środa, 30 grudnia 2015

(Wataha Powietrza) od Rena

-Nie ruszaj się. - szepnąłem do Sol, odpychając ją ręką w bok, jednocześnie blokując przejście do sali. Ash mruknął coś cicho, ale pod wpływem uspokajającego uścisku jego matki, z powrotem tylko wtulił głowę w jej ramię.
Przez trzy uderzenia serca wpatrywałem się z grozą w dwójkę ludzi, wokół których na ziemi roztaczała się wielka plama szkarłatnej krwi i nie mogłem wydusić z siebie nawet jednego słowa. Zerknąwszy na wystraszoną twarz Sol, wciąż kołyszącą w ramionach rozespanego Asha, jak w transie ruszyłem w stronę metalowego łóżka, na którym leżała Hebi z bezwładną głową Ice'a na kolanach.
Ostrożnie przeszedłem obok kałuży krwi rozlanej wokół krzesła, na którym siedział Alfa i pochyliłem się nad twarzą Hebi, siną i zesztywniałą, nie ważąc się wykonać nawet jednego oddechu. Przymknąłem oczy, czekając na jakikolwiek delikatny podmuch powietrza na moim policzku, który świadczyłby o tym, że Hebi wypuszcza powietrze, ale po kilkunastu sekundach stania w bezruchu, powietrze pozostawało nienaruszone. Przesunąłem się o kilka centymetrów, żeby najdelikatniej jak mogłem, przechylić skrytą w białej pościeli głowę Ice'a, ale gdy tylko zobaczyłem jego napuchniętą, kiedyś ładną, tak bardzo podobną do starszej siostry twarz, wypuściłem tylko powoli powietrze z ust. Jego skóra, podobnie jak twarz Hebi, przybrała blado fioletową barwę, stała się sztywna i matowa jak papier, wargi pokrywała zakrzepła, purpurowa krew, ta sama, która zlepiła jego blond włosy i zbrudziła białe prześcieradło, a z tyłu na karku widniała głęboka rana po sztylecie lub podobnym rodzaju broni.
Rozpaczliwie próbowałem znaleźć jeszcze puls w dłoni Hebi, ale nie poczułem już nic więcej oprócz przenikliwego chłodu, bijącego od jej ciała.
Zrobiłem krok w tył, czując jak zalewa mnie fala nieopisanego zimna, które niczym miliard cienkich szpilek, wbijało się w moje ciało.
Oboje byli martwi. Ice musiał udusić się własną krwią, po tym jak ktoś z zaskoczenia przebił jego szyję jakimś ostrym i długim przedmiotem, a Hebi... Hebi nie miała na sobie żadnych widocznych oznak ataku, za to wszystkie rurki, do których była podpięta, zostały odłączone.
Dwie Alfy; Hebi i Ice nie żyli. Prawdopodobnie od co najmniej godziny.
Nigdy jeszcze nie widziałem tak przykrego obrazka. Piękni, młodzi, tak bardzo w sobie zakochani ludzie, pozostawieni sami sobie, w martwym uścisku. Po co? Dlaczego?
Bezsilność, która powoli zaczynała niszczyć wszystkie moje zmysły z każdym ułamkiem sekundy ewoluowała, najpierw w ból, strach, a na koniec wściekłość.
Dlaczego te sukinsyny musiały zrobić to z nimi?! Dlaczego nie wybrali, kurwa, kogoś innego?! Co zrobiła im tak sponiewierana przez swoje krótkie życie Hebi, albo dobry Ice, który nigdy nikomu nie powiedział ani jednego złego słowa?
Ciężko oddychając, odwróciłem twarz w stronę drzwi, przypominając sobie o Sol, która teraz patrzyła na zamordowaną dwójkę z łzami w zielonych oczach, najwyraźniej z największym trudem powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem przy trzymanym na rękach Ash'u, którego twarzyczkę przycisnęła teraz do ramienia, nie chcąc żeby nasz roczny syn oglądał coś... takiego.
Nasze spojrzenia spotkały się dokładnie w chwili, kiedy zadałem sobie pytanie:
Dlaczego nikt jeszcze tego nie zauważył? Czemu nikt z personelu szpitala nie zauważył leżącej tutaj przez około godzinę dwójki zamordowanych ludzi?
W pierwszej sekundzie poczułem strach o Sol i małego, i w ciągu jednego uderzenia serca znalazłem się obok dziewczyny, lekko kołysząc ją w ramionach.
-Ren...- Załkała cicho, palcami uczepiając się moich włosów tak, żeby przyciągnąć do siebie nasze czoła. - Oni nie żyją, prawda?
-Tak.- Poczułem jak coś złego dzieje się z moim głosem. Serce biło mi w coraz szybszym tempie, a zimno, które wtedy czułem, stawało się coraz bardziej dotkliwe. Nie chciałem na to wszystko patrzeć, nie drugi raz. Dlaczego, do cholery, zawsze ja musiałem bezczynnie obserwować jak umierają moi przyjaciele? Nie mogąc wykonać nawet jednego, pierdolonego ruchu. Nie mogąc spróbować absolutnie nic zrobić. Może to miała być moja największa katorga wymyślona przez Alexiusa? Może właśnie to chciał osiągnąć? Żebym patrzył na śmierć tych wszystkich, których kocham albo  szanuję i cierpiał, nie potrafiąc temu zapobiec? Moja matka, Mac, Ice, Hebi... Kto będzie następny? Sol? Ash?
Nie... To nigdy się nie skończy. Zawsze będzie KTOŚ, na kim będzie nam zależeć. - Te pierdolone skurwysyny zapłacą za to, co zrobili - wysyczałem przez zaciśnięte zęby, głaskając Sol po jej miękkich włosach.
Oni muszą tutaj gdzieś być. Wiedzą, że ktoś z nas w końcu zapragnie odwiedzić Ice'a i Hebi. Choćby Faith. Fai na pewno się tu zjawi. Nie przepuściliby takiej okazji. Za dobrze ich znam.
Poczułem w mięśniach gwałtowny wzrost adrenaliny.
Są tutaj.
Czekają.
-Sol, posłuchaj mnie teraz.- Objąłem twarz dziewczyny w obie dłonie i zmusiłem do spojrzenia mi w oczy.- Zabierzesz Ash'a i jak najszybciej wyjdziesz ze szpitala. Potem nie wracaj do domu, tylko wsiądź w przypadkowy autobus, taksówkę, cokolwiek i jedź jak najdalej stąd. Tu masz trochę pieniędzy.- Mówiłem wolno, wciskając do kieszeni jej kurtki skórzaną saszetkę ze wszystkimi pieniędzmi, które do tej pory udało mi się zarobić.- Bez względu na wszystko nie wracaj do domu, proszę cię. NIE WRACAJ DO DOMU.- Powtórzyłem z naciskiem.
-A ty? Co z tobą? Co zamierzasz zrobić?- Trzęsącą się ręką złapała za kołnierzyk mojej koszuli, a jej oczy znów zaszły łzami.
-Zostanę tu i wreszcie dorwę tych skurwieli.- Powiedziałem, gorączkowo rozglądając się po korytarzu. Niech to szlag, cały czas mogliśmy być obserwowani. Chociaż to bez sensu, Sol i Ash w takim wypadku juz dawno byliby martwi. - Nie mogę wiecznie uciekać, bo już zawsze będziemy się bać, Sol. Jestem już tym zmęczony, tą ciągłą walką... Nigdzie nie jesteśmy bezpieczni, rozumiesz?
-Ale... Jesteś sam, ich będzie więcej...- Zaczęła, zaciskając usta tak, jakby powstrzymanie się od płaczu było czymś niezwykle trudnym i jeszcze mocniej przytuliła do siebie śpiącego syna.
-Przepraszam, kochanie.- Pogłaskałem ją po policzku, zdając sobie sprawę, że jeśli przeciągnę to wszystko jeszcze odrobinę dłużej, nie będę już w stanie zrobić tego, co powinienem.- Musimy go chronić i tylko to się liczy. Ty i Ash.
-Ren, błagam, nie rób tego.- Głos jej się łamał, ale w dalszym ciągu nie pozwalała sobie na coś takiego jak rozpłakanie się. Zawsze była silna. Błagalne spojrzenie jej zielonych jak trawa oczu rozstroiło mnie tak bardzo, że musiałem odwrócić wzrok, który zatrzymałem teraz na parze uśpionych na wieki kochanków leżących kilka metrów dalej od nas.
Mogliśmy być na ich miejscu...
Myśl o martwej, sinej Sol, leżącej z zimnym, drobnym ciałkiem naszego syna w rękach wywołała u mnie dreszcz przerażenia i jednocześnie przypomniała o dzieciach Hebi i Ice'a. Przecież Hebi urodziła bliźnięta. Co z nimi? Czy też je zamordowano?
Jak mogłem zapomnieć o Danielle i Lucasie. Przecież całą rodziną przyszliśmy tutaj, żeby odwiedzić młodych rodziców i ich dzieci. Jak mogliśmy zapomnieć o dzieciach?
-Sol, musisz zrobić jeszcze jedną rzecz.- Upewniłem się, że słucha mnie w skupieniu i zacząłem mówić pospiesznie, starając się tylko, żeby to wszystko miało jakiś ogólny sens.- Teraz zabierzesz ze sobą Ash'a i pobiegniesz jak najszybciej do sali z noworodkami. Odszukasz Lucasa i Danielle i weźmiesz ich ze sobą. Jeśli tylko żyją... Boże, oby tylko żyli... Co masz robić dalej, już wiesz. Nie oglądaj się za siebie, nie odpowiadaj na pytania i nie myśl o nikim innym oprócz dzieci. Zabierz ich wszystkich w jakieś bezpieczniejsze miejsce i czekaj aż was znajdę.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, wkładając w to wszystkie uczucia, jakie tylko mieliśmy, aż Sol prawie niezauważalnie skinęła głową.
-Obiecaj, że niedługo się zobaczymy.-  Powiedziała tylko, poddając się.
-Obiecuję.- Pocałowałem ją w czoło i z czymś, co miało być uśmiechem na moich ustach, pogłaskałem ciemne włoski niczego nieświadomego Ash'a.
Dwie sekundy później odwróciłem się, żeby obserwować jeszcze przez chwilę drobną postać Sol, biegnącą korytarzem z  naszym jeszcze drobniejszym synkiem na ręku, który, mógłbym przysiąc, dokładnie w tamtej chwili otworzył szeroko oczy i spojrzał na mnie zupełnie tak, jakby chciał coś powiedzieć, zanim zniknął wraz ze swoją matką za rogiem.
Stałem w tym samym miejscu jeszcze przez kilka chwil, zanim odwróciłem się i rzucając ostatnie bolesne spojrzenie na Hebi i Ice'a, ruszyłem pustym korytarzem w poszukiwaniu ich morderców, którzy z całą pewnością kryli się tu niczym szczury w oczekiwaniu na następną ofiarę.
Przełknąłem ślinę, próbując pozbyć się goryczy, którą pozostawiła w moich ustach obietnica dana Sol, kiedy za moimi plecami przemknął niewielki cień.
Nie zdążyłem wykonać żadnego ruchu obronnego, zanim poczułem jak ktoś wbija w moje udo igłę.

*

-Obudził się. - Usłyszałem, zanim moje oczy przyzwyczaiły się do panującej wokół ciemności. Czułem przenikliwy ból w prawym udzie, cholernie ciążyła mi głowa i nie mogłem wziąć głębszego oddechu, co, jak się okazało, spowodowane było ciasno oplecionym wokół mojej klatki piersiowej sznurem.
Niech to, kurwa, szlag - pomyślałem, nie będąc w stanie jeszcze logicznie przeanalizować tego, co się stało, wciąż otępiały po cholerstwie, które ktoś wstrzyknął mi w szpitalu.
-Ren?- Drugi głos wydawał się być znajomy, podobnie zresztą jak pierwszy, tyle, że wciąż nie mogłem przypomnieć sobie skąd. Nie byłem nawet pewien jak się nazywam i jak znalazłem się w tej zatęchłej norze, w której śmierdziało stęchlizną.
Piwnica - zaświtało mi.
Spróbowałem coś powiedzieć, ale z mojego gardła wyrwał się jedynie żałosny charkot.
-Do jasnej cholery, zapal tamte świece, dziewczyno! - syknął drugi głos, na co wspomniana "dziewczyna" natychmiast pobiegła po coś w głąb pomieszczenia, by za moment wrócić z mosiężnym świecznikiem w dłoni.
Zmrużyłem oczy, żeby przyjrzeć się jej twarzy, na którą padał teraz cień z zapalonych świec i prawie odgryzłem sobie język, kiedy rozpoznałem w niej dawną członkinię watahy Ice'a.
-Ty kłamliwa żmijo - wysyczałem z największym wysiłkiem, szarpiąc się na krześle, do którego mnie przywiązano. Chciałem ją złapać i rozszarpać na strzępy, zmywając z jej twarzy ten cały "żal", czy jakkolwiek można to nazwać. Nie mogłem zrozumieć, nie miałem pojęcia... Jak mogła zrobić coś takiego, jak mogła zdradzić w tak obrzydliwy sposób...Jak....
-Ren. Uspokój się. - Mężczyzna przytrzymał krzesło, na którym siedziałem i skinął na dziewczynę, żeby wyszła. Ta spojrzała na mnie lękliwie, postawiła świecznik na stoliku z desek i ruszyła w stronę zgrzybiałych schodów.
-To ona to zro-biła. Zabiła Ice'a i He-bi.- Mówienie jeszcze nigdy nie sprawiało mi tak wielkiego bólu. Z każdym wypowiedziany słowem czułem, jakby ktoś zdzierał z mojego gardła kolejną warstwę tkanki.- Cholerna su-ka.
-Tak, taki miała rozkaz.- Dopiero teraz zrozumiałem do kogo należy głos. Nie potrzebowałem już nawet światła świecy, żeby wiedzieć, na kogo patrzę przez barierę gęstej ciemności i kurzu unoszącego się w powietrzu między naszymi twarzami.- Złapali ją jakiś czas temu. Ona i jej przyjaciele myśleli, że odłączając się od was, mogą liczyć na jakąś okoliczność łagodzącą, ale tutaj nie istnieje coś takiego jak okoliczność łagodząca. Nikt nie wie tego lepiej, niż my...  Pozwolono im żyć na naszych rozkazach. To był jej sprawdzian. Zdała na celujący.
Parszywa mała oszustka. Parszywi zdrajcy.
Czułem, jak wściekłość, ból i rozpacz rozsadzają mnie od środka, ale wyswobodzenie się z więzów było niewykonalne. Uścisk prawie łamał mi żebra, a ja i tak nie miałem nawet siły, żeby spróbować zerwać sznur. W odpowiedzi na tłumaczenie ojca zająłem się kaszlem, przy okazji wypluwając na siebie pół szklanki krwi, którą zidentyfikowałem tylko i wyłącznie po cierpkim smaku, który pozostawiła w moich ustach.
Co się ze mną dzieje, do cholery?!
Ojciec wziął do ręki świecznik, pozwalając mi spojrzeć na swoją twarz. Jak zwykle zadbaną, z równo przyciętym zarostem, odrobinę tylko zmęczoną, co widoczne było w cieniach pod błyszczącymi ciemnozielonymi oczami. Ja musiałem za to wyglądać gorzej niż źle, bo na mój widok ojciec skrzywił się nieznacznie i zmarszczył brwi.
-Cz-e-go ode... khy- khy-khy - zacząłem, prawie się dławiąc przy kolejnym ataku krwistego kaszlu.
-Nic nie mów, to tylko wszystko przyspieszy.- Cain pokręcił lekko głową, powstrzymując mnie przed próbą wyduszenia z siebie kolejnego słowa. - Mamy niewiele czasu, a ja chciałem z tobą porozmawiać.
Patrzyłem na niego nieufnie, czekając w milczeniu.
-Na pewno pamiętasz naszą ostatnią umowę.- Zerknął na mnie i kontynuował dalej.- Obiecałem ci, że będę utrzymywał twoją rodzinę przy życiu... Myślę, że teraz jest odpowiedni moment na to, żeby porozmawiać. Jak ojciec.... z synem....
Kiedyś zakrztusiłbym się własną śliną słysząc coś takiego z ust Cain'a, ale tym razem w skupieniu słuchałem tylko, tego, co tak usilnie próbował powiedzieć.
-Wtedy w szpitalu wstrzyknięto ci w żyły coś, co czarownice nazywają Oxyhm... To wyniszczająca organizm substancja, która najpierw pozbawiła cię przytomności, a teraz powoli...
-Zabija mnie.- Wychrypiałem, kończąc zdanie za ojca, który nie potrafił powiedzieć mi w twarz, że umieram. To było dość proste. Najwyraźniej chcieli w krótkim czasie pozbyć się wszystkich Alf - w pierwszej kolejności, dla przykładu. Nie musiałem nawet zbyt błyskotliwie myśleć, żeby to zrozumieć. Ciężko określić stan umierania... Nie wiem nawet czy można to tak nazwać.
Najpierw nie czuje się nic oprócz fizycznego bólu, obecnego w każdym milimetrze ciała.
Potem zaczyna się odczuwać niewyjaśniony spokój.
Następna jest waza gniewu. Ja byłem zły na siebie. Za to, że nie potrafiłem tego przewidzieć. Że nic nie potrafiłem przewidzieć. Że dałem wciągnąć się w pułapkę i że w ogóle kiedykolwiek myślałem, że wygramy.
Na koniec czuje się strach, który jak ostre szpilki wbija się we wszystkie mięśnie.
Widziałem Sol, Ash'a, Faith i tych wszystkich, na których szczęściu mi zależało, a którzy byli teraz daleko, daleko stąd.
-Pewnie myślisz, że się cieszę. W końcu mój wyrodny, nieokrzesany syn przestanie zawracać mi głowę i niszczyć moją wątłą reputację? - Ojciec zaśmiał się jak obłąkany i skierował na mniej swój wzrok.- Już raz musiałem patrzeć jak umiera twoja matka. Teraz zmuszony jestem obserwować jak umierasz ty - jedyna rzecz, za którą ona byłaby w stanie oddać swoje życie. I nic nie zrobię. Znowu.
Wiesz dlaczego? Bo jestem słaby. Ty wiesz to już od dawna.
Patrzyłem na niego z narastającym obrzydzeniem, próbując nie skupiać się na chłodzie, wywołującym na mojej skórze gęsią skórkę.
-Widzę nienawiść w twoich oczach. Nie mam ci tego za złe. Sam siebie nienawidzę.- Ciągnął dalej mój ojciec.- I dlatego przyszedłem tutaj, wyświadczyć ci ostatnią przysługę, na którą mnie stać.
Wspomniałem o mojej obietnicy, bo mam zamiar zaopiekować się twoją kobietą i synem. Już dziś umożliwiłem im ucieczkę ze szpitala, zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, że nie przyszedłeś tam sam. Sol, muszę przyznać, poradziła sobie ze swoim zadaniem znakomicie i obecnie jest w drodze, do jakiegoś nawet jej bliżej nieznanego miejsca. Da sobie bez ciebie radę, niewątpliwie...
Przełknąłem resztki krwi, które zostały w moich ustach i nieufnie spojrzałem na ojca.
-Za-opieku-esz się nimi? Khy- khy-khy... Błagam...
-Zrobię to w ramach naszej umowy, w zamian za co, publicznie przyznasz się do swojej winy i nie będziesz próbował się bronić.
Przez moment zawiesiłem spojrzenie w ciemności, wahając się, ale kiedy uświadomiłem sobie, że już i tak nic nie jestem w stanie zrobić, że przyznanie się, czy też nieprzyznanie nie robi mi różnicy, kiwnąłem lekko głową. Jeśli w ten sposób mogę zapewnić rodzinie bezpieczeństwo, coś takiego jak duma przestaje istnieć...
Ciężko określić mi moment, w którym naprawdę uzmysłowiłem sobie fakt, że za kilka chwil podzielę los Mac'a, Ice'a i Hebi. Że wszyscy pójdziemy z zapomnienie, prawdopodobnie rzuceni gdzieś w głęboką dziurę wykopaną na skraju lasu, przykryci nic nieznaczącym kamieniem i pozostawieni tam na całą wieczność.
Widziałem jak całe moje życie przebiega mi przed oczyma zaledwie w ciągu jednej krótkiej sekundy. Czułem każdy skurcz mięśni, każdy mililitr krwi przepływającej przez moje żyły, każdy nerw pulsujący pod wpływem diabelskiego płynu, który niszczył każdą moją komórkę. Jedną po drugiej.
Ojciec widząc mój zawzięty wyraz twarzy, wstał i pokiwał z uznaniem głową.
-Jesteś taki sam jak matka.- powiedział, uzmysławiając mi jednocześnie kogo widziałem kilka dni wcześniej na ulicy. Kobieta miała moje oczy. Mama. Próbowała mnie ostrzec, dać zrozumienia, że powinienem spakować się i zabierając ze sobą rodzinę, uciec tam, gdzie Oni nas nie znajdą. Skrzywiłem się, zawstydzony, że nie potrafiłem nawet rozpoznać własnej matki.- Zadbam o to, żeby Alexius ich nie znalazł, masz moje słowo.
Gdybym mógł mówić, pewnie powiedziałbym, że jego słowo znaczy dla mnie tyle, co psie szczyny. Zamiast tego jednak, zdobyłem się tylko na ironiczny uśmiech.
Wiedziałem, że moje szanse na przeżycie są znikome. Miałem świadomość swojego fizycznego i psychicznego osłabienia, a wszelkie kalkulacje dotyczące wydostania się z łap tych łotrów wydawały się we mnie samym wzbudzać śmiech. Stamtąd nigdy nie było ucieczki.
Nie mogłem liczyć na nic innego. Jeśli ojciec był jedyną szansą na to, że Sol i Ash będą mieli spokojne życie, to chciałem w to wierzyć.
-A teraz muszę zabrać cię na górę. Wszyscy czekają na przedstawienie...

poniedziałek, 28 grudnia 2015

(Wataha Burzy) od Hebi

-Ice, nie patrz tak na mnie...- wyszeptałam chrapliwie, kiedy nie byłam już w stanie znieść atmosfery panującej w pomieszczeniu. Bałam się tego co wisiało w powietrzu, choć wiedziałam, że jest to irracjonalne, co najmniej dziecinne. Jakbym spodziewała się, że spod łóżka zaraz wyjdzie potwór albo zza szafy wypełźnie jakaś szkarada. Jesteś jak dziecko, Hebi. Nawet nie wiesz co cię przeraża. Przecież najgorsze już nadeszło. W tym wszystkim najbardziej nieznośny nie był wzrok Ice'a - jego smutne, błękitne oczy, tak jak cała jego postać, sprawiały, że mimo wszystko czułam się bezpiecznie. To cisza doprowadzała mnie do szaleństwa. - Nie jestem głupia.
Blondyn spuścił wzrok. Wyglądał jakby szukał odpowiednich słów. Ja też ich szukałam, ale czułam, że jedyne na co mnie teraz stać to płacz. Chciałam być silna. Chciałam przynajmniej udawać silną; dla Ice'a, dla Luc'a i dla Danielle.
Po chwili, w której Ice trzymał moją dłoń, blondyn w końcu przerwał milczenie.
-Luc jest twoim całkowitym odbiciem.- powiedział. Próbował się uśmiechnąć, ale z jego oczu wyczytałam, że wkłada w to dużo wysiłku - Jest silny i zdrowy, dostał dziewięć punktów...
-A Danielle?- spytałam nie mogąc się powstrzymać. Danielle urodziła się już po tym jak straciłam przytomność, nawet jej jeszcze nie widziałam - Widziałeś ją?
-Jeszcze nie. Niedługo powinni przywieźć ją z badań.
Kłamał. Czułam to. Ale posłałam mu słaby uśmiech, najwyraźniej mało przekonujący, bo po twarzy Ice'a przeszedł cień. Chciałam wierzyć w to, że dzieci są zdrowe i bezpieczne i już wkrótce wszyscy wrócimy do domu jako szczęśliwa rodzina, ale nie potrafiłam. Cholera, to wszystko nie tak miało być...
-Więc opowiedz mi więcej o Lucasie, proszę - powiedziałam tak cicho, że przez chwilę miałam wątpliwości, czy usłyszy.
-Jest maleńki, ale bardzo waleczny - Ice patrzył mi w oczy, zdziwił mnie swoim opanowaniem. Temat Luc'a musiał być dla niego najprzyjemniejszym ze wszystkiego o czym się dzić dowiedział - Stale rusza rączkami we wszystkie strony i krzywi się pod wpływem dotyku. Zaciska piąstkę na palcu i według pielęgniarek ciągle cicho sobie mruczy...- Miałam ochotę się rozpłakać, gdy wyobrażałam sobie tę małą kulkę szczęścia. Moją małą kulkę szczęścia. Moje dziecko. Mojego syna, którego nigdy nie będę w stanie przytulić. Ice musiał to zauważyć, bo przerwał. - Ma czarne włosy,
-Czarne...?- prawie się zakrztusiłam - Jesteś pewien, Ice? Czarne?
Ice zmarszczył brwi zaskoczony moją reakcją.
-Tak, czarne zupełnie jak twoje... Coś się stało? Wezwać pielęgniarkę?
-Nie.- odpowiedziałam, ale to była nieprawda. Od rana coś się dzieje, od rana coś jest nie tak. Mam wrażenie, że cały mój świat sypie mi się z rąk - Ice, obiecaj mi, że dasz sobie ze wszystkim radę. Że zajmiesz się bliźniakami bez względu na wszystko.
-Kochanie, wszystko...
-Ice, błagam, nic nie będzie dobrze.- Przerwałam mu. Nie mogłam już tego znieść, chciałam, żeby ten dzień jak najszybciej się skończył, chciałam zasnąć i nie budzić się, aż wszystko się nie ułoży, jakby to było możliwe. - Nigdy nie wstanę z łóżka, dobrze o tym wiesz. Po co udawać? Dzieciom nigdy nie przyda się matka, która nie jest w stanie nawet samodzielnie usiąść.
-Będziesz chodzić- Ice próbował mnie przekonać do czegoś, w co sam już nie wierzył. A może wierzył? Właśnie za to go kochałam; był jedyną osobą, która była w stanie wspierać mnie do samego końca, nawet w najcięższych chwilach. Zawsze był przy mnie gdy go potrzebowałam.- Dla człowieka to może być niemożliwe, ale nie dla nas, Hebi. Nie jesteśmy zwyczajni. Znajdziemy sposób, obiecuję. Wszystko się ułoży. Będziemy szczęśliwi. Ja, ty i bliźnięta.
Zapadło milczenie, jednak tym razem cisza mi nie przeszkadzała. Patrzyliśmy sobie w oczy i rozumieliśmy się bez słów. Ta chwila trwała zaledwie kilkanaście sekund, ale ja poczułam się jakby minęły całe lata, jakbym znalazła się w innym świecie, w którym wszystko się ułożyło i w którym jesteśmy szczęśliwi. Pierwszy raz poczułam, że wierzę, że to możliwe i uśmiechnęłam się szczerze. Ice podniósł moją dłoń do ust i ucałował ją.
-Kocham cię, He...
Idealny obraz świata, który powstał w mojej głowie rozsypał się jak stłuczone lustro.
W jednej chwili Ice patrzył na mnie spokojnie, a w drugiej jego źrenice rozszerzyły się do maksymalnego rozmiaru, podczas gdy ja obserwowałam cienką, karmazynową strużkę spływającą z jego lekko rozchylonych ust po brodzie, szyi i obojczyku chłopaka. Blondyn próbował coś powiedzieć, ale słychać było tylko ciche charczenie wydobywające się z jego gardła. Jego biała koszulka zaczerwieniła się od spływającej krwi, blond włosy przykleiły się do karku, piękne, błękitne oczy zaszły mgłą. Zachwiał się, a potem zsunął z blaszanego krzesła, które mu przyniesiono. Jego głowa opadła mi na kolana, a złociste loki rozsypały się delikatnie na śnieżnobiałej pościeli. Cały czas ściskał moją drobną, słabą dłoń w swojej większej odpowiedniczce, ale jego uścisk stawał się lżejszy z każdą setną sekundy.
To wszystko stało się w mgnieniu oka, miałam wrażenie, że wskazówki zegara przywieszonego na przeciwległej ścianie nawet nie drgnęły. Chciałam krzyczeć, płakać, wstać, podnieść go, przytulić, błagać, żeby się obudził, żebyśmy wzięli dzieci i jak najszybciej stąd uciekli...Ale nie mogłam. Nie mogłam się ruszyć, głos uwiązł mi w gardle, nigdy nie czułam się tak bezradna.
-Przykro mi, Ice...
Podniosłam wzrok, gdy usłyszałam kobiecy głos.
- Ty...- tylko tyle byłam w stanie wychrypieć na widok znajomej twarzy. Zmieniła się, ale nie tak, że nie byłam w stanie jej poznać.
Napotkałam jej wzrok. Współczuje mi? Ona? Wiem jak żałośnie musiałam wyglądać - zaczerwienione, podkrążone oczy, mokra od łez twarz, sine usta, brudne, rozczochrane włosy. Byłam obrazem nędzy i rozpaczy. Jednak to właśnie jej wzrok mnie rozwścieczył.
Ty przeklęta suko, miałam ochotę krzyczeć, ty mi współczujesz?! Ty mnie żałujesz?! Z nas dwóch to ty jesteś tą żałosną! Kochałaś go! Byłyśmy przyjaciółkami! Zdradziłaś nas wszystkich!
Jęknęłam, gdy poczułam ukłucie. Przeniosłam wzrok z jej twarzy na strzykawkę z powietrzem w jej ręku, która sekundę później boleśnie wbijała się w pulsującą żyłę w moim nadgarstku.
- Co mi...- próbowałam zapytać, ale tylko się zakrztusiłam.
- Przepraszam, Hebi...
Miałam ochotę uderzyć ją w twarz, gdy zobaczyłam jak jej oczy zaczynają się szklić. Nie waż mi się tu beczeć! Nie po tym co nam zrobiłaś!
Uderzył mnie przeszywający ból. Miałam wrażenie, że tysiące igieł wbija mi się w każdą część ciała, że coś zaraz rozsadzi mi serce. To było jak w jednym z tych koszmarów, w których próbuje się przed czymś uciec, ale nogi są zbyt ciężkie i nie wiadomo skąd wyrasta przepaść, w którą trzeba spaść. Różnica polegała na tym, że w tych koszmarach budzi się zaraz po uderzeniu w ziemię, a ja miałam dopiero zasnąć. Zrobiło mi się zimno, częściowo dlatego, że pomyślałam o dzieciach. Ogarnęło mnie przerażenie. Co z nimi? Co teraz z nimi będzie? Czy kiedy Ice opowiadał mi o Luc'u, on jeszcze żył? Co tak naprawdę działo się z Danielle? Wokół robiło się naprawdę zimno. I ciemno. Kiedy byłam mała zgubiłam się w lesie. Czułam się dokładnie tak samo. Przerażona, bezbronna i zmęczona. A mój biedny, dobry Ice nie mógł mi już pomóc, żadnemu z nas.
Czułam już tylko resztkę ciepła pozostałą w jego dłoni, wciąż splecionej z moimi bezwładnymi całkowicie już palcami.
- Alexius kazał ci przekazać - usłyszałam jeszcze zanim otoczyła mnie ciemność - że nie złamiesz klątwy. Nie w ten sposób.

niedziela, 27 grudnia 2015

(Wataha Wody) od Ice'a

-Proszę pana?
Podniosłem głowę, wzdrygając się lekko na dźwięk głosu lekarza, patrzącego teraz na mnie wzrokiem winowajcy, i posłałem mu wyzywające spojrzenie.
-Co z Hebi?- Spytałem przez zaciśnięte zęby, przygotowany na najgorsze po tym jak zostałem siłą wyszarpany z sali operacyjnej  przez trzech pielęgniarzy, kiedy to Hebi straciła przytomność, a wszelkie możliwe monitory zaczęły migać i wydawać ostrzegawcze sygnały.
-Niestety nie mogę jeszcze udzielić żadnej informacji o stanie zdrowia pańskiej żony. Mogę jedynie zapewnić, że  jej życiu obecnie nic nie zagraża.
"Obecnie".
-Natomiast jeśli chodzi o dzieci... Syn urodził się jako pierwszy i jest całkowicie zdrowy. Poza zbyt słabym jeszcze układem odpornościowym, rzecz jasna. Oboje przyszli na świat dwa miesiące za wcześnie, tak więc rozsądne będzie zatrzymanie go w szpitalu do czasu, kiedy będzie już całkowicie samodzielny pod względem funkcjonowania organizmu. - Zerknął na kartę w swojej dłoni.- Chłopiec waży 1,3kg, mierzy 30cm i otrzymał 9 punktów w skali Apgar. Pediatra odjął jeden z powodu płytkiego oddechu, ale obecnie wszystko doszło już do normy.
Słuchałem wszystkiego w milczeniu, czekając aż padnie też choć jedna informacja o drugim dziecku, ale kiedy po chwili ciszy lekarz wciąż nie wspomniał o nim ani jednym słowem, wszystkie inne uczucia przyćmił strach.
-A co z moją córką?- Zapytałem wreszcie, z trudem przełykając ślinę.
Lekarz westchnął cicho i usiadł na krześle obok, bezradnie rozkładając ręce.
-Cóż... Dziewczynkę wyciągnęliśmy 15 minut później. Od razu po urodzeniu nie potrafiła samodzielnie oddychać i miała zbyt słabe serce.
-Jak to "miała"?- Poczułem jak mój puls gwałtownie przyspiesza. Spojrzałem na lekarza, próbując cokolwiek wyczytać z jego szarych oczu.
-Musieliśmy przenieść ją bezpośrednio na salę operacyjną. Chirurdzy dziecięcy w tej chwili walczą o jej życie...- Dotknął mojego ramienia.- Operacja może potrwać jeszcze kilka godzin, ale nie będę kłamać - szanse są niewielkie. Przykro mi, ale jeśli jednak uda nam się naprawić jej serce, potrzeba będzie wiele czasu, zanim poradzi sobie z tym jej organizm. Jest bardzo drobna, jak to zwykle bywa u bliźniąt... To stanowi dodatkową komplikację dla naszych chirurgów... Ale... Mimo wszystko proszę być dobrej myśli.
Miałem ochotę parsknąć śmiechem prosto w jego twarz, ale zamiast tego wypuściłem powoli powietrze przez nos i zakryłem oczy dłonią.
-Syn jest na oddziale noworodków, można zobaczyć go przez szklaną szybę.- Lekarz wstał i poklepał mnie pocieszająco po ramieniu.- Będę na bieżąco informował pana o stanie żony i córki, ale gdyby chciał pan porozmawiać... Proszę pytać w dyżurce o doktora Crane'a.
W odpowiedzi mruknąłem coś niezrozumiałego i oparłem czoło o zaciśniętą pięść, czując jak cały strach i moją rodzinę wypełnia całe moje ciało, milimetr po milimetrze
Dopiero wtedy zauważyłem kilka zaczerwienionych siniaków na kostkach, które przypomniały mi, że podczas przymusowego opuszczania sali porodowej chyba złamałem nos jednego z pielęgniarzy.
Hebi...Hebi...Hebi... Co z Hebi? Czemu nie chcą mi nic powiedzieć?
Wściekły uderzyłem pięścią w ścianę, rozwalając rany na kostkach do krwi.
To jasne, że doktor Crane nie chciał jeszcze mówić nic o Hebi. Całkiem możliwe, że podejrzewał mnie o niepoczytalność po moim popisie podczas opuszczania sali porodowej...
A jeśli bał się mojej reakcji na informacje o stanie zdrowia mojej "żony", prawdopodobnie nie był on zbyt zadowalający.
I tak wiadomość o Danielle była wystarczająco przytłaczająca. Nawet nie zdążyłem jej zobaczyć, zanim siłą wytargano mnie na korytarz. Żadne z nas nie zdążyło.
Co się ze mną stało? Zawsze starałem się myśleć pozytywnie, a teraz nie byłem nawet pewien, czy kiedykolwiek opuścimy w czwórkę mury tego szpitala.
Lucas.
Jest jeszcze Lucas - całkowicie sam.
Ruszyłem bezmyślnie korytarzem w kierunku oddziału dziecięcego, oznaczonego kolorowymi literami.
-Przepraszam, gdzie tutaj jest pomieszczenie z noworodkami?- Spytałem uśmiechniętej pielęgniarki, piszącej coś zaciekle w notatniku.
-Na samym końcu korytarza.-Uśmiechnęła się promiennie, ukazując rząd idealnie prostych zębów.- Zaprowadzę pana.- Skinąłem głową, wdzięczny za kogoś, kto nie próbował mi współczuć; kogoś, kto nie miał zielonego pojęcia co właśnie mógłbym przeżywać.- Jak ma na imię pańskie dziecko?
-Lucas.
-Synek leży w drugim inkubatorze od lewej.- Pielęgniarka podeszła do szyby i wskazała palcem małe zawiniątko za przezroczystą szybą.- Gratuluję, chłopiec jest prześliczny.
-Mógłbym wejść do środka? Chciałbym zobaczyć go z bliska...- Wymamrotałem niepewnie, nie odrywając wzroku od zawiniątka.
Kobieta zawahała się, ale widząc mój zbolały wyraz twarzy, skinęła lekko głową.
-Trzy minuty, nie więcej. Robię dla pana wyjątek...
-Dziękuję.- Posłałem jej wymuszony uśmiech i zamknąłem za sobą drzwi, zostając sam pośród tuzina noworodków, wiercących się w swoich becikach. Powoli ruszyłem w kierunku  inkubatora wskazanego przez pielęgniarkę, żeby kilka sekund później pochylić się nad maleńką miniaturką Hebi, przykrytą niebieskim kocykiem.
Luc był idealny w każdym calu. Malutki, zaróżowiony i podobny do matki. Oczy miał ciasno zaciśnięte, podobnie jak piąstki, a od reszty dzieci odróżniała go przede wszystkim delikatna czarna czuprynka na czubku małej główki.
Ciężko określić to, co czuje się podczas pierwszego spotkania ze swoim dzieckiem. Ren kiedyś powiedział, że wtedy świat kurczy się do rozmiaru tej małej istotki, która powstała z.połączenia krwi twojej i osoby, którą kochasz najbardziej na świecie. Sam nie potrafiłbym lepiej tego opisać...
-Cześć, synku.-Powiedziałem, dotykając małej rączki Luc'a opatrzonej bransoletką z jego imieniem i dokładną godziną narodzin, na co ten wzdrygnął się delikatnie przez sen, krzywiąc pulchne policzki.
Cały ból związany z cierpieniem Hebi i naszej umierającej córce stał się bardziej znośny na widok rozespanego, całkowicie zdrowego Luc'a. Tępe uczucie bezradności zeszło na drugi plan przy całej miłości, którą czułem się do tej maleńkiej istotki, zaciskającej rączkę na moim małym palcu.
-Przepraszam...- ktoś odchrząknął za moimi plecami. Musiałem tak stać trochę dłużej niż kilka minut, bo pielęgniarka zaczęła posyłać w moją stronę ostrzegawcze spojrzenia. Odwróciłem się i napotkałem wzrok doktora. - Mam już pełną kartę zdrowia pańskiej żony. Proszę za mną, jeszcze nacieszy się pan synkiem.
Skinąłem głową i bez słowa wyszedłem na korytarz, rzucając jeszcze ostatnie tęskne spojrzenie na malca, żeby wysłuchać tego, co miało zniszczyć moje nadzieje na szczęśliwe zaskoczenie, które prawdopodobnie nigdy nie miało istnieć.
Lekarz obrzucił mnie badawczym spojrzeniem i wykonał ruch ręką, wskazując kierunek, w którym mieliśmy podążyć korytarzem, jak łatwo było się domyślić - do sali, w której leżała Hebi.
-Mam dla pana złe wiadomości.- powiedział wreszcie najbardziej bezbarwnym tonem, jaki kiedykolwiek słyszałem.- Żona nie była przygotowana na ciążę bliźniaczą. Utrzymanie przy życiu jednego dziecka już było dla niej wyzwaniem, a co dopiero dwoje... Poród okazał się zbyt wielkim wyzwaniem. Doszło do uszkodzenia dolnej części kręgosłupa, co prawdopodobnie musiało być bolesne do tego stopnia, że straciła przytomność. Wtedy też musieliśmy... ehm... Wyprosić pana z sali i wykonać cesarskie cięcie. Oględziny stanu jej zdrowia trwały tak długo, ponieważ chcieliśmy mieć całkowitą pewność co do naszej diagnozy...
-Więc jak ona brzmi, doktorze?- Prawie nie rozpoznałem swojego głosu. Nie mogłem dłużej znieść tej niepewności, która wyżerała mnie od środka od kilku ostatnich godzin czekania na jakiekolwiek wiadomości.
-Dziewczyna jest praktycznie całkowicie sparaliżowana.

*

-Ice, nie patrz tak na mnie...- Powiedziała chrapliwie Hebi, patrząc na mnie swoimi rubinowymi oczami bez śladu jakichkolwiek emocji. - Nie jestem głupia.
Spuściłem wzrok i objąłem jej dłoń, jedną ręką nie przestając gładzić aksamitnych hebanowych włosów dziewczyny.
-Luc jest twoim całkowitym odbiciem.- Powiedziałem, całą siłą woli powstrzymując głos przed drżeniem.- Jest silny i zdrowy, dostał dziewięć punktów...
-A Danielle?- Spytała, delikatnie zaciskając palce w moim uścisku.- Widziałeś ją?
-Jeszcze nie. Niedługo powinni przywieźć ją z badań.- Skłamałem, nie potrafiąc wyznać Hebi całej prawdy po tym jak lekarz osobiście poinformował ją, że prawdopodobnie do końca życia nie stanie na nogi, a jej jedyną możliwością ruchu będzie poruszenie palcami u dłoni i ograniczone ruchy szyją.
Nie zasłużyła na to wszystko. Nikt z nas nie zasłużył.
-Więc opowiedz mi więcej o Lucasie, proszę.
Spojrzałem jej w oczy, wkładając w swój wzrok całe opanowanie, którego resztkę posiadałem.
-Jest maleńki, ale bardzo waleczny. Stale rusza rączkami we wszystkie strony i krzywi się pod wpływem dotyku. Zaciska piąstkę na palcu i według pielęgniarek ciągle cicho sobie mruczy...- Urwałem na chwilę, widząc jak w kąciku oka Hebi zbiera się łza.- Ma czarne włosy,
-Czarne...?- Przez twarz dziewczyny przemknął cień niedowierzania.- Jesteś pewien, Ice? Czarne?
Przyjrzałem się wąskiej linii między jej brwiami, próbując zrozumieć, co tak bardzo ją zaniepokoiło.
-Tak, czarne zupełnie jak twoje... Coś się stało? Wezwać pielęgniarkę?
-Nie.- Hebi na chwilę ulokowała oczy na wysokości sufitu, wpatrując się w coś niewidzialnego i odezwała się znów dopiero po kilku płytkich oddechach.- Ice, obiecaj mi, że dasz sobie ze wszystkim radę. Że zajmiesz się bliźniakami bez względu na wszystko.
-Kochanie, wszystko...
-Ice, błagam, nic nie będzie dobrze.- Przerwała mi słabo, znów odwracając do mnie twarz. Nigdy nie wstanę z łóżka, dobrze o tym wiesz. Po co udawać? Dzieciom nigdy nie przyda się matka, która nie jest w stanie nawet samodzielnie usiąść.
-Będziesz chodzić- powiedziałem przez zaciśnięte zęby.- Dla człowieka to może być niemożliwe, ale nie dla nas, Hebi. Nie jesteśmy zwyczajni. Znajdziemy sposób, obiecuję. Wszystko się ułoży. Będziemy szczęśliwi. Ja, ty i bliźnięta.
Przez chwilę milczeliśmy, patrząc sobie w oczy. Oboje wiedzieliśmy, co czuje każde z nas, nie potrzebowaliśmy właściwie żadnych słów. Pochyliłem się tylko, by unieść jej dłoń do ust i delikatnie pocałowałem końce jej palców.
-Kocham cię, He... - Jej imię uwięzło w moich ustach, kiedy poczułem przeszywający ból z tyłu szyi. Otworzyłem szeroko oczy, gdy coś lodowatego przebiło mięśnie krtani i spojrzałem na Hebi, próbując coś powiedzieć.
Usłyszałem jeszcze tylko cichy, damski głos, mówiący: "Przykro mi, Ice...", zanim zaczęła mnie dławić moja własna, cierpka i gęsta krew.

piątek, 25 grudnia 2015

Wesołych Świąt!

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia - najbardziej rodzinnych świąt na świecie - chcemy złożyć wszystkim serdeczne życzenia, jako iż przez tak długi okres czasu po części staliśmy się wielką rodziną. Dziękujemy wszystkim za wytrwałość i cierpliwość do nas, o co czasem było naprawdę ciężko. Dziękujemy, że byliście z nami podczas wzlotów i upadków. Dziękujemy czytelnikom za ogromne wsparcie, dziękujemy tym, którzy zdecydowali się z nami pisać za chęć uczestniczenia w tym wszystkim. 

