Tata odszedł w sposób okrutny, bo taką śmierć wybrała dla niego Rada...Za niewinność i miłość do swoich dzieci.
Słowa na to, co poczułem, gdy się o tym dowiedziałem, nie są potrzebne. Każdy z nas utracił lub utraci w swoim życiu to, co kocha w mniej lub bardziej brutalny sposób. Mi i Faith brutalnie odebrano ojca. Nie mogliśmy nic zrobić, nie mogliśmy mu pomóc. Mogliśmy jedynie pogodzić się z tym, co nas spotkało.
Siostra zawsze była silna, ale teraz potrzebowała mojego wsparcia bardziej niż kiedykolwiek. Podobnie jak Hebi. Wszyscy straciliśmy coś ważnego, ale wszyscy musimy z tym żyć. Tata nie żyje. Nie pomogę mu już...Wiem, że nigdy nie chciałby, żeby któreś z jego dzieci cierpiało.
Ciężko jest iść dalej tak po prostu, jakby nigdy nie istniał...Uczucia wyłącza się bardzo trudno, a ból można jedynie zamaskować, a nie się go pozbyć. Byliśmy zmuszeni do pozbycia się żałoby zanim jeszcze się zaczęła. Byliśmy potrzebni tym, którzy wciąż żyją. O tacie nigdy nie zapomnimy, ale musimy iść do przodu, żeby nie zmarnować życia, które za nas oddał...
Udało mi się namówić Faith, żeby na jakiś czas została w Niemych Górach. Wciąż była w szoku po tym, co zobaczyła, a ja nie chciałem zostawiać jej samej, zwłaszcza że Hoax był gdzieś daleko na północy kraju, werbując wilkołaki do pomocy nam w walce z Radą.
Najczęściej siedziała sama w swojej grocie, albo uczyła niektórych telepatów jakiś przydatnych sztuczek, które mogliby wykorzystać na wrogu. Ja natomiast głównie krążyłem razem z Renem po terenach, patrolując i przyjmowałem wszystkie raporty o rzekomych szpiegach, skargi, zażalenia, prośby o udanie się do miasta, pocieszałem, obiecywałem i robiłem wszystko, żeby jakoś podnieść na duchu wszystkich, którzy tego potrzebowali.
Można powiedzieć, że Hebi pogodziła się ze śmiercią Macabre i znalazła sobie sposób na zabicie czasu, ćwicząc posługiwanie się nożem i innymi śmiercionośnymi zabawkami. Kiedy myślała, że nie widzę, wpatrywała się smutno w przestrzeń, ale nie poddawała się. Nikt z nas się nie poddawał. Od śmierci Mac'a spaliśmy w jednej grocie, stanowiąc dla siebie wzajemne wsparcie. Hebi często nie mogła zasnąć, albo budziła się w nocy z krzykiem, a ja zawsze byłem obok, żeby objąć ją ramieniem i zapewnić, że jest bezpieczna. Sam czułem się lepiej wiedząc, że jest blisko mnie. Nie myślałem wtedy o bólu, tylko o niej. I pomagało.
Ren i Sol od jakiegoś czasu zaczęli zachowywać się trochę inaczej i byłem prawie pewny, że coś przed nami ukrywają. Nie zmienił się jedynie sposób, w jaki na siebie patrzyli, a miłość w ich oczach była przygnębiająca dla każdego, kto patrzył na nich.
Dostaliśmy też niepokojące wiadomości. Dowiedzieliśmy się choćby o odejściu Katniss, Belli i Peety, które wpędziło mnie w cholerne poczucie winy i było iście dołujące. A wydawało mi się, że w głębszym dole nie mogę się już znaleźć...
Później oboje z Renem odkryliśmy zniknięcie Darendera, który najwyraźniej jakimś cudem uwolnił się z bryły lodu, w której uwięził go Ivalio. Przeszukaliśmy każdy zakamarek Niemych Gór, ale zdrajcy nie znaleźliśmy.
Jesień nadeszła w tym roku wyjątkowo wcześnie, przynosząc ze sobą dobrze znany chłód i deszcz. Ciemność zapadała teraz o wiele szybciej, a zimno dostawało się nawet do wnętrza jaskini. Uszczelniliśmy z Devonem wszystkie zakamarki, co trochę polepszyło sprawę i zaczęliśmy palić ogniska, które nie gasły nawet w dzień, podtrzymywane przez Watahę Ognia.
Polowaliśmy, jedliśmy, spaliśmy, ćwiczyliśmy, patrolowaliśmy i czekaliśmy...na jakiś znak, że Rada jeszcze z nami nie skończyła. A nie skończyła na pewno.
Czas mijał, a Wataha Ognia nadal nie miała swojego Alfy, mimo, że Sol przekazała nam informację od Macabre, żeby to Alfy wybrały nowego przywódcę Watahy Ognia.
Od starcia z Radą w Arkadii minęło już kilka tygodni, ale w powietrzu wciąż unosił się nieznośny odór śmierci, niepokoju i strachu. Nie znikał, ani nie stawał się słabszy. Po prostu wszyscy zdarzyliśmy się do niego przyzwyczaić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz