Zdecydowanie zrobiłem na wszystkich, no może na większości, złe wrażenie. Błędy przeszłości nigdy nie zostaną ci zapomniane. Jakże ja kocham tych wszystkich dramaturgów. No romantycy też czasami są fajni, ale zwykle przeginają. Czy żeby odnaleźć samego siebie muszę najpierw pozbyć się wszystkiego, co najważniejsze? Z resztą o czym ja myślę. Inaczej - o czym ja gadam?
- Nie trudź się, ja pójdę.- North powiedział to beznamiętnie i poszedł do swojego pokoju. Potem zmyła się ta "ruda". Po niej "pojemnik z krwią". Aż w końcu została Lily i West. No dobra. Nie jestem tu mile widziany. Nawet mnie nie przedstawili, ale cóż, radź se sam.
- Nie przejmuj się, braciszku.- West patrzył na mnie tak, jakby czekał na mój napad histerii.
- Nie przejmuję się. O to nie musisz się martwić. Rozumiem, że nie jestem tu mile widziany.- Westchnąłem cicho, a przed oczami stanęła mi mina brata.- Nic nie szkodzi. W końcu nawaliłem 15 lat temu. Teraz niczego nie zmienię, co nie? I co mnie podkusiło?- Rzuciłem do powietrza.
- East, ty chyba nie chcesz teraz znowu od tak zniknąć?- Starszy brat zgromił mnie spojrzeniem. Spojrzałem na niego i lekko się uśmiechnąłem. Tak ciepło.
-Mi też miło było cię znowu zobaczyć. Nie będę tu urządzał scen.- Powiedziałem spokojnie i spojrzałem na Lily.- Ciebie też miło było w końcu spotkać. 15 lat to jednak szmat czasu.- Poprawiłem dłonią włosy.
- Też się cieszę, że cię spotkałam.- Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
- East...- West zrobił krok w moją stronę.- Nie mów tak. Ciągle jesteś częścią naszej rodziny.
- Albo raczej nią byłem.- Przerwałem mu.- Jak będziecie chcieli to mnie znajdziecie. Nie zamierzam od tak znowu się zatracać w polowaniach. Próbuję z tym skończyć. To było chore i nie odpowiedzialne. Tyle dzieci osierociłem dla własnego widzi misie.- Nie wiem czemu o tym wspomniałem. Chodziło mi o tę małą. Ona naprawdę była dla mnie dziwem. Nie bała się mnie. Uważała za coś niesamowitego. Nie zachowywała się jak typowa ofiara i martwiła się o własną matkę. To mnie uderzyło. Nie chciałem takich dzieci zostawiać samych sobie. To było ... niesprawiedliwe.
- Muszę się jeszcze pogodzić z wieloma sprawami.- Powiedziałem cicho.- Jeśli utrata dwóch starszych braci będzie częścią mojej kary za przeszłość, będę musiał się z tym pogodzić.- Wyrzuciłem z siebie na koniec.- West ... Dzięki.- Uśmiechnąłem się do niego smutno, odwróciłem i pobiegłem w noc. Za mną cicho zamknęły się drzwi.
Czasami by docenić to, co się ma, trzeba najpierw to stracić. Przeokropna prawda.
* * *
Długo błąkałem się po ulicach Vegas. Otaczało mnie kolorowe życie milionów istnień. Milionów istnień, które miały własne rodziny, które w sumie były tylko obiadem. Nic nie świadomym obiadem. Ale, mimo że zabijanie daje mi przyjemność, to powinienem znajdować w tym umiar.
Nie mam pojęcia jak trafiłem w to miejsce, ale stało się. Pokierował mną los, albo po prostu przypadek.
Moje życie jest dziwne. Nie zauważam ludzi, gardzę wilkami, a Czarodziejki to dla mnie nieprzewidywalne istoty ze świata legend.
Ten świat jest pełen dziwów, w które się zwyczajnie nie zagłębiam.
Normalnie nie zostawiam żywych "pojemników", ale Wendy, pytająca czy nic nie jest jej mamie. Co z nią zrobiłem. Takie nienormalne zachowanie. Jakże ciekawe. Jakże mamiące.
Dlaczego ciągle o niej myślę?! Czy ta osóbka od tak mnie ... zmieniła?
Z wielu nieistotnych powodów to niemal niemożliwe.
- No wiesz, bracie, to takie nienormalne. Przecież wiesz, jaki jestem. Znaczy się byłem. Wendy to pół likantrop. Nie powinienem czuć do niej tego dziwnego przywiązania. Mam rację? Zapewne nie. Dotąd jej nie miałem, więc mogę się dalej mylić. Ale pomyśl co by to było. Ja chciałem sam z siebie zrobić coś dla tej małej! To do mnie niepodobne! Zawsze byłem rozwydrzony. Uczepiony spódnicy matki. Traktowany jak pupilek ojca. Bo nim byłem. Ale wiesz też, że nie lubiłem, i nadal nie lubię, braku akceptacji. Ty wszystko to wiesz. Zawsze byłeś dobrym starszym bratem. Też dążyłeś do tego, bym w końcu zrozumiał jakże byłem zapatrzony w siebie. Wiedziałeś, że na dobre mi takie zachowanie nie wyjdzie.- Monologowałem sobie do nagrobka, który wystawili po śmierci South'a. Siedziałem na ławeczce wśród młodego lasku, patrząc na zdjęcie swojego zmarłego brata.- Teraz tak żałuję, że nie brałem udziału w twoim pogrzebie, ale wiesz, że nie potrafię stawić problemom czoła. Zawsze byłem w gorącej wodzie kąpany i w dodatku chciałem by było po mojemu. Jeśli wampir może doznać dorastania to go doświadczam. Chciałbym cofnąć czas, ale to niemożliwe...
Było już ciemno. Cykady odzywały się wśród traw. Świetliki przysiadały na marmurowym posągu. A ja siedziałem sam jak palec żaląc się grobowi.
- Nie wiem jak to wszystko naprawić. Nie wiem jak sprawić, by North mi przebaczył. On nigdy mnie nie lubił. Zapewne reszta też uważa mnie po prostu za dzieciaka. Życie jest dziwne. Chciałbym byś tu był. Zawsze potrafiłeś rozwiązać każdy problem. To tak, jakbyś wiedział wszystko. Ci to musiało być ciężko.- Uśmiechnąłem się lekko.- Tęsknię za tobą.- Po moim policzku spłynęła łza. Nie starłem jej nawet.
- Tylko przy tobie pozwalałem sobie na łzy. Niech już tak zostanie. Nawet, jeśli nie możesz mnie usłyszeć. Jeśli nie możesz mi pomóc.- Schyliłem głowę, patrząc na zieloną murawę i dałem upust swoim uczuciom. Siedziałem na cmentarzu, popłakując otwarcie.- South, bracie, tak perfidnie tęsknie.
Po jakimś czasie zamarłem, słysząc czyjeś kroki. Poczułem dłoń na swoim ramieniu. Spojrzałem do tyłu z twarzą mokrą od łez.
( Ktoś? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz