Pochyliłem się nad ciałem omdlałej Faith. Starałem się zignorować swąd martwych ciał. Alexius zabił jej ojca. To dopiero pierdolony drań.
- Fai, Fai, zbudź się.- Starałem ją ocucić, walnięciem w policzek. Co nie poskutkowało.- Ej, Fai, Fai.- Nie wiem jak miało mi pomóc powtarzanie jej imienia, ale się nie poddawałem. Spojrzałem na nią i na trzy trupy.
Zamilkłem. Coś mi się tu nie zgadzało. Podszedłem do ciał nieco zdziwiony. Nie wydawali się być zabici "sposobem" Alexiusa. Może normalna osoba nie zauważyła by tej znikomej różnicy, a raczej zaczęła by wymiotować w kącie, ale ja wiele razy widziałem ofiary rady. Rozszarpane brzuchy, połamane nogi, zakrwawione kajdany, jad hybryd sączący się przez otwory wypalone w skórze. A te trupy wyglądały inaczej. Bez tej całej dramaturgii, która miała być ostrzeżeniem dla bliskich ofiar. Metoda zastraszająca i w dodatku bardzo długa oraz bolesna dla nieszczęśników, którzy podpadli "Panu". W okół ofiar były wyrysowane ich krwią wzory. Coś jak runy. W oczach trupów zamarło przerażenie. Nie chciałem dotykać tych trupów, ani nic, tylko ... nie widziałem żadnych poważniejszych ran. Tylko jakieś drobne ukłucia w zagięciach rąk, ale dla wilkołaka coś takiego było zupełnie niegroźne. Dlaczego więc nie żyli?
Przykucnąłem na ziemi, wpatrując się w trzy martwe ciała. Zmarszczyłem brwi i podszedłem do ojca Faith. Miał coś na włosach. Zdjąłem to. Kartka? Wpatrywałem się w to zdumiony. Kto zabija kartkami? Był tu pentagram i jakieś napisy w nieznanym języku. Ciekawe czy ktokolwiek umiałby je odczytać.
Moje rozmyślanie przerwał trzask łamiącego się drewna. Wzdrygnąłem się jak na zawołanie i spojrzałem do góry. Po suficie rozchodziły się rysy. Wepchnąłem kartkę do kieszeni i przerzuciłem Faith przez ramię. Nie było czasu.
Biegłem szaleńczo przed siebie.
* * *
- Nie ma za co, Ivalio.- Ciało chłopaka opadło i teraz zwisało na łańcuchach. Gonił nas ogień, a ja myślałem, że tu jest wyjście. Nie ma wyjścia. Jest Glenn. Jest krew. Jest smród.
Podchodzę do niego niepewnie i dotykam jego zmaltretowanej twarzy. Czuję szczypnięcie i ból.
Odskakuje zdezorientowany, by zaraz znowu się odwrócić i biec w swoją stronę.
"Nie ma za co, Ivalio"
Shit.
* * *
Biegnę przez hol, staram się stłumić nieco płomienie swoim lodem. Nie uciekam tylko przed gorącem, które dla mnie jest nie do zniesienia. Uciekam przed słowami Glenna. Przed wyglądem ciał zwisających z sufitu. Przed Radą. Przed śmiercią Mac'a.
Po środku schodów, na klatce schodowej jest wymalowane czarne koło. Przyciąga mój wzrok. Będę musiał przez nie przebiec. Czy to aby na pewno bezpieczne? Nie mam wyjścia. Wchodzę.
* * *
Stoję z Fai na zewnątrz. Żyjemy. Nic nas nie spaliło. I znowu stoimy w kręgu. Teleportowaliśmy się? Ale jak? O co chodzi z tymi wzorami. Problemy muszę zostawić na później. Tajemnice do rozwiązania.
Kartka z krwawymi runami uwiera mnie w bok. Ale teraz muszę oddać Fai w bezpieczne ręce. A potem, a potem ... Muszę pobiegać.
* * *
Biegnę jako wilk przez las i żrę się z myślami. Śmierć, śmierć i śmierć. Czego jeszcze tu brakuje? Niech pomyślę.. może jeszcze jednej śmierci?
Wybiegam z między krzaków i zamieram. Jakaś dziewczyna. Nie wydaje mi się by była wrogiem, dlatego przemieniam się w swoją ludzką postać.
- Witaj.- Rzucam lekkim tonem, choć wrze we mnie jak przed erupcją wulkanu.- Nie będzie ci przeszkadzać moje towarzystwo?
( Elizabeth? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz