- Co z tobą, staruszku?
Siedziałem na dębowym krześle obitym ciemną skórą, które swoje lata świetności miało już dawno za sobą, podobnie jak jego właściciel. Po drugiej stronie biurka z ciemnego drewna, naprzeciw mnie siedział mężczyzna powoli przerzucający swoją pomarszczoną dłonią częściowo zniszczone przez czas karty z wyblakłym tekstem i pożółkłe fotografie. Kiedy patrzył na niektóre z nich z jego ust wydobywało się ciche westchnięcie. Przymykał na chwilę oczy, jakby starał się odszukać coś w pamięci, a potem wracał do przerzucania stron starego albumu. Od czasu do czasu jego słabym ciałem wstrząsał dreszcz spowodowany atakiem kaszlu. Nawet, gdybym chciał, nie mogłem pomóc mu w żaden sposób, więc po prostu dalej siedziałem naprzeciw z rękami skrzyżowanymi na piersi. Był to ten sam mężczyzna, który lata temu na wszelkie sposoby wpajał mi, że przyjmowanie takiej postawy w obecności przełożonych, czy starszych świadczy o braku kultury, a siadanie bez przyzwolenia ze strony gospodarza jest niedopuszczalne. W obecnym stanie, nie miałbym po co liczyć na jakąkolwiek uwagę z jego strony.
Jako duch, mogłem być gdzie tylko chciałem. Nie wiem co przywiodło mnie akurat tutaj. Do tego małego pokoiku, do ścian, z których odpadała tapeta, do oblepionych kurzem książek i starych, rozpadających się mebli, do małego okna przez, które wpadał zimny wiatr i ostatnie promienie zachodzącego słońca, do cichnącego śpiewu jaskółek. Do miejsca, w którym nie chciałem wracać już nigdy więcej, nawet w snach, do Arkadii. Do domu Griffina Waller'a, mojego opiekuna i nauczyciela z dzieciństwa. Trafiłem tu właściwie nie wiedząc dlaczego znowu chcę zobaczyć to miejsce, jakby jakaś niewidzialna ręka prowadziła mnie przez cały ten czas.
Griffin bardzo się zmienił. Nie rejestrował już najmniejszych zmian i ruchu swoimi bystrymi oczyma, zdawał się być czymś przygnębiony, jego ruchy były wolne i niepewne, jakby został dopiero obudzony z drzemki. Twarz miał gęsto pokrytą zmarszczkami i bruzdami, podobnie jak ręce, rzadkie, siwe włosy opadały mu na kark. Kiedy natrafiał na jakieś zdjęcie, długo je oglądał. Jego twarz wykrzywiała się wtedy w uśmiechu, a oczy ożywiały. Wydawał się być szczęśliwy. Nie mogłem tego zrozumieć, mnie na sam widok tych fotografii mdliło.
Pierwsza fotografia, ja, Ren i Faith. Faith uśmiecha się do obiektywu, ja i Ren jak zwykle marzyliśmy, żeby to się już skończyło i można było zdjąć koszule z gryzącym kołnierzykiem.
Kolejne zdjęcie. Opiekun obejmuje mnie i Rena. Byliśmy wtedy wyjątkowo nieznośni, nie mogliśmy wystać spokojnie nawet kilku sekund, żeby mogli zrobić nam zdjęcie. Griffin musiał nas trzymać.
Nie mogłem patrzeć na te obrazki. Może i przywoływały dobre wspomnienia, ale przypominały też, że to już nigdy nie wróci. Już nigdy nie posprzeczamy się z Ren'em o jakąś pierdołę, nigdy już nie usłyszę od Faith jacy jesteśmy niedojrzali, a Hebi nigdy nie uśmiechnie się już tylko do mnie.
- Co ja tu do ciężkiej cholery robię?! - jęknąłem opadając na krzesło.
Ostatnia fotografia. Ja, Ren, Faith, Ice i Griffin na błoniach, przed główną siedzibą Rady przed wyruszeniem do Niemych Gór. Wygląda na to, że wszyscy zbyt wiele oczekiwaliśmy od tej wyprowadzki z Arkadii.
Słońce zdążyło zniknąć za horyzontem.Staruszek z trzaskiem zamknął album, wznosząc tym samym tumany kurzu. Oparł się wygodniej o fotel, w którym siedział i zwrócił się ku oknu. Jego twarz się zmieniła, nie potrafiłem odczytać jej wyrazu. Wyglądał jakby wypatrywał czegoś między gwiazdami na granatowym niebie. Powoli zamknął oczy, jakby zasnął. Zrozumiałem co się stało.
Po kilku chwilach, w których panowała głucha cisza, Griffin gwałtownie otworzył oczy. Rozglądał się po pomieszczeniu, jakby starał się coś zrozumieć. Jego wzrok zatrzymał się najpierw na własnych notatkach. Kiedy dostrzegł mnie, podniósł się z krzesła.
- Jak...-zaczął. Bez słowa wskazałem na fotel, w którym ze spuszczoną głową siedziało bezwładne ciało mężczyzny - Więc...umarłem - starzec był spokojniejszy niż mogłem przypuszczać - Nie żyję.
- Obaj nie żyjemy - mruknąłem, również podnosząc się z krzesła - Ile to już czasu? Równy rok, tak? - posłałem mu zawadiacki uśmiech - Ale ja zawsze dotrzymuję słowa.
- Wiem - odpowiedział mężczyzna. Na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech, ale oczy jakby się śmiały.
- Nie wyglądasz na szczególnie przejętego faktem, że właśnie wyzionąłeś ducha - stwierdziłem. Starzec może nie tryskał humorem, ale dało się zauważyć zmianę na jego twarzy. Wyglądał bardziej jak człowiek, który pozbył się długo nękającego go problemu, albo jak osoba, która obudziła się z wyjątkowo przyjemnej drzemki, niż jak ktoś kto doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie żyje.
- Widzisz, Mac...- zaczął - Człowiek w moim wieku nie powinien dziwić się własną słabością i być przygotowany na takie...zakończenie.
- Możesz się z tym tak po prostu pogodzić? - uniosłem brew. To co słyszałem przypominało mi jarmarczne przedstawienia kukiełkowe i gadanine samozwańczych filozofów z ulicy - Czy tylko wmawiasz sobie, że się z tym pogodziłeś?
- Na pogodzenie się z tym miałem cały rok...
- To twoim zdaniem wystarczająco?
Dłuższą chwilę Griffin patrzył na mnie jakby nie docierał do niego sens moich słów, jakbym właśnie dał dowody na to, że ziemia ma kształt piramidy, a to co uważamy za słońce tak naprawdę jest księżycem, jakby coś analizował.
- Nie, nikt nie da nam wystarczająco dużo czasu - odrzekł. Jego spojrzenie stawało się coraz intensywniejsze, zdawało się przenikać moje ciało na wylot - Chciałbym cię o coś zapytać.
- Dawaj - wzruszyłem ramionami - To chyba jedyna rozrywka jaka mnie tu czeka.
- Zmarłeś prawie rok temu, jak to możliwe, że nadal jesteś tu?
Gdy kiedyś o tym myślałem, zacząłem nazywać miejsce, w którym jestem poczekalnią. Tak, to zdecydowanie było jak poczekalnia z wielkimi, przeszklonymi drzwiami na ulicę pełną ludzi. Widziałem ich - jak żyją, jak rozwiązują swoje małe problemy, jak na przemian śmieją się i płaczą, ale nigdy nie mogłem do nich wyjść, bo przecież musiałem czekać. Tylko na co ja, do ciężkiej cholery, czekam?
- Nie wiem - odpowiedziałem szczerze - Nie mam pojęcia. Kiedyś myślałem, że to kwestia niedokończonych spraw, ale teraz sam już nie jestem pewien. - Griffin pokiwał głową ze zrozumieniem, ale głowę dałbym sobie uciąć, że rozumie tyle co ja, a nawet jeszcze mniej - Właściwie też mam do ciebie kilka pytań.
Staruszek nie dał poznać po sobie zdziwienia albo zdenerwowania. Gdy byliśmy dziećmi, ja i Ren często zadawaliśmy mu pytania tylko po to, żeby wyprowadzić opiekuna z równowagi. Na większość z nich nigdy nam nie odpowiedział. Postanowiłem wykorzystać okazję.
- Kim była moja matka? - zapytałem.
Nie od razu usłyszałem odpowiedź. Mężczyzna wyglądał jakby układał sobie coś w głowie.
- Spodziewałem się, że o to zapytasz - westchnął Griffin - Chciałem powiedzieć ci to już dawno temu, ale zawsze to odkładałem. Mówiłem sobie, że jesteś jeszcze za młody, że przyjdzie na to czas...Najwidoczniej czas właśnie przyszedł, pewnych rzeczy nie można odwlekać w nieskończoność.Cynthia Laufeyson była piękną i niezrównoważoną psychicznie kobietą. Kiedy okazało się, że jest w ciąży wpadła w szał. Chciała natychmiast pozbyć się dziecka. Alexius zmusił ją, żeby poczekała do porodu, tak znamienity ród nie mógł sobie pozwolić na skandal jakim była aborcja. Dziecko miało zostać zabite zaraz po narodzinach, do publicznej wiadomości podano by, że urodziło się martwe. Cynthia jednak wykrwawiła się podczas porodu, a ty przeżyłeś.
Griffin zamilkł najwyraźniej czekając na moją reakcję.
- To się chyba nazywa "karma" - mruknąłem. Sam byłem zdziwiony łatwością z jaką przychodziły słowa. Kiedyś, gdy byłem dzieckiem, zawsze żałowałem, że nie znam swojej matki i szukałem jakiejkolwiek informacji o niej. Z czasem jednak to minęło, a teraz z lekkim zdumieniem stwierdziłem, że cała historia nawet mnie nie ruszyła. Widocznie czas jednak uodparnia na niektóre rzeczy.
Mój były opiekun był równie zmieszany co ja, jednak szybko wrócił do siebie. On też widział już w życiu wiele i mało co było w stanie go zaskoczyć.
Nagle jego postać zaczęła rozmywać się i blednąć. Znikać.
Starzec pierwszy zrozumiał co się dzieje.
- Wygląda na to, że teraz odchodzę już naprawdę...- Griffin uśmiechnął się gorzko.
- Czekaj, kurwa, to nie wszystko, co chciałem wiedzieć! - krzyknąłem, dobrze wiedząc, że mój protest i tak nie ma żadnego znaczenia.
Postać Griffin'a prawie całkowicie zniknęła. Widziałem jak porusza ustami, ale jego głos był stłumiony, jakby dochodził z oddali. W końcu zostałem w pokoju sam.
- Do zobaczenia, staruszku.
(Chyba spierdoliłem)
sobota, 29 sierpnia 2015
piątek, 28 sierpnia 2015
(Wataha Powietrza) od Rena
Fala całkowicie niezidentyfikowanych uczuć uderzyła we mnie z ogromną siłą dokładnie w chwili, kiedy w mojej głowie rozległ się niski głos ojca.
~Przygotowałem dla ciebie niespodziankę.
Co to, do diabła, znaczy?! Sprowadził Sol i nasze dziecko? Czy żyją? Nic im nie jest?
Przymknąłem oczy tylko na dwie sekundy, żeby przypomnieć sobie obraz mojej słodkiej, silnej dziewczynki, którą ostatni raz widziałem prawie dwa miesiące temu, kiedy jeszcze nosiła w brzuchu coś, co wspólnie stworzyliśmy. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, jak cholernie mi jej brakowało, że moje życie nie miało sensu bez jej zielonych oczu, patrzących na mnie z czułością. Pierwsza osoba, którą kiedykolwiek kochałem. Drugą miało być nasze dziecko.
A teraz.... Nie miałem nawet najmniejszego pojęcia czy oboje są cali i czy Sol w ogóle będzie chciała mnie oglądać, po tym jak pozwoliłem Faith zrealizować cały ten szalony plan i zabrać ją daleko ode mnie, prawie rozrywając moje serce na pół.
Przeczesałem włosy palcami, łapiąc oddech. Zakręciło mi się w głowie, mój puls gwałtownie przyspieszył do nierealnej saturacji.
Stałem jak sparaliżowany na środku ulicy, nie potrafiąc uświadomić sobie całkowicie prostej rzeczy. Sol była blisko. Jeśli ojciec postanowił zabrać ją do domu wampirów dzieliło nas zaledwie kilka kilometrów. Ale dlaczego nie dała znaku życia? Dlaczego nie próbowała się ze mną skontaktować?
Byłem gotów zmienić postać na tej ulicy, byle tylko być już przy niej. Być pewnym, że wszystko jest w porządku, znów wziąć ją w ramiona, znów ją chronić.
Ludzie zaczęli dziwnie się na mnie gapić. Przechodzili obok, zatrzymując na mnie zaciekawione spojrzenia, a ja nie potrafiłem wykonać jednego pierdolonego kroku na przód.
Otrząsnąłem się dopiero po kilku minutach i zacząłem bezmyślnie biec przed siebie. Nie czułem zupełnie nic oprócz własnego bicia serca, przyśpieszonego oddechu, twardego bruku pod podeszwami butów i smagającego moją twarz ciepłego, wieczornego wiatru.
Nie próbowałem skupiać się nawet na emocjach. Było ich zwyczajnie za dużo, nawet jak dla mnie.
Biegłem, nie mając żadnego poczucia czasu. Liczyło się tylko to, że z każdym pieprzonym krokiem byłem bliżej. Bliżej mojego osobistego Powietrza, dzięki któremu mogłem oddychać. Powietrza, które miało piękne zielone oczy i blond włosy. Całego mojego świata.
~Przygotowałem dla ciebie niespodziankę.
Co to, do diabła, znaczy?! Sprowadził Sol i nasze dziecko? Czy żyją? Nic im nie jest?
Przymknąłem oczy tylko na dwie sekundy, żeby przypomnieć sobie obraz mojej słodkiej, silnej dziewczynki, którą ostatni raz widziałem prawie dwa miesiące temu, kiedy jeszcze nosiła w brzuchu coś, co wspólnie stworzyliśmy. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, jak cholernie mi jej brakowało, że moje życie nie miało sensu bez jej zielonych oczu, patrzących na mnie z czułością. Pierwsza osoba, którą kiedykolwiek kochałem. Drugą miało być nasze dziecko.
A teraz.... Nie miałem nawet najmniejszego pojęcia czy oboje są cali i czy Sol w ogóle będzie chciała mnie oglądać, po tym jak pozwoliłem Faith zrealizować cały ten szalony plan i zabrać ją daleko ode mnie, prawie rozrywając moje serce na pół.
Przeczesałem włosy palcami, łapiąc oddech. Zakręciło mi się w głowie, mój puls gwałtownie przyspieszył do nierealnej saturacji.
Stałem jak sparaliżowany na środku ulicy, nie potrafiąc uświadomić sobie całkowicie prostej rzeczy. Sol była blisko. Jeśli ojciec postanowił zabrać ją do domu wampirów dzieliło nas zaledwie kilka kilometrów. Ale dlaczego nie dała znaku życia? Dlaczego nie próbowała się ze mną skontaktować?
Byłem gotów zmienić postać na tej ulicy, byle tylko być już przy niej. Być pewnym, że wszystko jest w porządku, znów wziąć ją w ramiona, znów ją chronić.
Ludzie zaczęli dziwnie się na mnie gapić. Przechodzili obok, zatrzymując na mnie zaciekawione spojrzenia, a ja nie potrafiłem wykonać jednego pierdolonego kroku na przód.
Otrząsnąłem się dopiero po kilku minutach i zacząłem bezmyślnie biec przed siebie. Nie czułem zupełnie nic oprócz własnego bicia serca, przyśpieszonego oddechu, twardego bruku pod podeszwami butów i smagającego moją twarz ciepłego, wieczornego wiatru.
Nie próbowałem skupiać się nawet na emocjach. Było ich zwyczajnie za dużo, nawet jak dla mnie.
Biegłem, nie mając żadnego poczucia czasu. Liczyło się tylko to, że z każdym pieprzonym krokiem byłem bliżej. Bliżej mojego osobistego Powietrza, dzięki któremu mogłem oddychać. Powietrza, które miało piękne zielone oczy i blond włosy. Całego mojego świata.
*
Nie potrafię opisać uczucia, które mnie wypełniło, kiedy ich zobaczyłem. Cały mój świat skurczył się tylko i wyłącznie do drobnej postaci leżącej spokojnie na łóżku, trzymającej w ramionach jeszcze mniejszą, najcudowniejszą istotkę jaką kiedykolwiek widziałem.
Cały obraz zamglił mi się przed oczami i nie byłem już nawet pewien, czy wciąż jeszcze stoję twardo na ziemi. Podbiegłem do łóżka i dotknąłem gładkiego policzka śpiącej Sol, zastanawiając się jak długo mógłbym jeszcze bez niej żyć. Była wciąż taka sama, jak w dniu, kiedy się żegnaliśmy, a jednak coś się zmieniło. Urodziła dziecko. Moje dziecko.
Przeniosłem wzrok na ciemnowłose zawiniątko, które mój ociec ułożył obok Sol. Może to dziwne, ale delikatność z jaką zostawił ich tutaj, nie pasowała do Cain'a, którego znałem.
Ostrożnie odchyliłem rąbek pieluszki, przykrywającej małą twarzyczkę dziecka i wstrzymałem oddech, czując napływającą do mnie falę dumy i radości. Mój syn.
Miał moje włosy- tylko to byłem w stanie zarejestrować. Oddychał miarowo i kręcił maleńką rączką w powietrzu, mrucząc cichutko. Był idealny. Perfekcyjny w każdym calu, zupełnie jak matka, która uśmiechała się lekko przez sen. Miałem ich oboje. Bezpiecznych. Nareszcie.
Pokręciłem głową, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się wydarzyło, kiedy nasz syn uniósł powieki i spojrzał na mnie ufnie ciemnozielonymi oczami Sol, wydając z siebie ciche mruknięcie. Mogę przysiąc, że moje serce zatrzymało się wtedy na ułamek sekundy.
Nie wiedziałem nawet, co robię, ale nim znów zacząłem trzeźwo myśleć, miałem go już w ramionach, kołysząc lekko w rytm poruszania się jego piersi.
-O Boże...- jęknąłem cicho.- Jesteś taki maleńki, Ash- w jednej minucie żal tych kilku zmarnowanych bez niego tygodni spadł na mnie jak ogromny głaz. Chciałem być przy nim w każdej sekundzie jego życia, dbać o niego, chronić i kochać. Być lepszym ojcem niż mój był dla mnie.- Tata już cię nie zostawi. Nigdy.- Zamrugałem, zaskoczony słowem, którego użyłem. "Tata"... Byłem nim i nie znałem wcześniej cudowniejszego uczucia niż trzymanie w ramionach swojego własnego dziecka.
Ash poruszył sennie rączkami, skupiając na chwilę moją uwagę na kartce pozostawionej na skraju łóżka. Zmarszczyłem brwi, patrząc podejrzliwie na pochyłe pismo ojca, którym zapisano moje imię.
Ostrożnie otworzyłem kartkę i przejechałem wzrokiem po czarnym atramencie po czym schowałem ją do kieszeni spodni, nie przestając uspokajająco bujać w ręku cicho mruczącego dziecka.
Niczego tak nie pragnąłem, jak tego, żeby Sol wreszcie otworzyła oczy i wyswobodziła się z sennego zaklęcia, które rzucił na nią Cain. Choć nawet nie próbowałem tego pojąć, nasz syn zrobił to jako pierwszy...
Przesunąłem się tak, żeby móc usiąść obok Sol i jedną ręką zacząć gładzić ją po włosach, w drugiej wciąż trzymając nasz wspólny czarnowłosy cud.
Miałem obok siebie jedyne dwie rzeczy, na których mi zależało. I miałem też w kieszeni wiadomość, która prawdopodobnie miała się wyryć w mojej pamięci na wiele lat w przyszłość.
"Szczęśliwe zakończenia nie istnieją."
Po moim karku przeszedł dreszcz. Ash zaczął płakać.
(Przepraszam, że tak długo... Sol?)
Od North'a
Leniwie rozciągnąłem nogi na czarnej skórzanej kanapie w mniejszym saloniku i założyłem ręce za głowę. Zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno wilczki są w domu, bo wokół było zaskakująco cicho i mało śmierdząco. Dokładnie tak, jak powinno. No, może niezupełnie. Wciąż był tutaj ten mały piesek, który irytował mnie o wiele bardziej niż cała banda tych futrzaków.
Zerknąłem na dziecko, bawiące się sztućcami przyniesionymi z kuchni. Dziewczynka siedziała na podłodze kilka metrów dalej, co i tak było stanowczo ZA blisko.
Nie muszę chyba nawet mówić jak bardzo "ucieszyła" mnie rola niańki, kiedy obaj moi młodsi bracia postanowili zająć się jakimiś bliżej mi nieznanymi, ogromnie ważnymi sprawami. W przypadku East'a ta sprawa prawdopodobnie miała kasztanowe włosy i uwodzicielski uśmiech, a jeśli chodzi o West'a, to jego największy problem stanowił teraz wybór nowego łóżka do sypialni. Podejrzewam, że poprzednie nie wytrzymało jego nocnych rozrywek z Lily.
-Wujku, czy możemy później wyjść na dwór?- Wendy spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem, na który zareagowałem cichym westchnieniem. To dziecko nigdy nie da mi spokoju.
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jak ten idiota- mój najmłodszy brat- East, wyobraża sobie trzymanie tutaj tego małego, śmierdzącego stworzonka, które już potrafi przybrać tą swoją obrzydliwą, wilczą formę. Dziecko coraz częściej zaczyna się upominać o wychodzenie na zewnątrz, co dość gładko można połączyć z chęcią przemiany. Cóż, musiałbym postradać zmysły, żeby pozwolić jej to zrobić w samym centrum Las Vegas, na oczach tysięcy ludzi.
-Nie.- Udzieliłem krótkiej odpowiedzi. Wendy zrobiła minę zbitego szczeniaczka, która nie działała na mnie nawet w minimalnym stopniu tak, jak działała na tego dziwoląga East'a. Wywróciłem oczami i zmieniłem pozycję na siedzącą w momencie, kiedy ten mały śmierdziel zaczął bawić się nożem kuchennym. Właściwie było jej z nim do twarzy.
Jedyna obawa, która nasunęła mi się na myśl, wiązała się z wysokim prawdopodobieństwem, że mała za chwilę może postanowić zatopić narzędzie w mojej piersi.
Po tych kudłaczach należało się spodziewać wszystkiego.
-Kto, do cholery, dał ci te rzeczy?- Uniosłem obie brwi, wyrywając jej przedmiot z ręki.
-Nikt. Sama wzięłam z tamtej błyszczącej szuflady.- Świetnie. Kawał spryciuli z tej małej istotki. Chyba trzeba będzie założyć kłódki w całym domu.
Chociaż... Nie mam pojęcia jak mocne zęby może to mieć. Możliwe, że byłaby w stanie przegryźć nawet i kłódkę.
-Posłuchaj, mała. Nie możesz brać niczego bez pozwolenia.- Pochyliłem się tak, żeby mieć jej twarz na wysokości oczu.- Jasne?
-Tak, wujku.
Cudownie.
-Dobra...- westchnąłem. Nie wytrzymam dłużej z tym dzieckiem.- Więc teraz bądź tak miła i ubierz buciki. Pójdziemy na spacer.
-Na dwór?- Zapytała, z nadzieją w dużych oczach.
-Tak. Wedle życzenia.- Puściłem jej oczko, przy okazji marszcząc nos, kiedy jednak dotarł do mnie ten jej specyficzny zapaszek. Dziewczynka pisnęła z radości, prawie niszcząc mi bębenki w uszach i w zaskakująco szybkim tempie ubrała na nogi różowe, słodkie buciki, które dostała od Lily kilka dni wcześniej. Nie mając za wielkiego wyboru, wziąłem ją za rękę i wyprowadziłem na dwór, nie zawracając sobie głowy zamykaniem drzwi na klucz. I tak zawsze ktoś był w domu.
Wendy podreptała za mną z entuzjazmem, nie mając pojęcia dokąd ją prowadzę. Szczerze mówiąc, mogłem chociaż raz być dobrym wujkiem i zabrać ją na lody, a potem do jedynego zielonego parku w mieście, ale nie byłbym sobą, gdyby jeszcze na koniec nie zaciągnął jej ze sobą do baru, w którym pracowała ta ciekawa wampirzyca, której imię jakoś wyleciało mi z głowy. A, tak... Victoria.
Zerknąłem na dziecko, bawiące się sztućcami przyniesionymi z kuchni. Dziewczynka siedziała na podłodze kilka metrów dalej, co i tak było stanowczo ZA blisko.
Nie muszę chyba nawet mówić jak bardzo "ucieszyła" mnie rola niańki, kiedy obaj moi młodsi bracia postanowili zająć się jakimiś bliżej mi nieznanymi, ogromnie ważnymi sprawami. W przypadku East'a ta sprawa prawdopodobnie miała kasztanowe włosy i uwodzicielski uśmiech, a jeśli chodzi o West'a, to jego największy problem stanowił teraz wybór nowego łóżka do sypialni. Podejrzewam, że poprzednie nie wytrzymało jego nocnych rozrywek z Lily.
-Wujku, czy możemy później wyjść na dwór?- Wendy spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem, na który zareagowałem cichym westchnieniem. To dziecko nigdy nie da mi spokoju.
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jak ten idiota- mój najmłodszy brat- East, wyobraża sobie trzymanie tutaj tego małego, śmierdzącego stworzonka, które już potrafi przybrać tą swoją obrzydliwą, wilczą formę. Dziecko coraz częściej zaczyna się upominać o wychodzenie na zewnątrz, co dość gładko można połączyć z chęcią przemiany. Cóż, musiałbym postradać zmysły, żeby pozwolić jej to zrobić w samym centrum Las Vegas, na oczach tysięcy ludzi.
-Nie.- Udzieliłem krótkiej odpowiedzi. Wendy zrobiła minę zbitego szczeniaczka, która nie działała na mnie nawet w minimalnym stopniu tak, jak działała na tego dziwoląga East'a. Wywróciłem oczami i zmieniłem pozycję na siedzącą w momencie, kiedy ten mały śmierdziel zaczął bawić się nożem kuchennym. Właściwie było jej z nim do twarzy.
Jedyna obawa, która nasunęła mi się na myśl, wiązała się z wysokim prawdopodobieństwem, że mała za chwilę może postanowić zatopić narzędzie w mojej piersi.
Po tych kudłaczach należało się spodziewać wszystkiego.
-Kto, do cholery, dał ci te rzeczy?- Uniosłem obie brwi, wyrywając jej przedmiot z ręki.
-Nikt. Sama wzięłam z tamtej błyszczącej szuflady.- Świetnie. Kawał spryciuli z tej małej istotki. Chyba trzeba będzie założyć kłódki w całym domu.
Chociaż... Nie mam pojęcia jak mocne zęby może to mieć. Możliwe, że byłaby w stanie przegryźć nawet i kłódkę.
-Posłuchaj, mała. Nie możesz brać niczego bez pozwolenia.- Pochyliłem się tak, żeby mieć jej twarz na wysokości oczu.- Jasne?
-Tak, wujku.
Cudownie.
-Dobra...- westchnąłem. Nie wytrzymam dłużej z tym dzieckiem.- Więc teraz bądź tak miła i ubierz buciki. Pójdziemy na spacer.
-Na dwór?- Zapytała, z nadzieją w dużych oczach.
-Tak. Wedle życzenia.- Puściłem jej oczko, przy okazji marszcząc nos, kiedy jednak dotarł do mnie ten jej specyficzny zapaszek. Dziewczynka pisnęła z radości, prawie niszcząc mi bębenki w uszach i w zaskakująco szybkim tempie ubrała na nogi różowe, słodkie buciki, które dostała od Lily kilka dni wcześniej. Nie mając za wielkiego wyboru, wziąłem ją za rękę i wyprowadziłem na dwór, nie zawracając sobie głowy zamykaniem drzwi na klucz. I tak zawsze ktoś był w domu.
Wendy podreptała za mną z entuzjazmem, nie mając pojęcia dokąd ją prowadzę. Szczerze mówiąc, mogłem chociaż raz być dobrym wujkiem i zabrać ją na lody, a potem do jedynego zielonego parku w mieście, ale nie byłbym sobą, gdyby jeszcze na koniec nie zaciągnął jej ze sobą do baru, w którym pracowała ta ciekawa wampirzyca, której imię jakoś wyleciało mi z głowy. A, tak... Victoria.
poniedziałek, 24 sierpnia 2015
Od Sashy
Może jestem naiwna, może te wszystkie lata spędzone na karmieniu się strachem przed własnym cieniem jednak niewiele mnie nauczyły. Zdradziłam swoją największą tajemnicę mężczyźnie, który był synem jednego z moich największych wrogów, ale nie czułam się z tym źle. Wręcz przeciwnie, miałam osobliwe poczucie, że wreszcie zrobiłam coś dobrego.
-Twoje dziecko... Jak ma na imię?- Spytałam, kiedy Ren zaczął spoglądać w okno z rozkojarzonym wyrazem twarzy. Słysząc moje pytanie, błyskawicznie odwrócił głowę i rzucił mi zagadkowe spojrzenie czarnych oczu.
-Nie wiem nawet czy to chłopiec, czy dziewczynka - wyznał.- Nie mam też pojęcia czy żyje.
W głowie zawirowało mi kilka sprzecznych ze sobą myśli, które postanowiłam zachować dla siebie. Mimo wszystko dobrze znałam charakter Rena, który mogłabym określić jako "trudny". Nigdy nie potrafił wytrwać przy czymś dłużej niż miesiąc, nigdy nie był entuzjastą odbierania sobie wolności, ani nawet posiadania dzieci. Zmienił się. To ona musiała go zmienić. Sol, czy jakkolwiek miała na imię, musiała być całkiem interesującą osobą. Ciekawe tylko, czy miałaby ochotę zawierać znajomość z ekskluzywną prostytutką. Raczej szczerze w to wątpię.
-Żyją.- Powiedziałam wreszcie, łapiąc w palce niesforny kosmyk, który zaczęłam owijać wokół palca.
-Nie chcę nawet widzieć innej opcji.
-Wspominałeś coś o twoim własnym klanie. Może mogłabym poznać twoich przyjaciół?- Posłałam mu uśmiech, który zazwyczaj działał na większość mężczyzn, z którymi się spotykałam. Tyle, że tamci mężczyźni w decydującej większości byli obleśni i nie warci nawet najmniejszej gierki. Ren ze swoimi obsydianowymi oczami zaliczał się do mniejszości, z którą miałam ochotę grać.
-Wiem, co próbujesz robić, Sasha.- Stwierdził od niechcenia Ren i powoli podniósł się z fotela, na którym siedział, żeby kilka sekund później jego usta mogły znaleźć się trzy centymetry od mojego ucha.- Ale nie jesteś Sol.
-Nie.- Teraz ja również wstałam, aby nasze oczy znajdowały się na podobnym poziomie.- Ale Sol tutaj nie ma. Kiedyś mnie chciałeś.
-Kiedyś cię miałem. Ale moja lista życzeń uległa zmianie. Teraz chcę tylko dwóch rzeczy, a ty niestety do nich nie należysz.
-Nie masz pojęcia co tracisz.- wymruczałam, sunąc paznokciem po krawędzi jego koszulki.- Ten jeden raz, będziemy wiedzieć tylko my dwoje. Wcale nie musisz zmieniać listy życzeń.
-Nie. -Złapał mnie za podbródek.- Jeśli faktycznie zechcesz poznać nasz klan, będziesz mile widzianym gościem. A teraz pozwól, że wrócę do domu.
-Oczywiście.- Pocałowałam go w policzek i zrobiłam krok w tył, próbując ukryć jakoś swoje rozczarowanie. To nie był już Ren, którego znałam. Ten Ren miał rodzinę, ja nie miałam nic.
Tylko masę klientów, dla których byłam czymś w rodzaju wymarzonej atrakcji, czekającej zawsze pod ich odrapanymi drzwiami.
-Twoje dziecko... Jak ma na imię?- Spytałam, kiedy Ren zaczął spoglądać w okno z rozkojarzonym wyrazem twarzy. Słysząc moje pytanie, błyskawicznie odwrócił głowę i rzucił mi zagadkowe spojrzenie czarnych oczu.
-Nie wiem nawet czy to chłopiec, czy dziewczynka - wyznał.- Nie mam też pojęcia czy żyje.
W głowie zawirowało mi kilka sprzecznych ze sobą myśli, które postanowiłam zachować dla siebie. Mimo wszystko dobrze znałam charakter Rena, który mogłabym określić jako "trudny". Nigdy nie potrafił wytrwać przy czymś dłużej niż miesiąc, nigdy nie był entuzjastą odbierania sobie wolności, ani nawet posiadania dzieci. Zmienił się. To ona musiała go zmienić. Sol, czy jakkolwiek miała na imię, musiała być całkiem interesującą osobą. Ciekawe tylko, czy miałaby ochotę zawierać znajomość z ekskluzywną prostytutką. Raczej szczerze w to wątpię.
-Żyją.- Powiedziałam wreszcie, łapiąc w palce niesforny kosmyk, który zaczęłam owijać wokół palca.
-Nie chcę nawet widzieć innej opcji.
-Wspominałeś coś o twoim własnym klanie. Może mogłabym poznać twoich przyjaciół?- Posłałam mu uśmiech, który zazwyczaj działał na większość mężczyzn, z którymi się spotykałam. Tyle, że tamci mężczyźni w decydującej większości byli obleśni i nie warci nawet najmniejszej gierki. Ren ze swoimi obsydianowymi oczami zaliczał się do mniejszości, z którą miałam ochotę grać.
-Wiem, co próbujesz robić, Sasha.- Stwierdził od niechcenia Ren i powoli podniósł się z fotela, na którym siedział, żeby kilka sekund później jego usta mogły znaleźć się trzy centymetry od mojego ucha.- Ale nie jesteś Sol.
-Nie.- Teraz ja również wstałam, aby nasze oczy znajdowały się na podobnym poziomie.- Ale Sol tutaj nie ma. Kiedyś mnie chciałeś.
-Kiedyś cię miałem. Ale moja lista życzeń uległa zmianie. Teraz chcę tylko dwóch rzeczy, a ty niestety do nich nie należysz.
-Nie masz pojęcia co tracisz.- wymruczałam, sunąc paznokciem po krawędzi jego koszulki.- Ten jeden raz, będziemy wiedzieć tylko my dwoje. Wcale nie musisz zmieniać listy życzeń.
-Nie. -Złapał mnie za podbródek.- Jeśli faktycznie zechcesz poznać nasz klan, będziesz mile widzianym gościem. A teraz pozwól, że wrócę do domu.
-Oczywiście.- Pocałowałam go w policzek i zrobiłam krok w tył, próbując ukryć jakoś swoje rozczarowanie. To nie był już Ren, którego znałam. Ten Ren miał rodzinę, ja nie miałam nic.
Tylko masę klientów, dla których byłam czymś w rodzaju wymarzonej atrakcji, czekającej zawsze pod ich odrapanymi drzwiami.
*
Przesunęłam się po rurze z cichym sykiem metalu i uśmiechnęłam się do dobrze ubranego mężczyzny, siedzącego w loży niedaleko drzwi, który od kilku minut obserwował mnie wygłodniałym wzrokiem.
Z gracją przeskoczyłam przełożyłam nogę przez metalowy pręt i zakręciłam zmysłowo biodrami, całkowicie świadoma tego, że moja pierś wysunęła się nieco z koronkowego stanika w kolorze intensywnego różu. W ostatnich taktach piosenki wykonałam jeszcze niewielki obrót, by chwilę później ruszyć ku schodkom zejściowym ze sceny, ciągle kołysząc dziewczęco biodrami. Obserwujący mnie mężczyzna niepostrzeżenie znalazł się zaledwie kilkanaście centymetrów dalej, by następnie złapać mnie w pasie i wziąć na ręce. Nie miałam czasu, żeby zastanowić się jak zdołał tak szybko pokonać kilkadziesiąt metrów, bo jego usta momentalnie odnalazły moje i wpiły się w nie z uderzającą siłą. Nim zdążyłam zaprotestować, jego język wtargnął przez moje wargi, a ja ledwo mogłam wziąć oddech.
-Zaczekaj.- Spróbowałam wyszeptać mu do ucha, ale ten przycisnął mnie tylko mocniej do siebie, tak, że na pośladkach poczułam twardość pod jego spodniami. - Zostaw mnie, do cholery!
Równie dobrze mogłabym złamać sobie nadgarstek, bo odpychanie go siłą nie miało sensu.
Miałam już zamiar zacząć krzyczeć, kiedy ktoś nagle pchnął mężczyznę na pobliskie schody, uwalniając mnie z jego obleśnych objęć. Ten jęknął i przetoczył się na podłogę, a z jego nosa popłynęła krew. Spróbował mnie złapać, ale nieznajomy zasłonił mnie swoim ciałem.
-Odwal się od niej.-warknął.
-Dobra! Wyluzuj, sama tego chciała.- wymamrotał mężczyzna, unosząc ręce w geście poddania.
-Chyba śnisz!-Syknęłam, kiedy ochrona zbierała poszkodowanego z podłogi. Ten mruknął tylko coś w rodzaju "dziwka", a zaraz potem zniknął za drzwiami, wypchany siłą przez jednego z ochroniarzy.
-Powinnaś bardziej uważać.- Nieznajomy odwrócił się, ukazując twarz. Miał przystojną twarz, dłuższe włosy związane w koński ogon i jasne oczy, chyba zielone...- Może odprowadzę cię dziś do domu?
-A może niekoniecznie?
(Devon?)
(Devon?)
Cara - Wataha Burzy
Postać wilcza:
Postać ludzka:
Imię: Cara
Żywioł: Burza
Płeć: Samica
Moce: przyciąganie mężczyzn jak magnes
Wiek: 19 lat
Rodzina: brak
Partner: wdowa po śmiertelniku
Charakter: dążąca do celu, przyjacielska, szybko nawiązuje kontakty, lubiąca odkrywać nowe rzeczy, związane ze światem, w którym się znajduje, ma poczucie humoru, łatwowierna, w niektórych sytuacjach niezdarna, pomocna
Kontakt: (gmail) ajkenbylifajkenflaj@gmail.com lub (GG) 54520643
Rok temu...
Ukryty w cieniu regału z książkami, niczym szpieg przysłuchiwałem się rozmowie, która dobiegała do moich uszu zza otwartych drzwi jednego z mniejszych saloników gmachu, gdzie Najwyższy Lord zdecydował się dziś przyjmować zaproszonych na posłuchanie gości.
Niski głos Alexiusa niósł się po ścianach, wzbudzając mikro drganie powietrza i ciarki na moich pokrzywionych plecach.
-Nieme Góry od jakiegoś czasu stanowią dla nas cel na liście ziem, mogących pomóc Radzie w poszerzeniu terenów bezpośrednio Nam podlegającym. Arkadia jest duża, to prawda, ale nie tak zróżnicowana pod względem ziemi i dostępu do surowców jak te góry.
-Wszystko brzmi świetnie, ale co MY mamy z tym wspólnego? Masz zamiar nas zanudzić czy przejdziesz do rzeczy?- Pełen niechęci głos Macabre zdawał się dudnić w moich uszach jeszcze przez kilka sekund.
-Wasza trójka została wybrana do zadania zasiedlenia tych terenów oraz przygotowania ich do zamieszkania przez większą liczbę Arkadyjczyków.- W tonie Najwyższego Lorda pojawiła się doza irytacji.
-Co to znaczy?- Odezwała się Faith i nieznacznie pochyliła się do przodu, przesuwając swój widoczny w uchylonych drzwiach cień o kilka centymetrów.- Jak do tej pory Rada utrzymywała, że mamy otrzymać całkowicie inne stanowiska.
-Zmieniłem koncepcję. Tylko wy jesteście na tyle dobrze wyszkoleni, żeby się tego podjąć, a wcześniej ustalone stanowiska mogą na was poczekać.
-Jak ty sobie to wyobrażasz?- Parsknął Mac, na co przesunąłem się na tyle blisko, żeby móc widzieć rozmawiających. - Mamy siedzieć na jakimś zadupiu i budować wam domy?
-O ile wiem, żadne z was nie potrafi budować domów, Macabre.- Zauważył sceptycznie Alexius, przy okazji rzucając synowi zimne spojrzenie.- Utworzycie cztery watahy, bazujące na czterech żywiołach: wody, ognia, powietrza i ziemi, których zostaniecie Alfami. Znajdziecie odpowiednie warunki do zamieszkania. Zwiadowcy donieśli nam, że ilość jaskiń w Niemych Górach jest imponująca, jestem więc pewien, że to nie będzie problem.
-Wszystko brzmi świetnie - odezwał się jak dotąd milczący Ren, którego ramię obejmowało plecy Faith. - Zastanawia mnie tylko jedna rzecz. A konkretnie kto zostanie Alfą czwartej watahy? O ile umiem liczyć, jest nas tylko trójka.
-Nivra Marloon. Dołączy dwa tygodnie późnej.
-A co z moim bratem?- Faith z niepokojem spojrzała na Rena.
-Ice pojedzie z tobą. Mimo, że nie osiągnął jeszcze odpowiedniego wieku, będzie twoim Betą.
Blondynka skinęła głową z mieszaną miną.
-Co do waszego ślubu...- Alexius przerwał na chwilę, kiedy Mac prychnął głośno, bawiąc się firanką.- Przełożymy ceremonię w czasie.
Nie słuchałem dalszej rozmowy, nie czułem takiej potrzeby.
Moje dzieci dorosły do wielkich zadań, a ja mogłem tylko przyglądać się im z daleka.
Wziąłem w dłoń jedną z grubych ksiąg ustawionych na regale i zdmuchnąłem grubą warstwę kurzu z okładki opatrzonej napisem "Nekromancja - starożytne techniki".
Zaskakujące ile plugawych sztuczek czarodziejskich zna Rada, która w zamyśle zmiennokształtnych, jest czymś w zupełnie inny sposób nadnaturalnym niż magia, pomyślałem i usiadłem, czekając na swoją kolej w gabinecie Alexiusa.
*
Niski głos Alexiusa niósł się po ścianach, wzbudzając mikro drganie powietrza i ciarki na moich pokrzywionych plecach.
-Nieme Góry od jakiegoś czasu stanowią dla nas cel na liście ziem, mogących pomóc Radzie w poszerzeniu terenów bezpośrednio Nam podlegającym. Arkadia jest duża, to prawda, ale nie tak zróżnicowana pod względem ziemi i dostępu do surowców jak te góry.
-Wszystko brzmi świetnie, ale co MY mamy z tym wspólnego? Masz zamiar nas zanudzić czy przejdziesz do rzeczy?- Pełen niechęci głos Macabre zdawał się dudnić w moich uszach jeszcze przez kilka sekund.
-Wasza trójka została wybrana do zadania zasiedlenia tych terenów oraz przygotowania ich do zamieszkania przez większą liczbę Arkadyjczyków.- W tonie Najwyższego Lorda pojawiła się doza irytacji.
-Co to znaczy?- Odezwała się Faith i nieznacznie pochyliła się do przodu, przesuwając swój widoczny w uchylonych drzwiach cień o kilka centymetrów.- Jak do tej pory Rada utrzymywała, że mamy otrzymać całkowicie inne stanowiska.
-Zmieniłem koncepcję. Tylko wy jesteście na tyle dobrze wyszkoleni, żeby się tego podjąć, a wcześniej ustalone stanowiska mogą na was poczekać.
-Jak ty sobie to wyobrażasz?- Parsknął Mac, na co przesunąłem się na tyle blisko, żeby móc widzieć rozmawiających. - Mamy siedzieć na jakimś zadupiu i budować wam domy?
-O ile wiem, żadne z was nie potrafi budować domów, Macabre.- Zauważył sceptycznie Alexius, przy okazji rzucając synowi zimne spojrzenie.- Utworzycie cztery watahy, bazujące na czterech żywiołach: wody, ognia, powietrza i ziemi, których zostaniecie Alfami. Znajdziecie odpowiednie warunki do zamieszkania. Zwiadowcy donieśli nam, że ilość jaskiń w Niemych Górach jest imponująca, jestem więc pewien, że to nie będzie problem.
-Wszystko brzmi świetnie - odezwał się jak dotąd milczący Ren, którego ramię obejmowało plecy Faith. - Zastanawia mnie tylko jedna rzecz. A konkretnie kto zostanie Alfą czwartej watahy? O ile umiem liczyć, jest nas tylko trójka.
-Nivra Marloon. Dołączy dwa tygodnie późnej.
-A co z moim bratem?- Faith z niepokojem spojrzała na Rena.
-Ice pojedzie z tobą. Mimo, że nie osiągnął jeszcze odpowiedniego wieku, będzie twoim Betą.
Blondynka skinęła głową z mieszaną miną.
-Co do waszego ślubu...- Alexius przerwał na chwilę, kiedy Mac prychnął głośno, bawiąc się firanką.- Przełożymy ceremonię w czasie.
Nie słuchałem dalszej rozmowy, nie czułem takiej potrzeby.
Moje dzieci dorosły do wielkich zadań, a ja mogłem tylko przyglądać się im z daleka.
Wziąłem w dłoń jedną z grubych ksiąg ustawionych na regale i zdmuchnąłem grubą warstwę kurzu z okładki opatrzonej napisem "Nekromancja - starożytne techniki".
Zaskakujące ile plugawych sztuczek czarodziejskich zna Rada, która w zamyśle zmiennokształtnych, jest czymś w zupełnie inny sposób nadnaturalnym niż magia, pomyślałem i usiadłem, czekając na swoją kolej w gabinecie Alexiusa.
*
*
Alexius był osobą, która chce mieć wszystko pod kontrolą i o wszystkim wiedzieć jako pierwsza. Celem zadania jakie mi powierzył, było odprowadzenie trójki wybranych pod granice Niemych Gór i obserwowanie ich jeszcze przez jakieś czas. Naturalnie z ukrycia. Cieszyłem się, że mogę towarzyszyć moim podopiecznym jeszcze przez kilka dni, nie musiałem się z nimi tak szybko żegnać. Z drugiej strony nie czułem się dobrze, wiedząc, że będę musiał donosić na nich Alexiusowi. Zawsze informowałem go o ich postępach i zmianach, nawet najmniejszych, nierzadko zatajając wybryki chłopców. Taka była moja praca. Tym razem było to jednak coś innego. Ren, Mac i Faith nie byli już dziećmi, wkroczyli w dorosłość i liczyli na to, że będą mogli ułożyć sobie życie po swojemu, bez ingerencji Rady. Tymczasem ja, którego obdarzyli największym zaufaniem, dostałem zadanie szpiegowania ich. Po otrzymaniu go, nie miałem wiele czasu by to rozważać. Nie miałem też możliwości odmowy. Alexius nie przyjmuje do wiadomości, że ktoś mógłby się mu sprzeciwić.
*
- Myśleliśmy już, że o nas zapomniałeś i się nie pożegnasz!
Gdy zszedłem z marmurowych schodów prowadzących na błonia, powitał mnie ciepły uśmiech Faith i jej śpiewny głos. To ona dostrzegła mnie pierwsza. Mac i Ren, wcześniej zajęci rozmową, również zwrócili się w moją stronę.
- Jeszcze się nie żegnamy - odpowiedziałem dziewczynie z uśmiechem. - Do granicy Niemych Gór kilka dni drogi, jeśli chcemy dotrzeć tam przed pierwszymi mrozami powinniśmy się pospieszyć...
- Pierdolisz, idziesz z nami? - Mac spojrzał na mnie z niedowierzaniem, a ja puściłem niestosowne słowo, którego użył, mimo uszu.
- Tylko do granicy - odpowiedziałem, poważniejąc nieco - Później już naprawdę będziemy musieli się rozstać.
*
Podróż trwała tylko cztery dni, ale mi wydawało się, że mijają lata. Wspomnienia i uczucia uderzały mnie za każdym razem, gdy choć na chwilę zostawałem sam na sam ze swoimi myślami. Robiłem wszystko, by nie dopuścić do siebie myśli, że to już naprawdę koniec i mogę nigdy więcej nie zobaczyć moich dzieci. W nocy nie mogłem spać, patrzyłem wtedy na ich spokojne twarze i zastanawiałem, gdzie umknęły te wszystkie lata, kiedy na miejscu potykających się o własne nogi dzieciaków pojawili się oni. Nie przypominam sobie, żeby którekolwiek przespało choć jedną noc w całości. Wszyscy zrzucali to na fakt, że noce stawały się coraz zimniejsze. Teraz, gdy o tym myślę, podejrzewam, że wszyscy czuliśmy to samo, choć nikt o tym nie mówił.
Pierwszego dnia wszyscy byli pełni entuzjazmu, rozmawialiśmy praktycznie bez przerwy i prawie o wszystkim. Cieszyłem się, że mogę być z nimi i im towarzyszyć. Z czasem jednak jak dni mijały, po wszystkich dało się poznać pewne zmiany spowodowane myślą o nadchodzących zmianach i rozłące. Ren stał się markotny i humorzasty, rzadko kiedy zabierał głos w rozmowach, odpowiadał właściwie tylko wtedy, gdy było to konieczne. Mac'a drażniły najdrobniejsze szczegóły, jak bzyczenie owadów, czy zbyt głośne dźwięki. Podczas rozmowy z nim trzeba było bardzo uważać - nie chciał nawet słyszeć o Arkadii, Radzie i wszystkim, co z tym związane. Faith starała się zachować pogodny nastrój, jednak i ją czasem dopadały ponure myśli. Znikała wtedy na chwilę, a gdy wracała zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Nawet jej młodszy brat, Ice, zdawał się poddawać nieprzyjemnej atmosferze. Jego też pamiętałem jako dziecko. Faith nieraz przyprowadzała go na lekcje. Patrzył wtedy na wszystko swoimi wielkimi, błękitnymi oczami odgarniając co chwilę złote loki opadające na czoło. Zdecydowanie wydoroślał od tego czasu, ale jego twarz nadal miała w sobie coś z dziecka. W końcu miał dopiero szesnaście lat.
Starałem się podtrzymać wszystkich na duchu, nie zwracając uwagi na własne zmartwienia. Na to będzie jeszcze czas, gdy całkowicie się zestarzeję, myślałem. Nie miałem wówczas pojęcia, że stanie się to tak prędko.
Nadszedł dzień, w którym musieliśmy się rozstać.
Szliśmy górską ścieżką, słońce chyliło się już ku zachodowi, na karku czułem jego ciepły dotyk. Faith z przejęciem opowiadała o czymś od czasu do czasu potakującemu Ren'owi, a Mac tłumaczył Ice'owi, czemu protestował przeciwko swoim zaręczynom, czasem dyskretnie wskazując na idących przed nim przyjaciół.
- To tutaj. - zatrzymałem się i wskazałem na samotne drzewo wyrastające tuz przy zboczu góry. Stary dąb wyznaczał północną granicę Niemych Gór - Dalej nie mogę z wami iść.
Cała czwórka zatrzymała się i w milczeniu przyglądała kilkusetletniemu drzewu. Dąb rzeczywiście był imponujący - jego korzenie były grube i całkowicie znikały w ziemi dopiero kilkanaście metrów od drzewa, pień był na tyle gruby, że wydrążony mógłby służyć za dom dla całej rodziny, a konary tworzyły baldachim, w którym jedynie przez małe szczeliny można było dostrzec skrawek nieba - jednak to nie koło niego kręciły się myśli czwórki przyjaciół.
Odchrząknąłem, kiedy zrozumiałem, że żadne z nich nie przerwie ciszy.
- Tu musimy się rozstać - powiedziałem, kiedy wszystkie twarze zaczęły powoli zwracać się ku mnie.- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy...
- O to się nie martw, staruszku - Mac uśmiechnął się gorzko - Tak łatwo się nas nie pozbędziesz, obiecuję ci to.
- Właśnie - Faith również się uśmiechnęła. Po jej policzku spłynęła samotna łza, a Ren objął ją pocieszająco w pasie, przyciągając do siebie.
Cholera, jestem już na to za stary, pomyślałem patrząc na twarze swoich podopiecznych. Poczułem wilgoć napływającą do oczu.
*
Pamiętam, że nasze pożegnanie trwało jeszcze bardzo długo. Po rozstaniu, zostałem jeszcze w Niemych Górach i obserwowałem ich, tak jak kazała Alexius. Jednak nie doniosłem ani na tę dwójkę, która pojawiła się w górach tuż po naszym przybyciu, ani na nową Watahę, ani na żadnego z nowo przybyłych, ani rozpadający się związek Faith i Rena. Nie mogłem zdradzić moich dzieci.
*
Jesień zbliżała się w zaskakującym tempie. Pożółkłe liście opadały na zielony trawnik przed moim domem, tworząc na ziemi mozaikę barw. Mieszkańcy Arkadii porządkowali podwórka przed przyjściem zimy, palili ostatnie ogniska i przesiadywali na werandach, korzystając z ostatnich ciepłych dni, podczas gdy ja -samotny, zniedołężniały starzec - nie potrafiłem nawet schylić się, aby dotknąć palcami kropelek deszczu osiadłych na pożółkłych źdźbłach trawy.
Każdy oddech stawał się coraz trudniejszy, nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a kręgosłup nie nadawał się do podtrzymywania mojego ciała.
Po tak wielu latach, które dano mi przeżyć, czułem się znużony i niepotrzebny, i tylko cienie błędów z przeszłości towarzyszyły mi w długie wieczory.
Wiele rzeczy żałowałem, ale najbardziej bolesne plątały się z tymi, które potrafiły sprawić mi pozorną, krótkotrwałą radość.
Imiona. To one odbijały się wciąż w mojej pokrytej siwą szczeciną głowie.
Dlaczego tak bardzo ich żałowałem? Może tak naprawdę nigdy nie próbowałem się opierać uczuciom. Faith, Ren, Macabre, Ice, Rose, Sasha, Glenn, Devon i tak wielu innych, którzy w tajemnicy nazywali mnie czasami "wujkiem" lub "dziadkiem",
Mogłem im pomóc. Znaleźć sposób na ucieczkę i zabrać ich jak najdalej od tego, co miało się stać. Nie miałem odwagi. Zbyt dobrze czułem się w roli, którą odgrywałem.
Zaczynając pracę Piastuna, wyrzekłem się własnej rodziny, ale to moi wychowankowie byli dziećmi, których mieć nie mogłem.
Straciłem wszystkich.
Z głuchym trzaśnięciem zamknąłem pudełko zawierające wszystkie moje skarby, strzępy wspomnień, będące moim całym majątkiem i usiadłem na skrzypiącym fotelu, przytrzymując się kurczowo laski.
Każdy oddech stawał się coraz trudniejszy, nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a kręgosłup nie nadawał się do podtrzymywania mojego ciała.
Po tak wielu latach, które dano mi przeżyć, czułem się znużony i niepotrzebny, i tylko cienie błędów z przeszłości towarzyszyły mi w długie wieczory.
Wiele rzeczy żałowałem, ale najbardziej bolesne plątały się z tymi, które potrafiły sprawić mi pozorną, krótkotrwałą radość.
Imiona. To one odbijały się wciąż w mojej pokrytej siwą szczeciną głowie.
Dlaczego tak bardzo ich żałowałem? Może tak naprawdę nigdy nie próbowałem się opierać uczuciom. Faith, Ren, Macabre, Ice, Rose, Sasha, Glenn, Devon i tak wielu innych, którzy w tajemnicy nazywali mnie czasami "wujkiem" lub "dziadkiem",
Mogłem im pomóc. Znaleźć sposób na ucieczkę i zabrać ich jak najdalej od tego, co miało się stać. Nie miałem odwagi. Zbyt dobrze czułem się w roli, którą odgrywałem.
Zaczynając pracę Piastuna, wyrzekłem się własnej rodziny, ale to moi wychowankowie byli dziećmi, których mieć nie mogłem.
Straciłem wszystkich.
Z głuchym trzaśnięciem zamknąłem pudełko zawierające wszystkie moje skarby, strzępy wspomnień, będące moim całym majątkiem i usiadłem na skrzypiącym fotelu, przytrzymując się kurczowo laski.
Nie widziałem sensu, żeby wciąż rozpaczliwie trzymać się życia w świecie, który mieścił w sobie tyle zła, okrucieństwa i niesprawiedliwości.
Bo czymże choćby Macabre Laufeyson zawinił bardziej ode mnie i zasłużył na tak mało czasu, podczas gdy ja, prawie osiemdziesięcioletni starzec, wciąż skrzypliwie stąpałem po tej zatrutej nienawiścią ziemi?
I czymże to wszystko byłoby teraz, gdybym nigdy nie istniał?
Odpowiedź jest prosta, acz przygnębiająca - świat nie uległ by zmianie.
Dlaczego? Bo byłem tylko jednym, nic nieznaczącym ziarenkiem piasku na pustyni, dokładnie tak, jak każdy z nas.
Niebo zaczęło ciemnieć, zimny wiatr zaszumiał w koronach drzew, zamruczał pożegnalną pieśń...
Dziękuję wszystkim tym, którzy zechcieli mi towarzyszyć.
A teraz zamknę oczy i odetchnę. Pierwszy i ostatni raz. Nareszcie...
sobota, 22 sierpnia 2015
(Wataha Burzy) od Nataniela
Cały czas myślałem o liście. Nawet teraz, gdy wreszcie mogłem zaspokoić głód, który dał mi się już we znaki. Miałem brata. Straciłem najpierw jego i matkę, później ojca i wolność, a na samym końcu straciłem również siostrę, o której tak a pro po nie miałem pojęcia.
Moje kły wtopione były w delikatną skórę niedawno poznanej dziewczyny. Z jej lekko rozchylonych ust wydobył się cichutki jęk i później pomruk zadowolenia, gdy razem z łapczywym napełnianiem swego organizmu krwią, dotykałem jej zgrabnej talii i pieściłem skórę jej brzucha, ramion i karku. Ofiara wygięła się w łuk i już kolejny raz mnie zaskakując, szepnęła "jeszcze". Mimo jej ochoczego poddaństwa nie potrzebowałem i nie chciałem więcej, więc odsunąłem twarz od zagłębienia w jej szyi i pocałowałem ją delikatnie w usta, pozostawiając na jej pełnych wargach metaliczny posmak szkarłatnej cieczy. Ta oblizała je i uśmiechnęła się niepewnie.
- Musisz iść? - zapytała, gdy wstałem z łóżka i zacząłem zakładać leżącą w kącie koszulkę.
Odwróciłem się w jej stronę i uśmiechnąłem się, ponownie do niej podchodząc. Materac ugiął się pod moim ciężarem, gdy siadałem obok, owiniętej cienką pościelą czarnowłosej dziewczyny, westchnąłem.
- Niestety... - pocałowałem ją w skroń i popatrzyłem w jej oczy. Były w kolorze fiołków. Nigdy wcześniej nie widziałem takich tęczówek.
- Zostań jeszcze trochę... - wychrypiała, dotykając dłonią mojego ramienia. Pozwoliłem jej na to, ponieważ wiedziałem, że tego potrzebuję. Dawno nie miałem dziewczyny... W sumie jak tak teraz myślę, to nigdy jej nie miałem. Były jednorazowe wysoki z kumplami z Arkadii, zabawy, ale następnego dnia o każdej z nich zapominałem. Ciekawiło mnie to jaki byłem i co robiłem przed śmiercią ojca, i przed moją amnezją.
Pokryłem jej dłoń swoją i ucałowałem wierzch drugiej uśmiechając się łobuzersko.
- Nadal nie rozumiem co cię skłoniło do poznania mnie i wpuszczenia do siebie, po tym jak dowiedziałaś się o tym czym jestem... Na prawdę się nie boisz? - spytałem, szczerze zaciekawiony jej odpowiedzią.
- Boję... - przyznała, patrząc mi z odwagą w oczy - Ale pomogłeś mi, a ja postanowiłam, że ci się odwdzięczę. Widziałam jaki byłeś słaby.
Jej szczerość była zadziwiająca. Po co więc to niszczyć.
- Myślałem, że czarownice raczej się nie mieszają w sprawy innych - zagaiłem, unosząc brew.
- Nie wychowałam się wśród nich, miałam tylko matkę. Nie wiem, więc jakie one są - wyznała dziewczyna po dość długiej chwilę - słyszałam o takich jak ty, ale nigdy ich nie spotkałam... To znaczy, wilków. Wampirów w Vegas jest sporo, ale zmiennokształtnych dotąd nie widziałam.
W odpowiedzi westchnąłem tylko i mrucząc coś pod nosem napierając ciałem na czarnowłosą, ponownie wylądowałem wraz z nią w rozkopanej pościeli. Plany poczekają...
*****
- Na pewno nie chcesz znać mojego imienia? - zapytałem już dziesiąty raz z rzędu, stojąc milimetr od drzwi, z głową zwróconą w fiołkowe oczy czarownicy.
- Żadnych imion... Tylko to co ty możesz dać mnie i co ja mogę dać tobie - szepnęła, podchodząc do mnie.
Jej miękkie usta wylądowały na moich, a ja z trudem powstrzymałem się, aby jej do siebie nie przyciągnąć i nie stracić na zabawę z nią kilku kolejnych godzin.
- Do zobaczenia... Pamiętaj, znajdziesz mnie zawsze wtedy, gdy będziesz mnie potrzebował... Nie ma w tym żadnej logiki, tylko więź... Zdaj się na nią - poczułem jak jej klatka piersiowa zaczyna wibrować w głuchym śmiechu i nie mogąc się powstrzymać, uśmiechnąłem się.
- Okej... Przyjąłem. - rzuciłem i ostatni raz ucałowałem jej miękki policzek.
*****
- Mówię poważnie - pisnęła z podirytowania blondynka, na siłę próbując być poważną.
- Przepraszam, Hespe, ale ten plan ma wiele niedociągnięć - powiedziałem najspokojniej jak umiałem. Jej mina była niewyobrażalnie śmieszna, ale nie mówiłem tego na głos, bo jeszcze by się obraziła, a tego nikt by nie chciał.
- Natanielu... Ja muszę się dowiedzieć... Po prostu muszę... - załkała, chowając twarz w dłonie. Moje serce zamarło.
- Czyli jeżeli dobrze zrozumiałem... Byłaś w lesie. Później usłyszałaś strzały i zobaczyłaś walczących chłopaków w mundurach, którzy jak się później okazało byli tacy jak my... A teraz uważasz, że jedyną osobą, która może ci pomóc to twoja zmarła babcia? - spytałem w końcu, uważając aby nie przeoczyć nic ważnego z jej historii.
- Tak... Wiem jak to może brzmieć, ale pomyśl. My nie jesteśmy normalni i nasze życie też takie nie jest. Muszę to zrobić, Nat. Powiedziałam to tobie, ponieważ nie wiem dlaczego, ale wiem, że mogę ci ufać... - powiedziała dotykając dłonią mój policzek. Nie chciałem jej puszczać, ale miała nie być sama. Potrzebowała tego, a kim ja byłem aby jej zabraniać. Jeżeli dzięki tej wyprawie będzie spokojniejsza... Jestem w 99,99% za. Mogła mieć rację, a jeśli dzięki temu przestaną ją dręczyć koszmary, muszę się zgodzić.
- Tylko.... Tylko uważaj na siebie, Hespe - szepnąłem po kilku minutach wewnętrznego monologu, przybliżając swoje czoło do jej, tak że teraz się stykały.
- Obiecuję - uśmiechnęła się delikatnie, uspokajając mnie przy tym nieco - Po za tym, będzie ze mną Kilmeny.
Powędrowałem wzrokiem za waderą i wtedy zobaczyłem jej przyszłą towarzyszkę. Azjatka o długich, ciemnych włosach i niemal porcelanowej cerze uśmiechnęła się niepewnie i kiwnęła nieznacznie głową.
- Więc, powierzam ci Małą - zaśmiałem się, patrząc na dziewczynę wzrokiem, mówiącym "Proszę, niech nic jej się nie stanie". Wadera o imieniu Kilmeny, przytaknęła na znak, że rozumiała. Wtedy też oboje usłyszeliśmy szczery śmiech naszej wspólnej znajomej, która najwidoczniej bawiła ta poważna dla mnie sytuacja. Nie umiałem się nie zaśmiać wraz z nią, ponownie uświadamiając sobie jak się zmieniłem od odejścia z paczki Rady. Na lepsze... Pomyślałem odrzucając z myśli wszystkie obrazy z przeszłości, które już nie powinny mną rządzić.
W ramach zemsty rzuciłem się na niczego nie spodziewającą się Hespe, która już chwilę później była za słaba, aby nadal się śmiać. Łaskotki potrafią zdziałać cuda.
- Przestań - pisnęła, próbując mnie odepchnąć - Kil... Pomóż mi.
Ciemnowłosa wilczyca zaśmiała się i bezskutecznie próbowała odciągnąć mnie od ofiary. W konsekwencji, już chwilę później całą trójką zaczęliśmy się śmiać tak mocno, że brakowało nam oddechu.
Gdy zdołaliśmy się uspokoić każda z nich poszła do swoich pokoi, aby się spakować i przygotować do wyprawy. Ja cierpliwie czekałem, aż ponownie stawią się w salonie, co nie trwało długo. Już kilka minut później ponownie miałem w ramionach drobną przyjaciółkę, z którą jedno pożegnanie nie wystarczyło. Po dołączeniu do nas Kilmeny, wszyscy ruszyliśmy do drzwi, które otworzyły się, nim w ogóle sięgnęliśmy do klamki.
Przed nami stanął mój niedawno odnaleziony braciszek z koleżanką, której twarz wydała mi się niepokojąco znajoma. Bez słowa złapałem Hespe za ramię i przybliżając usta do jej ucha.
- Idźcie.... Będziemy w kontakcie i pamiętaj.... Uważaj na siebie, Hespe - szepnąłem, nie spuszczając wzroku z blond włosej nieznajomej, która stała teraz kilka kroków dalej niż wcześniej. Czego się boisz... Jej zachowanie było dziwne i dosyć ciekawe zważając na to, że nie byłem do końca pewny, czy na prawdę ją znałem. Ona najwidoczniej znała mnie, gdyż napiła wszystkie mięśnie i patrzyła na mnie jak na ducha, którego nie spodziewała się zobaczyć.
Nie rozumiejąc jej zachowania i mimo nieodpartej chęci pozostania, przytaknąłem tylko głową i ucałowałem ją w policzek na pożegnanie.
- Do zobaczenia, Natanielu - usłyszałem cichy szept słodkiej wadery i z troską i czujnością obserwowałem jak jej i jej koleżanki sylweta znika za Tsukikasu i intruzem.
- Tsuki... Kto to? - spytałem cały czas patrząc na nieznajomą.
- Nie żartuj... - prychnęła blondyna - A nawet jeżeli mnie nie pamiętasz, to wiedz że ja pamiętam ciebie.
Z jej gardła wydarł się głuchy warkot.
- Nie wydaje mi się, abym cię znał, ale ty najwidoczniej znasz mnie. Czy będziesz tak miła i mnie oświecisz? - starałem się wyzbyć z tonu głosu resztek sarkazmu, który sunął mi się na język. Byłem spokojny, niemal zimny, próbując przypomnieć sobie jej twarz.
- I ty śmiesz się jeszcze prosić.... - syknęła rzucając się na mnie. Mnie jednak nie zaskoczyła i dzięki sile, którą posiadałem, sprawnie wypchnąłem ją na zewnątrz, gdzie wyszczerzyłem na nią kły.
- Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru walczyć. Jeżeli kiedykolwiek w przyszłości ci podpadłem to przepraszam... Wiedz jednak, że już nie jestem tym kim byłem... - odparłem, sam nie wiedząc co tak właściwie się dzieje. Wiedziałem, że mam niejednego wroga i niejeden chce mojej głowy, ale to już jest przesada. Ile ona może mieć lat? I co zrobiłem, że tak mnie nienawidzi.
- Radzę zapomnieć o przeszłości i odejść w pokoju - powiedziałem wyciągając do niej rękę.
( Kayla?)
(Wataha Burzy) od Hebi
Odkręciłam kurek i z kranu poleciała zimna woda. Nabrałam jej w ręce i chlusnęłam w twarz, po części po to by się obudzić, a po części by ochłonąć. Była 5:46, Ice nadal spał w pokoju obok. Całą noc spędziłam na wierceniu się, przekręcaniu na boki i szukaniu wygodnej pozycji, naturalnie bez pozytywnych skutków. Nie potrafiłam zasnąć, na początku starałam się zająć książką, którą zaczęłam, gdy się tu wprowadziliśmy. Moje oczy ślizgały się po tekście, czytałam słowa, ale nie rejestrowałam ich znaczenia, tak jakby były napisane w obcym języku. W końcu odłożyłam ją na szafkę nocną i położyłam się udając, że śpię. Ice uparł się, że będzie przy mnie siedział, dopóki nie zasnę, chciałam, żebym chociaż on odpoczął. Około 5:30 nie mogłam wytrzymać i wstałam.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Po mojej bladej twarzy i szyi spływała woda ostatecznie kończąc swoją wędrówkę na dekolcie bluzki, w który wsiąkała, moje oczy były podkrążone i zaczerwienione, stan w jakim były moje włosy ładnie określa się jako "artystyczny nieład". Na ten widok, moje pogryzione usta na chwilę wykrzywił sceptyczny uśmiech.
- Jeśli będziesz dbać o dziecko tak, jak o siebie, to życzę mu powodzenia, księżniczko - westchnęłam dotykając dłonią brzucha. Ustawiłam się bokiem do brudnego od zacieków lustra i poniosłam cienki materiał szarego podkoszulka na wysokość piersi - Naprawdę nie zauważyłaś? - zapytałam sama siebie patrząc na delikatnie nabrzmiały brzuch.
Może nie chciałaś zauważyć, usłyszałam w głowie.
To nie tak, pomyślałam. Miałam wiele innych spraw na głowie. Wszyscy mieliśmy. Nowi, przeprowadzka, Rada...Nie zwracałam na to uwagi, myślałam, że po prostu trochę przytyłam. Złe samopoczucie zrzucałam na stres, brak miesiączki ignorowałam, bo i nie było na co narzekać.
Usłyszałam jak w pokoju obok skrzypią sprężyny w łóżku, a później głuchy stuk o podłogę. Ice wstał z łóżka. Ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, opuściłam bluzkę i skierowałam się w stronę wyjścia łazienki. W momencie, w którym dotknęłam dłonią klamki, na kolana powalił mnie piorunujący ból w okolicach podbrzusza. Oczy na chwilę zaszły mi mgłą, wszystko wokół zawirowało. Zawyłam próbując się podnieść, gdy wykonałam nawet najmniejszy ruch, ból przyszywał całe moje ciało.
Zza drzwi usłyszałam głos Ice'a:
- Hebi?! - w jego głosie dało się wyczuć zdenerwowanie - Nic ci nie jest?
Starałam się odpowiedzieć, ale jedyne co byłam w stanie wykrztusić to jego imię. Zobaczyłam jak drzwi gwałtownie się otwierają i znów ogarnęła mnie ciemność, przez chwilę słyszałam tylko dzwonienie w uszach i mój własny szloch. Gdy znów odzyskałam świadomość, Ice trzymał mnie w ramionach. Biegł korytarzem nadal w koszuli, w której wczoraj położył się spać, włosy miał rozczochrane, a oczy dziwnie nieobecne.
- Ice...- wychrypiałam dostrzegając karmazynowe kwiaty rosnące na moich spodniach - Krew...
- Wytrzymaj, Hebi, wszystko będzie dobrze...Wszystko będzie...
Kiedy znów odzyskałam przytomność, wszystko wokół było białe. Początkowo moje oczy nie mogły przyzwyczaić się do światła dziennego, więc nie potrafiłam rozróżnić poszczególnych kształtów, widziałam tylko białe plamy i rozmazane, kolorowe sylwetki poruszające się po pomieszczeniu. Gdy figury nabrały ostrości, mogłam stwierdzić gdzie jestem. Znajdowałam się w niewielkim pomieszczeniu, w którym ściany i sufit były pokryte białą farbą, a podłoga wyłożona płytkami tegoż samego koloru. Jedynymi meblami w sali, które nota bene tez były białe, były trzy krzesła, szafka nocna, niewielka szafa, parawan i łóżka, na którym leżałam. Na jednym z plastikowych krzeseł obok siedział Ice, miał zamknięte oczy, wyglądał jakby spał.
Byłam zmęczona, ale czułem się dużo lepiej niż rano. Spróbowałam podnieść się na łokciach.
- Nie wstawaj, powinnaś odpoczywać.
Spojrzałam na blondyna szeroko otwartymi oczami.
- Myślałam, że śpisz... - mój głos był ochrypły i słaby - Jak długo...spałam?
- Kilka godzin...Jak się czujesz?
- Świetnie, mogłabym przebiec maraton...- mruknęłam. Ice posłał mi wyrozumiały uśmiech, ciepło w jego błękitnych oczach sprawiało, że naprawdę czułam się lepiej.
- Twój brat przyszedł jakiś czas temu, teraz rozmawia z lekarzem...
Na dźwięk słowa "lekarz" wszystko do mnie wróciło, przypomniałam sobie dlaczego tu jestem.
- Ice...- drżącą rękę dotknęłam swojego brzucha - Czy ja...czy dziecko...ono...
Nie byłam w stanie zapytać, słowa więzły mi w gardle przez strach przed odpowiedzią.
- Spokojnie, Hebi, dziecku nic nie będzie...- Ice przykucnął przy mnie i trzymając moją dłoń zaczął gładzić mnie po spoconych włosach.
W tym momencie do sali wszedł lekarz, a za nim Hoax.
- Cieszę się, że wreszcie pani do nas wróciła - uśmiechnął się pierwszy - Jak się pani czuje? Powinno pani dużo odpoczywać. I zrelaksować się. To musiało być dla pani duże przeżycie...
- A dziecko? - Lekarz kręcił się sprawdzając temperaturę pomieszczenia i stan kroplówki nie dając nikomu dojść do słowa, więc byłam zmuszona mu przerwać.
- Mieliście dużo szczęścia, chwila zwłoki i mogłoby dojść do poronienia. Na razie dzieciom nic nie grozi, ale ciąża może być zagrożona...
- Przepraszam, jak to DZIECIOM? - na ostatnie słowa mężczyzny wyprostowałam się, mimo protestów Ice'a.
Lekarz, jakby trochę zmieszany, spojrzał najpierw na Ice'a, później na mnie.
- Gratuluję, będą państwo mieli bliźnięta.
Ice'owi odebrało mowę, Hoax poruszył ustami jakby chciał powiedzieć coś w stylu "ja pierdolę". Straciłam przytomność.
(Ice? Hoax?)
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Po mojej bladej twarzy i szyi spływała woda ostatecznie kończąc swoją wędrówkę na dekolcie bluzki, w który wsiąkała, moje oczy były podkrążone i zaczerwienione, stan w jakim były moje włosy ładnie określa się jako "artystyczny nieład". Na ten widok, moje pogryzione usta na chwilę wykrzywił sceptyczny uśmiech.
- Jeśli będziesz dbać o dziecko tak, jak o siebie, to życzę mu powodzenia, księżniczko - westchnęłam dotykając dłonią brzucha. Ustawiłam się bokiem do brudnego od zacieków lustra i poniosłam cienki materiał szarego podkoszulka na wysokość piersi - Naprawdę nie zauważyłaś? - zapytałam sama siebie patrząc na delikatnie nabrzmiały brzuch.
Może nie chciałaś zauważyć, usłyszałam w głowie.
To nie tak, pomyślałam. Miałam wiele innych spraw na głowie. Wszyscy mieliśmy. Nowi, przeprowadzka, Rada...Nie zwracałam na to uwagi, myślałam, że po prostu trochę przytyłam. Złe samopoczucie zrzucałam na stres, brak miesiączki ignorowałam, bo i nie było na co narzekać.
Usłyszałam jak w pokoju obok skrzypią sprężyny w łóżku, a później głuchy stuk o podłogę. Ice wstał z łóżka. Ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, opuściłam bluzkę i skierowałam się w stronę wyjścia łazienki. W momencie, w którym dotknęłam dłonią klamki, na kolana powalił mnie piorunujący ból w okolicach podbrzusza. Oczy na chwilę zaszły mi mgłą, wszystko wokół zawirowało. Zawyłam próbując się podnieść, gdy wykonałam nawet najmniejszy ruch, ból przyszywał całe moje ciało.
Zza drzwi usłyszałam głos Ice'a:
- Hebi?! - w jego głosie dało się wyczuć zdenerwowanie - Nic ci nie jest?
Starałam się odpowiedzieć, ale jedyne co byłam w stanie wykrztusić to jego imię. Zobaczyłam jak drzwi gwałtownie się otwierają i znów ogarnęła mnie ciemność, przez chwilę słyszałam tylko dzwonienie w uszach i mój własny szloch. Gdy znów odzyskałam świadomość, Ice trzymał mnie w ramionach. Biegł korytarzem nadal w koszuli, w której wczoraj położył się spać, włosy miał rozczochrane, a oczy dziwnie nieobecne.
- Ice...- wychrypiałam dostrzegając karmazynowe kwiaty rosnące na moich spodniach - Krew...
- Wytrzymaj, Hebi, wszystko będzie dobrze...Wszystko będzie...
***
Kiedy znów odzyskałam przytomność, wszystko wokół było białe. Początkowo moje oczy nie mogły przyzwyczaić się do światła dziennego, więc nie potrafiłam rozróżnić poszczególnych kształtów, widziałam tylko białe plamy i rozmazane, kolorowe sylwetki poruszające się po pomieszczeniu. Gdy figury nabrały ostrości, mogłam stwierdzić gdzie jestem. Znajdowałam się w niewielkim pomieszczeniu, w którym ściany i sufit były pokryte białą farbą, a podłoga wyłożona płytkami tegoż samego koloru. Jedynymi meblami w sali, które nota bene tez były białe, były trzy krzesła, szafka nocna, niewielka szafa, parawan i łóżka, na którym leżałam. Na jednym z plastikowych krzeseł obok siedział Ice, miał zamknięte oczy, wyglądał jakby spał.
Byłam zmęczona, ale czułem się dużo lepiej niż rano. Spróbowałam podnieść się na łokciach.
- Nie wstawaj, powinnaś odpoczywać.
Spojrzałam na blondyna szeroko otwartymi oczami.
- Myślałam, że śpisz... - mój głos był ochrypły i słaby - Jak długo...spałam?
- Kilka godzin...Jak się czujesz?
- Świetnie, mogłabym przebiec maraton...- mruknęłam. Ice posłał mi wyrozumiały uśmiech, ciepło w jego błękitnych oczach sprawiało, że naprawdę czułam się lepiej.
- Twój brat przyszedł jakiś czas temu, teraz rozmawia z lekarzem...
Na dźwięk słowa "lekarz" wszystko do mnie wróciło, przypomniałam sobie dlaczego tu jestem.
- Ice...- drżącą rękę dotknęłam swojego brzucha - Czy ja...czy dziecko...ono...
Nie byłam w stanie zapytać, słowa więzły mi w gardle przez strach przed odpowiedzią.
- Spokojnie, Hebi, dziecku nic nie będzie...- Ice przykucnął przy mnie i trzymając moją dłoń zaczął gładzić mnie po spoconych włosach.
W tym momencie do sali wszedł lekarz, a za nim Hoax.
- Cieszę się, że wreszcie pani do nas wróciła - uśmiechnął się pierwszy - Jak się pani czuje? Powinno pani dużo odpoczywać. I zrelaksować się. To musiało być dla pani duże przeżycie...
- A dziecko? - Lekarz kręcił się sprawdzając temperaturę pomieszczenia i stan kroplówki nie dając nikomu dojść do słowa, więc byłam zmuszona mu przerwać.
- Mieliście dużo szczęścia, chwila zwłoki i mogłoby dojść do poronienia. Na razie dzieciom nic nie grozi, ale ciąża może być zagrożona...
- Przepraszam, jak to DZIECIOM? - na ostatnie słowa mężczyzny wyprostowałam się, mimo protestów Ice'a.
Lekarz, jakby trochę zmieszany, spojrzał najpierw na Ice'a, później na mnie.
- Gratuluję, będą państwo mieli bliźnięta.
Ice'owi odebrało mowę, Hoax poruszył ustami jakby chciał powiedzieć coś w stylu "ja pierdolę". Straciłam przytomność.
(Ice? Hoax?)
(Wataha Ognia) od Kilmeny
- Jak to kółka? – zamurowało mnie.
Wampir przewrócił oczami.
- Co z wami, pieski? Wasze niby-nadludzkie-zmysły zawodzą? Na litość
boską, przecież orientację w terenie to wy macie gorszą od ludzi – westchnął.
Popatrzyłam na Hespe, pragnąc jakiejś wskazówki.
- Próbowałyśmy przekupić kierowców autobusów, żeby po skończeniu kursu
nas podrzucili. Nie ufamy obcym ludziom, łapiąc stopa byłoby większe
prawdopodobieństwo, że nas oszukają.
Chłopak zakrył dłonią oczy.
Nie no, nie ukrywajmy, po prostu strzelił facepalma.
- Tracicie czas – westchnął.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, on poirytowany, ja w sumie z deka speszona.
- To wsiadacie czy nie?
- Skąd pewność… - zaczęłam, ale Hespe stanęła tak, żeby chłopak jej nie
widział, po czym pokręciła uspokajająco głową - …że nie wywieziesz nas gdzieś w
pole jako swoje zakładniczki? – wyszczerzyłam się.
Widziałam, jak unosi brew, zaskoczony moim nagłym wzrostem uprzejmości
i otwartości. Hespe mogła mi uświadomić na początku, że go zna, do cholery.
Jeśli mu ufa, to nie mam powodów, by odnosić się do niego z taką całkowitą
rezerwą. Wiedziałam, że trochę dowaliłam tym nagłym przeskokiem, ale w końcu
wyciągnął do mnie rękę.
- East.
Uścisnęłam jego dłoń.
- Kilmeny.
Patrzył na mnie nieufnie, aż w końcu rzucił:
- Wsiadajcie.
Skinęłam głową na moją kompankę, dając mu do zrozumienia, że muszę
zamienić z nią słówko. Odciągając ją trochę na bok, spytałam:
- Skąd go znasz?
- Często przychodzi do mojej współlokatorki, Arii.
- Myślisz, że to wystarczy?
- Tak. Raczej tak – powiedziała, ciągnąc mnie do samochodu.
Hespe wcisnęła się możliwie jak najbardziej z tyłu, a ja popatrzyłam
pytająco na mojego nowego, pijawkowatego znajomego, wskazując fotel obok
kierowcy.
- Tak, możesz – rzucił znudzony.
***
Odkąd wyjechaliśmy z Las Vegas, nikt nie odezwał się słowem. Wreszcie
East rzucił:
- To teraz mówcie, po kiego grzyba i dokąd – odparł.
- O tam, w prawo – odpowiedziała wymijająco Hespe, rzucając mi kupę
papieru – Kil będzie ci mówiła, co dalej. Ja się chyba zdrzemnę.
Spojrzałam poirytowana na przyjaciółkę. Na pewno nie ma zamiaru spać i
na pewno mnie wkopała. Popatrzyłam na przedmiot, który miał za chwilę zrobić ze
mnie w oczach East'a jeszcze większą idiotkę. Mapa? Jakieś czerwone linie, co…
- Szybko. W którą? – mruknął wampir.
Popatrzyłam gorączkowo w dół, szukając odpowiedzi.
- Szybciej! - warknął.
- Lewo! W lewo! – wypaliłam.
Wykazując się jakże wielką inteligencją, postanowiłam prowadzić go byle
jaką drogą, która kończyła się na zaznaczonym ołówkiem punkciku.
***
- Błagam, przestańcie – szepnęła rozpaczliwie Hespe.
- To ty zjechałeś do tego pieprzonego lasu! – fuknęłam.
- Nie zrobiłbym tego, gdyby jakiś kundel mi tak nie powiedział! – odwarknął
obrażony.
- Mówiłam, że zaoszczędzimy czas, jadąc tą PIERWSZĄ szosą po PRAWEJ, a
nie drugą!
- Było się trzymać tej cholernej autostrady!
Hespe ukryła twarz w dłoniach.
- Nie lubię się kłócić, błagam – jęknęłam.
- Tak, ja też kocham pogadanki o pokoju na środku zadupia!
- To nie jest wina żadnego z was – westchnęła Hespe, wskazując na ową
nieszczęsną szosę na mapie – obie drogi były dobre, ale zarosły.
- Nie mogłaś nam tego powiedzieć wcześniej? – zapytał zmęczony East.
- Przecież spałam – przypomniała mu.
***
Postanowiliśmy, że przenocujemy w lesie. Uznałyśmy z Hespe, że zdołamy
może wrócić do autostrady po zapachu pozostawionym przez nas, odkrywcze.
Siedziałyśmy na ogromnych kamieniach nad rzeką, a słońce powoli zachodziło.
Wampira nie było od dobrych dwóch godzin, pewnie dalej jest obrażony.
- Komu powiedziałaś o tym, dlaczego jedziemy aż tak daleko? – spytała
Hespe.
- Hebi – przekręciłam w palcach źdźbło trawy – trochę głupio, że
musiałam ją zostawić, ale udało mi się zakląć uspokajającą energię w
bransoletce. Musiałam wybrać coś, co łatwo ubrać. Stworzyłam również coś na
uśmierzenie bólu, ale nie miałam zbyt dużo czasu i wykombinowałam kolczyki.
Poczułam, jak coś wciska się między mnie a Hespe.
- Już ci lepiej? – spytałam zaczepnie.
- Integracja z psami nie jest naszym ulubionym zajęciem – westchnął.
- My też nie przepadamy za pijawkami, ale jednak trochę luzu nie
zaszkodzi – uśmiechnęłam się.
Hespe stwierdziła, że pójdzie po plecak, bo chce jej się pić.
Oczywiście – mogłaby się napić z rzeki, ale trochę humanitarnej coli nie
zaszkodzi. Było coraz ciemniej. Siedzieliśmy bez słowa, ja na jednym, on na
drugim kamieniu.
- East… - zaczęłam, skrępowana ciszą – będziesz musiał nas w pewnym
momencie zostawić.
- Jakbym miał ochotę szlajać się za wami po jadących gównem bagnach i
bóg wie czym jeszcze – rzucił sarkastycznie.
Kij wie dlaczego, ale mówiąc to miał jakiś dziwny wyraz twarzy. Dopiero
po pięciu minutach odezwał się znowu:
- Nigdy cię nie widziałem, a takie Chinki to się raczej w oczy rzucają
– mruknął, kładąc się częściowo na trawie.
- Po pierwsze – to, że jestem Azjatką, nie oznacza, że jestem Chinką –
powiedziałam, wyciągając kciuk – a po drugie, faktycznie zapomniałam się
udzielać. Nadrabiam to teraz – dodałam, wskazując na kręcącą się przy plecakach
Hespe – do tej pory miałam tylko Hebi, która jest moją najlepszą i do tej pory
była jedyną przyjaciółką tutaj.
Zamilkłam na chwilę.
- Swoją drogą, ja ciebie też nie kojarzę – stwierdziłam – ale kojarzę
Arię. Wydaje się być świetną osobą.
- Skąd pewność, że mam coś wspólnego z tą wilczycą?
- Hespe – odrzekłam, po czym wypaliłam. – To twoja dziewczyna?
Uświadomiłam sobie, co powiedziałam.- Przepraszam! – zakryłam sobie dłonią usta – nie powinnam.
- Rozumiem. Nie, nie jest moją dziewczyną.
Odwrócił się, zamyślony.
Po chwili wróciła Hespe. Nie minęła kolejna chwila, kiedy zasnęła z
głową na moich kolanach. Przywołałam aurę ciepła, co sprawiło, że jak zwykle
zmienił się mój ubiór, wyrosły zwierzęce uszy i dziewięć długich, mięciutkich
ogonów, którymi przykryłam Hespe jak kołderką. Odwróciłam głowę. Ku mojemu
zaskoczeniu, East wstał, a na jego twarzy malowało się kompletne osłupienie.
- Jak cholernie chore mogą być jeszcze te cholerne wilki?
Uśmiechnęłam się, chyba po raz drugi w życiu naprawdę zadowolona ze
swojej demonicznej formy.
- Koniec końców, fajnie wreszcie zdobyć jakiegoś kolegę tutaj.
- A kto powiedział, że jestem twoim kolegą? – prychnął.
Wyszczerzyłam się.
- East, ohydna pijawko, zostaniesz moim kolegą?
(East? ;D)
czwartek, 20 sierpnia 2015
Od Julie
Po zakończonej rozmowie z Alfą wyszłam z domu, by się
przewietrzyć i wpaść do willi po rzeczy. Mogłam się teleportować, ale spacer
dobrze mi zrobi.
Szłam ze wzrokiem wbitym w ziemię, ręce trzymałam w
kieszeniach lekkiej kurtki moro. Łańcuch przy spodniach pobrzękiwał cicho, a
buty uderzały równomiernie o chodnik. Normalna nastolatka z problemami. Akurat
do mnie słowo normalna nie pasuje, tak samo do moich problemów. Jaki normalny
nastolatek dowiaduje się, że jest eksperymentem? Chyba żaden. Podsumowując jestem
nienormalną nastolatką z nienormalnymi problemami. Teraz pasuje. Usłyszałam jak
pewna para kłóci się, gdzie pójdą do klubu. Przede mną szła nastolatka w ciąży.
To są prawdziwe problemy. Czemu ja nie mogę takich mieć, co? Czemu nie mogę być
normalna?
Stwierdziłam, że jak już dojdę do willi, poćwiczę sobie
strzelanie z łuku. Zawsze mnie to uspokajało, a teraz spokój jest mi potrzebny. Z
miejscem nie będzie problemu bo pod domem mamy salę treningową z oszkloną ścianą
wychodzącą na basen. Dokładnie jest to lustro weneckie, odporne na strzały z
broni palnej. Sala jest wyciszona, także nie słychać nic u góry, w domu.
Wyposażenie jest najlepsze jakie mogło być. Łuki sportowe, miecze, małe
toporki, sztylety, broń palna, nunczako wszelkiego rodzaju i wiele innych
rzeczy, których nazw nie znam.
***
Przebrałam się w strój do ćwiczeń, przypięłam pas ze
sztyletem i wyjęłam wodę z mini lodówki mieszczącej się w szatni. Wybrałam
pierwszą lepszą płytę i włączyłam odtwarzacz. Z głośników poleciały pierwsze
takty "It’s my life". Podeszłam do ściany z łukami i wybrałam zwykły drewniany. Kołczan ze strzałami wisiał zaraz obok.
Strzały były celne, pare razy trafiłam w środek. Wyjełam
ostatnią strzałe i naciągnęłam cięciwę. Gdy już miałam strzelać przy drzwiach
coś się poruszyło. Obróciłam się i wypuściłam strzałe. Utkwiła w ścianie bardzo
blisko głowy chłopaka, który jak mniemam, włamał się do domu. Był starszy ode
mnie. Miał może 17-18 lat. Brązowe włosy opadały mu na ciemne oczy. Był
przystojny, nie powiem że nie.
- Kim jesteś?
- Piękne przywitanie. – uśmiechnął się wrednie- Na razie nie
musisz tego wiedzieć.- Oj wkurzyłeś mnie chłopie, wkurzyłeś. Przewiesiłam łuk
przez ramię, wyjęłam sztylet z pasa i w dwóch krokach znalazłam się przy
chłopaku. Przystawiłam mu czubek sztyletu do gardła.
- Gadaj kim jesteś i po co przyszedłeś, bo moja cierpliwość
nie jest za duża.- docisnęłam sztylet trochę mocniej.
- Właśnie widzę jaka niecierpliwa jesteś. Wszystkiego
dowiesz się w swoim czasie.
- Wiesz, wtargnąłeś do mojego domu, wszedłeś do pokoju, do
którego tylko ja mam dostęp i prawie dostałeś strzałą w łeb. Nie uważasz, że to
jednak jest już ten czas?
- Nie, nie uważam Julietto.- uśmiechnął się z wyższością. A
to gad jeden. Znał moje imie.
- Skąd znasz moje imię?- syknęłam
- Mam dobrego informatora.
- A ten informator to?- wbiłam mu sztylet trochę głębiej.
Mała strużka krwi pociekła mu po szyi.
- I tak go nie znasz.
- Skąd wiesz kogo ja znam?
- No niby nie wiem, ale jak nie znasz nawet ludzi z twojego
gatunku, to trudno żebyś znała z innego.
- Co masz na myśli mówiąc ‘’mój gatunek”?- zmrużyłam oczy i
popatrzyłam się w te jego ciemne tęczówki.
- Hybrydy. Mieszańce.
- Skąd…?
- Czuć to. Widać, że jesteś młodym wilkiem, skoro tego nie
wiesz. – powoli zdjęłam sztylet z jego gardła i włożyłam do pochwy przy pasie.
- Czego chcesz?
- Porozmawiać.
- Ugh… Dobra, chodź do salonu. Ale bez numerów, bo to się
dla ciebie źle skończy. Aha, nie mów do mnie Julietta tylko Julie. Nie lubie
tego imienia.
- Shazzi
- Słucham?
- Mów mi Shazzi.
(Shazzi?)
Od East'a
- Wejdziesz?
"W ciebie zawsze, tygrysku", wymruczałem bezwiednie w myślach. Zdecydowanie zachowywałem się jak kot pod wpływem kocimiętki. Wampir. Wampir, nie kot.
Odchrząknąłem, starając się zachować spokój.
Dziewczyna nieświadoma mojej chętnej, pełnej wdzięku odpowiedzi, weszła do pokoju i... Zaczęła się rozbierać.
Niemal zachłysnąłem się, zastanawiając się czy to jest właśnie odpowiedź na moją deklaracje. W końcu kundle zwykle czytają w myślach właściciela, a przynajmniej wyprzedzają jego prośby o krok.
Ale to jest Aria, nie pierwszy lepszy pies. Ognista, zwysłowa Aria, której nie peszyły moje zagrywki i głodne podchody...
Przyglądałem się palcom brunetki, które szarpały za zamek, umieszczony poza ich zasięgiem. Wilczyca rozkosznie się przy tym przeciągała. Było coś... intymnego w całej tej sytuacji.
Zsunąłem wzrok na podwijający się materiał sukienki.
Ona robiła to specjalnie. Byłem tego w niemalże 100% pewien. Psy nie sypiają z pijawkami. Tak jak ja interesowałem się nią ze względu na... Powierzchowne cechy, tak samo ona... Sprawdzała jedynie różnice między samcami obu gatunków.
- Może byś mi pomógł?- Roziskrzone oczy Arii zwróciły się w moim kierunku
Czysto platoniczne uczucie?
Czy dlatego tam, w barze, zachowywałem się tak, jakby była moja? Tylko moja. Nikt inny nie miał do niej prawa.
Wciągnąłem przez nozdrza kolejną dawkę specyficznego aromatu wilczycy i wstrzymałem oddech, poddając powolnej analizie zapach. Przechyliłem głowę na bok, stojąc ciągle na pustym, śmierdzącym korytarzu. Na tej wykładzinie, którą na pewno zdążyły już oznaczyć futrzaki.
Czy było możliwe to, że stałem aktualnie na zaschniętej plamie moczu?
Zmarszczyłem nos, powstrzymując się od zdegustowanego zerknięcia w dół. W końcu te jędrne dwie półkule (oczywiście nie te z przodu), poczują się osamotnione jeśli spuszczę z nich wzrok. Ta... kałuża... może poczekać. Teraz mam ważniejsze rzeczy na głowie.
- Mam pomóc ci się rozebrać?- Uniosłem brew do góry i ruszyłem powolnym krokiem w jej stronę.- No nie wiem, nie wiem.- Zacmokałem krytycznie, zataczając krąg wokół wilczycy.
- Czyżbyś się tego bał?- Oparła dłonie na biodrach, wbijając we mnie prowokacyjny wzrok.
- Rozebranej kobiety?- Tak. Kobiety, nie suki. Czy ja bym potrafił jeszcze ją tak obraźliwie nazwać?
Odpowiedziałem na jej spojrzenie szelmowskim uśmiechem, kryjąc wszystkie swoje przemyślenia za fasadą spokoju.- Zwykle taki widok nie jest niczym niezwykłym.
Czy... W jej oczach przez chwilę rozbłysnął ból?
Zatrzymałem się gwałtownie, widząc jak Aria się spina.
- Zwykle?- Z jej głosu zniknął cały rozbawiony, frywolny ton. Cofnęła się o krok.
Co się stało?
Gdzie jest mój tygrysek?
- Tak, ale ty jesteś kimś... Wyjątkowym. Nie rozumiem dlaczego, ale jesteś wyjątkowa.- Przysunąłem się do niej i oparłem policzek na jej włosach. Nie dotykałem jej żadną inną częścią ciała. Przymknąłem oczy i przechyliłem powoli głowę tak, by oprzeć się o skroń szatynki brodą, którą delikatnie podrażniłem jej policzek. Wtuliłem kocim ruchem głowę w jej szyję i uchyliłem powieki, zyskując tym samym widok na ucho dziewczyny.
- Mówisz to każdej dziewczynie przed zaciągnięciem jej do łóżka?- Lekceważąco prychnęła. Znowu była sobą.- Myślisz, że ja też należę do tego typu zdzir, dających się pukać pierwszemu mężczyźnie, który się nawinie? Dobry żart.- Chuchnęła mi w szyję, podejmując wyzwanie. Najwidoczniej nie zamierzała się odsunąć, a tym samym dać się zdominować.
- Więc dlaczego się nie śmiejesz?- Roześmiałem się, chcąc przedłużać ten moment w nieskończoność.- Nie martw się, nie będę nadużywać twojej gościnności.
Chwilę później byłem już za nią.
- Chcę się tylko dowiedzieć co cię czyni taką... Wyjątkową.
I ją zostawiłem w tym pokoju z zamkiem, który przed wyjściem błyskawicznie rozpiąłem.
***
Z głową wreszcie pozbawioną zbędnych myśli biegłem obrzeżami miasta, wśród trawników, wciąż skrzących się od kropel wody, które osiadły na źdźbłach dzięki poustawianych w ogródkach zraszaczom. Bez nich ta trawa dawno by zeschła.
Poruszałem się zwinnie między zaparkowanymi autami, biegnąc między nimi slalomem. Przy okazji pozostawiałem na ich karoserii pamiątki takie jak zarysowania i wgniecenia.
Roześmiałem się, gdy jedno z aut ryknęło, reagując alarmem na mojego niewinnego kopa w drzwi. Przyśpieszyłem, by zostawić w tyle przypadkowych właścicieli, którzy postanowili by mi pogrozić.
Gdy w zasięgu mojego wzroku znalazł się budynek, w którym mieszkaliśmy z pudlami, nieznacznie zwolniłem, wcielając się w postać zmęczonego biegiem entuzjastę sportu.
Ze zdziwieniem wpatrzyłem się w dwie, kobiece sylwetki, wychodzące z wnętrza budynku. Zdziwiony byłem jedynie tym, że obie suki miały na plecach wypchane plecaki i najwidoczniej gdzieś się wybierały z zabawnym wyrazem zacięcia na twarzach. Ciekawe co kombinowały...
Zapach jednej znałem z pokoju Arii, który z resztą od czasu wypadu do baru dość często "przypadkiem" odwiedzałem. Z resztą Wi zaczęła zaczepiać szatynkę, a nawet chowała się u niej, gdy myślała, że przeszkadza mi w czymś ważnym.
Hm. Najwidoczniej ta jasna to jej współlokatorka.
Hm. Hope? Heather? No cóż, nie pamiętałem. Drugiej dziewczyny nie kojarzyłem, ale postanowiłem zapamiętać jej azjatycką facjatę.
Wilczyce sporadycznie skręciły w lewo i dziarskim krokiem ruszyły przed siebie - zapewne łapać stopa, bo w psy na ulicy zamienić się raczej nie chciały, nie? Zwłaszcza, że wokół znajdywali się świadkowie takiego zdarzenia.
Skryłem pogardliwy uśmiech, chowając twarz w czarnej bandanie, którą miałem zawiązaną pod brodą.
Tym sposobem, raczej z nudy, niż z poważniejszej potrzeby, zacząłem śledzić oryginalną dwójkę podróżniczek, które pewnie nie miały pojęcia do czego służy infratruktura transportowa..
Swoją drogą Arię powinno zainteresować to, dokąd się udaje jej "przyjaciółeczka".
***
Dwie godziny jebanego chodzenia w kółko. Dwie godziny jebanego chodzenia w kółko przy 40 stopniowym upale wśród jadących potem ludzi.
Czy te suki nie miały najmniejszego poczucia orientacji w terenie?! Czy po prostu te ich zmysły działały jedynie w lesie, a przy większym natłoku aut i betonowych budynków się wyłączały?!
I niech mi ktoś powie, że te pudle nie są psychiczne! Te przygodołapaczki od siedmiu boleści podchodziły do każdego stojącego autobusu i pytały się o to "czy mógłby pan wywieźć nas z miasta".
Były chore psychicznie. Chore. Chore do potęgi.
Ja rozumiem. Wejdą do lasu, pogubią ubrania, wykręcą się na drugą stronę, obrosną futrem i będą mogły biec w stronę słońca z wywieszonym językiem, ale t a k i e proszenie o podwózkę było poniżej jakichkolwiek kryteriów! Przecież wiadomo, że kierowca autobusu nawet dla największej ślicznotki nie zboczy z kursu.
Aż mi się zrobiło ich żal.
Mi. Zrobiło się żal. Ich.
Zatrzymałem samochód koło idących wśród ludzi wilczyc. Pewnie pogubiły się tak przez to, że wyszły z domu w czasie, gdy na ulice wychodzili dosłownie wszyscy. Nie żebym je usprawiedliwał. Przez te zapchlone suki musiałem "pożyczyć" czyjś czerwony kabriolet z epickimi rogami między przednimi reflektorami.
Blondynka jako pierwsza odwróciła się w moją stronę. Wyglądała dość zabawnie w s w e t r z e w pastelowe ciapki, który nie powinien się na niej znajdować w takim upale, chyba że faktycznie było jej tak zimno.
- Czego chcesz?- Druga dziewczyna, czarnowłosa azjatka, spojrzała na mnie podejrzliwie. Czy czasem wszystkie Chinki nie są czarnowłose?
- Powiedzmy, że zniosę na chwilę obecną niechęć do waszej rasy i podwiozę was tam, gdzie tak dzielnie maszerujecie.- Posłałem im spojrzenie typu "Znajcie łaskę pana".
Odpowiedziały mi jedynie dwie pary uniesionych brwi. Dziewczyny wymieniły się spojrzeniami, najwidoczniej prowadząc niemą rozmowę na temat tego, czy z nich drwię.
- Nie, to nie Prima Aprilis, ale jeśli chcecie dalej robić kółka to spoko. Może lubicie chodzić za własnym ogonem.- Zacząłem stukać palcami w obitą skórą kierownicę.
- Kółka?- Chinka poczerwieniała gwałtownie.
Nie, serpentyny, do cholery.
(To jak? Poznamy się?)
(Wataha Wody) od Hespe
Na początku widziałam ciemność i nim moje oczy przyzwyczaiły się do nagłego rozbłysku światła minęły kolejne minuty. Gdy w końcu zdołałam podnieść ciężkie powieki zobaczyłam najpierw niewyraźnie kształty i zarysy drzew, później na szczęście mogąc z grubsza zidentyfikować miejsce swojego pobytu. Leżałam w lesie, na zarosionej ściółce, która nieznośne przyklejała się do mojej skóry.
Mimowolnie wsłuchałam się w otaczające mnie głosy natury, która swym duchem przyzywała mnie do siebie. Bez zastanowienia wstałam i minimalizując pojawiające się zawroty głowy, ruszyłam w miejsce gdzie głosy były najgłośniejsze.
Szłam, a później biegłam w labiryncie drzew, w długiej, błękitnej sukni coraz bardziej wsłuchując się w szepty, aż w końcu znalazłam się w miejscu gdzie las się przerzedzał. Promienie południowego słońca pieściły mą twarz i odkryte części ciała. W oddali zauważyłam kilka skromnych budynków i ogromny drewniany kościółek, który znajdował się najbliżej granicy między polanom i lasem. Świeże powietrze wypełniało moje płuca, a orzeźwiającą wiatrem muskał me zaróżowione policzki. To był piękny widok i równie piękne uczucie. Przez chwilę myślałam, że to tylko sen, pragnąc aby było tak na prawdę, ale jakaś część mnie wiedziała, że to nie może być tak cudowne. Nagle z ogromną czujnością rozejrzałam się dookoła szukając czegoś niepokojącego. Chwilę później usłyszałam strzał, którego odgłos zawisł nieznośnie w powietrzu. Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze niepokoju, a ciało całe się napięło. Ruszyłam w nieznanym mi kierunku, prowadzona przez ducha w moim wnętrzu. Coś było nie tak, a ja mimo że nie wiedziałam co to takiego, poczułam nieodpartą ciekawość i osłaniający niepokój.
Przeszłam przez polanę i znajdowałam się tuż obok tylnej ściany kościoła, gdy nagle ciszę rozdarł kolejny strzał. Wychyliłam delikatnie głowę i wtedy ich zobaczyłam. Młodzieńców ubranych w mundury, z bronią w ręku i grymasem gniewu na twarzy. Trzech po jednej stronie, jeden po drugiej. I właśnie ten jeden, samotny żołnierz nosił strój naznaczony krwią. Cierpiał, ale walczył dalej, nawet wtedy gdy w oczach pozostałej trójki zapłonęła dzika żądza mordu. Nie byli ludźmi. Przed bezbronnym chłopakiem dumnie stanęły trzy ujadające wilki, gotowe do skoku i ostatecznego ataku i właśnie w tym momencie, gdy mięśnie bestii napięły się niebezpiecznie, przed moimi oczami znowu pojawiła się ciemność i ponownie przeszył mnie kaleczący chłód.
- Jesteś taka naiwna. Niewinna i bezbronna - usłyszałam głos, który dobrze znałam. Ten sam od mych dziecięcych lat nawiedzał mnie we śnie.
- przyzwyczajaj się moja droga, gdyż tym właśnie jest twoje przeznaczenie. Najważniejszym elementem twej egzystencji jest śmierć, wiec przygotuj się na to... Będziesz widziała jak ci których kochasz umierają, ale jesteś zbyt słaba, aby im pomóc. Ucz się moje Dziecko... Twój czas nadchodzi.
Chciałam krzyknąć "nie". Powiedzieć, aby wyszła z mej głowy i nie wracała, ale głos uwiązł mi w gardle. Odzyskałam go dopiero wtedy, gdy na nowo zobaczyłam błyszczące oczy, zatroskanej Kilmeny.
- Musimy iść do domu.... Muszę powiedzieć..... - wychrypiałam, ale dość szybko zwątpiłam w swe zamiary. Komu niby miałabym to powiedzieć?
- Hespe... Co się stało? Nie miałam z tobą kontaktu przez prawie cały kwadrans - powiedziała Azjatka, ale ja słyszałam w głowie tylko i wyłącznie głos zjawy.
- Najważniejszym elementem twej egzystencji jest śmierć - szepnęłam, patrząc na koleżankę - Kilmeny... ze mną jest coś nie tak i wydaje mi się, że jest tylko jedna osoba, która może mi pomóc.
Dziewczyna patrzyła na mnie przez chwilę, myśląc nad odpowiedziom, aż w końcu rzuciła :
- Wchodzę w to - uśmiech rozświetlił jej twarz, a ja mimo obrazów, które widziałam nie mogłam zrobić nic innego jak ten uśmiech oddać.
- Ale najpierw muszę porozmawiać z Natanielem....
*****
- Czyli jeżeli dobrze zrozumiałem... Byłaś w lesie. Później usłyszałaś strzały i zobaczyłaś walczących chłopaków w mundurach, którzy jak się później okazało byli tacy jak my... A teraz uważasz, że jedyną osobą, która może ci pomóc to twoja zmarła babcia? - spytał blondyn, delikatnie przekrzywiając głowę.
- Tak... Wiem jak to może brzmieć, ale pomyśl. My nie jesteśmy normalni i nasze życie też takie nie jest. Muszę to zrobić Nat. Powiedziałam to tobie, ponieważ nie wiem dlaczego, ale wiem, że mogę ci ufać... - powiedziałam dotykając dłonią jego twarzy. Była zimna w dotyku, ale przyjazne ciepło w jego oczach zdawało się mnie rozgrzewać.
- Tylko.... Tylko uważaj na siebie Hespe - szepnął przybliżając swoje czoło do mojego, tak że teraz się stykaliśmy.
- Obiecuję - uśmiechnęłam się delikatnie - Po za tym, będzie ze mną Kilmeny.
Popatrzyłam na Azjatkę, która do tej pory nie odezwała się ani jednym słowem.
- Więc, powierzam ci Małą - zaśmiał się chłopak zerkając w międzyczasie na dziewczynę. Jego niepewny uśmiech zdradzał, że nie do końca jej ufa, ale już nie jest źle i jest gotowy zaryzykować. Roześmiałam się widząc go takiego, później tego żałując, gdyż ten naskoczył na mnie i zaczął łaskotać, z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
- Przestań - pisnęłam, próbując odepchnąć go od siebie - Kil... Pomóż mi.
Ciemnowłosa zaśmiała się tylko i bezskutecznie próbowała odciągnąć Azjatę ode mnie. W konsekwencji cała trójka zaczęła się śmiać tak mocno, że brakowało nam oddechu.
Po jakichś pięciu minutach, gdy już wszyscy zdołaliśmy się uspokoić, wraz z koleżanką poszłam do pokoju, skąd wzięłam kilka najpotrzebniejszych rzeczy. W tym samym czasie gdy ja wróciłam do salonu, do Nataniela, Kilmeny poszła do siebie, po to aby się spakować i przy okazji powiadomić Alfy o naszej krótkiej nieobecności.
Gdy dziewczyna wróciła z powrotem spotkałyśmy się z Natem, który ponownie przyciągnął mnie do siebie i uśmiechając się łobuzersko odprowadził mnie i moją koleżankę do drzwi, które chwilę później otworzyły się.
Przed nami stanęła dwójka dotąd mi nie znanych wilków, które najwidoczniej znały hybrydę. Najbardziej zaciekawiła mnie postać blondwłosej dziewczyny, której zapach różnił się od dotąd mi znanych. Jej twarz wydała mi się niepokojąco znajoma, ale zanim w ogóle postanowiłam się odezwać, Nataniel złapał mnie za nadgarstek i przybliżył swoje usta do mojego ucha.
- Idźcie.... Będziemy w kontakcie i pamiętaj.... Uważaj na siebie, Hespe.
Nie rozumiejąc jego zachowania i mimo nieodpartej chęci pozostania, przytaknęłam tylko głową i ucałowałam go w policzek na pożegnanie.
- Do zobaczenia, Natanielu - szepnęłam i wymijając stojących w progu nieznajomych, wyszłam wraz z Kilmeny na ulicę.
- To gdzie najpierw? - usłyszałam podekscytowany głos Azjatki.
- Przed siebie, Kil - rzuciłam, po czym skierowałam się w stronę mojego dawnego domu - Czeka nas długa droga...
( Kil, co nas czeka w drodze? Jakie przeszkody musimy pokonać?)
wtorek, 18 sierpnia 2015
OGŁOSZENIA!
Witamy!
W związku z ostatnimi wydarzeniami, mamy dla Was kilka informacji.
<> Przede wszystkim pragniemy przypomnieć o wysyłaniu opowiadań, ponieważ ostatnim czasem zauważyliśmy gwałtowny spadek jakiejkolwiek aktywności naszych piszących.
(Według regulaminu każda postać powinna oddać co najmniej jedno opowiadanie w ciągu 2-3 tygodni i niestety ten punkt jest najczęściej przez wszystkich łamany).
Mimo, że jesteśmy w stanie zrozumieć, że nie wszyscy mają możliwość napisania opowiadania w danym okresie wakacji, to byłoby miło, gdyby osoby, które NAPRAWDĘ nie mogą nic napisać, informowały o tym Adminów.
Przypominamy też adresy e-mail, pod które możecie wysyłać nam teksty oraz wszelkie pytania i informacje, dotyczące Waszych postaci:
karolina451@interia.eu
ultimatetroll@interia.pl
<> Informujemy również, że nowe postacie, które zostały dodane na bloga, zobowiązane są napisać cokolwiek w ciągu następnego tygodnia, gdyż w innym wypadku zostaną one usunięte z listy piszących (ponieważ WSZYSTKIE osoby, nie wykazujące aktywności przez jakiś okres, zostają usuwane z bloga, ze względu na i tak już dużą liczbę postaci).
Mamy tutaj na myśli dokładnie każdą osobę, która nie napisała jeszcze pierwszego opowiadania (z wyjątkiem Shazziego).
<> Po raz kolejny przypominamy też o inteligentnym komentowaniu postów, ponieważ obecne komentarze zamieszczane na blogu, przypominają bardziej spam, który może drażnić osoby, chcące doszukać się w nich czegoś sensownego.
Plus: jeśli piszecie komentarz pod czyimś opowiadaniem, powinien dotyczyć on przeczytanego tekstu lub tematu z nim związanego, a nie całkowicie innej postaci ("z dupy").
Pisanie rozmów w komentarzach jest nie fair w stosunku do autora opowiadania, który chciałby czytać opinie na temat tego, co napisał.
Pisanie rozmów w komentarzach jest nie fair w stosunku do autora opowiadania, który chciałby czytać opinie na temat tego, co napisał.
<> Prosimy też o przeczytanie zaktualizowanego regulaminu (zapewniamy, że potrudzimy się sprawdzić ilość wyświetleń owej strony w statystykach).
Czekamy na opowiadania!
Z pokłonem
Admini NG
Subskrybuj:
Posty (Atom)