piątek, 8 sierpnia 2014

od Cassie

Nie wiem, czy potrafię zliczyć ilość razów, kiedy przeklinałam los za to, że nie jestem wampirem...
Inni uznaliby to za błogosławieństwo, ja natomiast uważałam to zawsze za coś w rodzaju skazy. Życie z wampirami będąc człowiekiem bywa trudne, a niekiedy męczące. Zwłaszcza, gdy traktują mnie jak biedną, nieumiejącą się obronić istotkę, którą nie jestem. Ale nie w oczach moich przyjaciół i sióstr, zwłaszcza po tym jak temu cholernemu wilkołakowi udało się mnie wykiwać. 
Fakt, nie jestem specjalnie silna, ale nienawidzę, gdy traktuje się mnie jak dziecko.
Moje rozdrażnienie spotęgował tylko najmłodszy z braci - East, którego widziałam po raz pierwszy w życiu. Nie mogę powiedzieć, że nie był atrakcyjny, bo był. Zresztą jak każdy z trzech braci, tylko każdy w inny sposób. North miał pociągające rysy, ciemne włosy, zagadkowy wyraz twarzy i wyrzeźbione ciało, West miał uroczy uśmiech, przystojną twarz i czuprynę w kolorze zgaszonego złota, a East... East miał magnetyzujące, ciemne spojrzenie, idealne chłopięce rysy i świetną sylwetkę, które na moment sprawiły, że zapomniałam o mruganiu.
Rozdrażniła mnie jego reakcja na moją obecność. Byłam prawie pewna, że uważa mnie za dziwadło, lub co gorsza, zastanawia się co, u licha, robi tutaj żywy worek krwi...
Powinnam się już dawno do tego przyzwyczaić. Te wszystkie kpiące, ironiczne spojrzenia w moim kierunku, za każdym razem, kiedy jakiś wampir zobaczy mnie w towarzystwie moich sióstr lub rodziców. Niestety. Nie przyzwyczaiłam się.
Zrezygnował jednak z zadawania o mnie pytań i mnie zignorował. To też mnie zirytowało. Definitywnie uważał się za lepszego ode mnie, a przebywanie w moim towarzystwie - za niegodne jego osoby.
Powstrzymałam się przed pokazaniem mu języka, żałując, że w ogóle pomyślałam o nim, że jest przystojny.
Na szczęście nikt nie zwracał na mnie specjalnie uwagi, więc mogłam wymknąć się po cichu z pokoju, zanim naprawdę potraktowałabym "królewicza" jakimiś niestosownymi epitetami.
Przypomniałam sobie, że Anna siedzi sama na górze i pewnie rozpamiętuje śmierć South'a po raz Bóg wie który. Nie pamiętałam go dobrze, ale dobrze wiem, że był kimś ważnym zarówno dla niej, jak i wszystkich innych. Moc miłości jest niezbadana. A miłość Anny do South'a najwyraźniej nie zniszczyła nawet jego śmierć.
Wzięłam ze sobą lody. Nic innego nie przyszło mi do głowy... Poszłam jej szukać i znalazłam dokładnie w tym miejscu, w jakim podejrzewałam. W starej sypialni South'a.
Jej widok oczyścił mnie z wszelkich negatywnych emocji, które wzbudził we mnie East, zastępując je czystym, ludzkim współczuciem.
Nie ukrywam, że zawsze lubiłam Annę. Miała, co prawda całkiem drapieżny charakterek, ale i tak była bardziej "ludzka" od Meg, która tolerowała mnie tylko dla zasady. Annie potrzebne było towarzystwo, a skoro byłam prawie pewna, że mnie nie zabije, postanowiłam trochę wesprzeć ją w cierpieniu.
*
Wróciłam do swojego pokoju, dalej unikając reszty. Przede wszystkim nie miałam ochoty być żadnym widowiskiem dla East'a, który najwyraźniej nie miał jak do tej pory pojęcia o dziwactwach mojej rodziny, która przygarnęła do domu "robactwo"- człowieka. 
Sama do końca nie wiem jaki był fenomen takiego czynu. Może chcieli mieć zabawkę, której nikt nie posiada? A może zrobili to pod wpływem chwili, widząc mnie na schodach swojego domu? Nie mam pojęcia. Mogę powiedzieć tylko tyle, że wampirzy rodzice okazali się lepsi od tych, którzy porzucili mnie na ich ganku. Zawsze czułam się kochana i jestem im za to wdzięczna. Próbowali nawet przekonać do mnie Megan, ale ona chyba nigdy nie zaakceptuje mnie bardziej, niż musi. 
Powiedzmy, że dziś nie wchodzimy sobie w drogę. 
Lily to już inna sprawa. Zawsze traktowała mnie jak siostrę i za to ją kocham. 
Mam rodzinę, przyjaciół, mnóstwo pieniędzy i możliwości. Nie mogę więc narzekać na swoje życie. Z wyjątkiem jednego szczegółu. Tego, że jestem tylko kruchym, starzejącym się z dnia na dzień człowiekiem. I że tego nikt nie może zmienić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz