko. Jeśli ojciec postanowił zabrać ją do domu wampirów dzieliło nas zaledwie kilka kilometrów. Ale dlaczego nie dała znaku życia? Dlaczego nie próbowała się ze mną skontaktować?
Byłem gotów zmienić postać na tej ulicy, byle tylko być już przy niej. Być pewnym, że wszystko jest w porządku, znów wziąć ją w ramiona, znów ją chronić.
Ludzie zaczęli dziwnie się na mnie gapić. Przechodzili obok, zatrzymując na mnie zaciekawione spojrzenia, a ja nie potrafiłem wykonać jednego pierdolonego kroku na przód.
Otrząsnąłem się dopiero po kilku minutach i zacząłem bezmyślnie biec przed siebie. Nie czułem zupełnie nic oprócz własnego bicia serca, przyśpieszonego oddechu, twardego bruku pod podeszwami butów i smagającego moją twarz ciepłego, wieczornego wiatru.
Nie próbowałem skupiać się nawet na emocjach. Było ich zwyczajnie za dużo, nawet jak dla mnie.
Biegłem, nie mając żadnego poczucia czasu. Liczyło się tylko to, że z każdym pieprzonym krokiem byłem bliżej. Bliżej mojego osobistego Powietrza, dzięki któremu mogłem oddychać. Powietrza, które miało piękne zielone oczy i blond włosy. Całego mojego świata.

*

Nie potrafię opisać uczucia, które mnie wypełniło, kiedy ich zobaczyłem. Cały mój świat skurczył się tylko i wyłącznie do drobnej postaci leżącej spokojnie na łóżku, trzymającej w ramionach jeszcze mniejszą, najcudowniejszą istotkę jaką kiedykolwiek widziałem. 
Cały obraz zamglił mi się przed oczami i nie byłem już nawet pewien, czy wciąż jeszcze stoję twardo na ziemi. Podbiegłem do łóżka i dotknąłem gładkiego policzka śpiącej Sol, zastanawiając się jak długo mógłbym jeszcze bez niej żyć. Była wciąż taka sama, jak w dniu, kiedy się żegnaliśmy, a jednak coś się zmieniło. Urodziła dziecko. Moje dziecko.
Przeniosłem wzrok na ciemnowłose zawiniątko, które mój ociec ułożył obok Sol. Może to dziwne, ale delikatność z jaką zostawił ich tutaj, nie pasowała do Cain'a, którego znałem. 
Ostrożnie odchyliłem rąbek pieluszki, przykrywającej małą twarzyczkę dziecka i wstrzymałem oddech, czując napływającą do mnie falę dumy i radości. Mój syn. 
Miał moje włosy- tylko to byłem w stanie zarejestrować. Oddychał miarowo i kręcił maleńką rączką w powietrzu, mrucząc cichutko. Był idealny. Perfekcyjny w każdym calu, zupełnie jak matka, która uśmiechała się lekko przez sen. Miałem ich oboje. Bezpiecznych. Nareszcie.
Pokręciłem głową, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się wydarzyło, kiedy nasz syn uniósł powieki i spojrzał na mnie ufnie ciemnozielonymi oczami Sol, wydając z siebie ciche mruknięcie. Mogę przysiąc, że moje serce zatrzymało się wtedy na ułamek sekundy. 
Nie wiedziałem nawet, co robię, ale nim znów zacząłem trzeźwo myśleć, miałem go już w ramionach, kołysząc lekko w rytm poruszania się jego piersi. 
-O Boże...- jęknąłem cicho.- Jesteś taki maleńki, Ash- w jednej minucie żal tych kilku zmarnowanych bez niego tygodni spadł na mnie jak ogromny głaz. Chciałem być przy nim w każdej sekundzie jego życia, dbać o niego, chronić i kochać. Być lepszym ojcem niż mój był dla mnie.- Tata już cię nie zostawi. Nigdy.- Zamrugałem, zaskoczony słowem, którego użyłem. "Tata"... Byłem nim i nie znałem wcześniej cudowniejszego uczucia niż trzymanie w ramionach swojego własnego dziecka. 
Ash poruszył sennie rączkami, skupiając na chwilę moją uwagę na kartce pozostawionej na skraju łóżka. Zmarszczyłem brwi, patrząc podejrzliwie na pochyłe pismo ojca, którym zapisano moje imię.
Ostrożnie otworzyłem kartkę i przejechałem wzrokiem po czarnym atramencie po czym schowałem ją do kieszeni spodni, nie przestając uspokajająco bujać w ręku cicho mruczącego dziecka.
Niczego tak nie pragnąłem, jak tego, żeby Sol wreszcie otworzyła oczy i wyswobodziła się z sennego zaklęcia, które rzucił na nią Cain. Choć nawet nie próbowałem tego pojąć, nasz syn zrobił to jako pierwszy...
Przesunąłem się tak, żeby móc usiąść obok Sol i jedną ręką zacząć gładzić ją po włosach, w drugiej wciąż trzymając nasz wspólny czarnowłosy cud. 
Miałem obok siebie jedyne dwie rzeczy, na których mi zależało. I miałem też w kieszeni wiadomość, która prawdopodobnie miała się wyryć w mojej pamięci na wiele lat w przyszłość. 
"Szczęśliwe zakończenia nie istnieją."
Po moim karku przeszedł dreszcz. Ash zaczął płakać. 


(Przepraszam, że tak długo... Sol?)

1 komentarz:

  1. Świetne ;p Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. I ciekawi mnie, co było w tym liście... Ale może na razie lepiej nie wiedzieć, pewnie i tak wyjaśni się później xd

    OdpowiedzUsuń