Ekipa NG

środa, 16 grudnia 2015

(Wataha Wody) od Faith

-To może powiesz mi coś o sobie? Co powinienem widzieć?
Skrzywiłam się lekko, skupiając wzrok bardziej na suficie niż leżącym obok mnie chłopaku.
-Tylko tyle, że jestem przebiegłą suką, od której powinieneś się trzymać z daleka.
-Zazwyczaj nie robimy tego, co powinniśmy.- Nataniel uśmiechnął się ujmująco.- Każdy ma coś na sumieniu.
-Widocznie ja mam tego wyjątkowo dużo.- parsknęłam.- Uwierz mi, że nie chciałbyś poznać całej mojej historii.
-Uwierz mi, że nie możesz wiedzieć, czego bym chciał.
-Właściwie mogę. Wystarczy tylko, że przez chwilę postaram się złamać twoje bariery ochronne, wedrę się do najgłębszej sfery twojej podświadomości i dowiem się dosłownie wszystkiego, co wolałbyś ukryć.
-Za dużo tam tego nie będzie.- wzruszył ramionami.- Jakiś czas temu straciłem pamięć.
-W jaki sposób?
-To dość skomplikowane.
-Nie musisz mówić.
-To po prostu nic ciekawego.-Westchnął.
Przez dłuższą chwilę przyglądałam się profilowi chłopaka, wnikliwie analizując rysy jego twarzy. Miał typowo azjatycką urodę, która nigdy szczególnie mnie nie pociągała, jasną grzywkę i ciemne, ale nie czarne oczy. W kilku aspektach przypominał Ivalio, miał jednak ostrzejsze rysy twarzy i czuprynę w cieplejszym odcieniu blondu.
Mimowolnie pomyślałam o Renie, jego ciemnych miękkich włosach i oczach, w których tęczówki nie odznaczały się od źrenic, i zdałam sobie sprawę, z tego, że prawdopodobnie nigdy nie nauczę się patrzeć na innych w podobny sposób.
Cały alkohol nagle podszedł mi do gardła, wywołując mdłości. Poczułam jak krew odpływa mi z dłoni, zostawiając je lodowato zimne. Powietrze zagęściło się w ciągu kilku sekund, a ja poczułam się tak, jakbym zaczęła unosić się w pustce. Zamknęłam oczy, żeby skupić się na tym, co podsuwa mi podświadomość i zobaczyłam tłum. Ludzie tłoczyli się w jednym miejscu, wychylając z zaciekawieniem głowy w kierunku pobieżnie skonstruowanego podwyższenia z desek. Każda twarz wyrażała inny rodzaj emocji, od współczucia po strach.
Spróbowałam skupić się na podwyższeniu, próbując zobaczyć to, co tak bardzo absorbowało gapiów, ale jedyne co udało mi się dostrzec to kilka zamazanych cieni, milcząco spoglądających w dal. Ich twarze były niewyraźne, ale wydawali się być młodzi, mniej więcej w moim wieku. Część chyba miała związane ręce, reszta ledwo utrzymywała się na nogach.
Tłum milczał. Wokół słyszalne było jedynie skrzypienie butów na śniegu i stłumione odgłosy ptaków, wydzióbujących ziarno z zamarzniętej ziemi.
Obróciłam twarz, kiedy ktoś krzyknął, a mój wzrok padł na wpółleżącą do mnie tyłem na śniegu jasnowłosą dziewczynę, której warkocz niemal mieszał się z białym puchem.
Ruszyłam powoli w jej kierunku, obserwując jak rozpaczliwie próbuje znów wdrapać się na podwyższenie, z którego najwyraźniej została zepchnięta. Płaczliwie błagała o coś, czego nie mogłam usłyszeć, a kiedy jakiś mężczyzna złapał ją w talii, żeby odciągnąć dziewczynę na bezpieczną odległość, ta próbowała się wyrwać, kopiąc i miotając się ze wszystkie strony, wykrzykując przy tym jedno imię, zbyt niewyraźnie, żeby można było je zrozumieć.
Znalazłam się już tylko kilka metrów od jasnowłosej, kiedy ta nagle odwróciła głowę, szukając pomocy w tłumie gapiów i znieruchomiałam, na moment zapominając o oddychaniu. Patrzyłam na jej przerażoną, posiniałą z jednej strony twarz i nie mogłam wykonać żadnego ruchu. To byłam moja twarz,

*
Krzyknęłam, jednocześnie zrywając się z łóżka. 
Nataniel patrzył na mnie zaskoczony, unosząc obie brwi wysoko w górę. 
-Co ci jest?- Zapytał, kiedy oparłam czoło o ścianę, próbując zacząć normalnie oddychać. Miałam wrażenie, że za chwilę stracę przytomność. 
-Źle się czuję.- Powiedziałam prawie całkowicie zgodnie z prawdą. Nie musiał wiedzieć co zobaczyłam.
-Powinnaś się położyć.- Nagle znalazł się tuż obok, opiekuńczo obejmując mnie w pasie.- Przyniosę ci wody.
-Dziękuję- wyjąkałam tylko, nie bardzo wiedząc, co jeszcze mogłabym powiedzieć i bezwładnie osunęłam się na poduszkę, nie wracając uwagi na zdezorientowaną minę Nataniela, który chyba mimo wszystko postanowił spróbować mi pomóc. 
-Nie ruszaj się stąd, księżniczko. Za pół minuty będę z powrotem. 
-Nigdzie się nie wybieram.- wymruczałam z głową schowaną w poduszce i z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej, próbując opanować jakoś zawroty głowy.
Co właściwie zobaczyłam? Nie... To złe pytanie. Ważniejsze może być to, czego nie mogłam dostrzec...


sobota, 12 grudnia 2015

(Wataha Powietrza) od Rena

Halloween. Samhain. Wszystko jedno.
Jedyny dzień w roku, kiedy granica między dwoma światami zaciera się tak bardzo.
Dlaczego akurat w ten dzień zobaczyłem w tłumie parę rubinowych tęczówek?
Może mnie popierdoliło, może wiele sam próbuję sobie wmówić, a może to tylko przemęczenie...
Przez chwilę wpatrywałem się jeszcze w miejsce, w którym zobaczyłem cień przyjaciela, ale nie dostrzegłem tam nikogo więcej poza jasnowłosą kobietą, pchającą wózek ze swoim dzieckiem, która mimowolnie przypomniała mi o Sol i Ashu, czekających na mnie w domu.
Ruszyłem przed siebie dopiero, kiedy zdałem sobie sprawę, że od kilku minut stoję na środku deptaka ze wzrokiem szaleńca, intensywnie gapiąc się w jedno miejsce.
Ogarnij się, do cholery - pomyślałem i przyspieszyłem kroku.
Mając omamy wzrokowe, raczej nie powinienem szwędać się po tym przeklętym mieście dłużej niż byłoby to konieczne, zwłaszcza po dziesięciu godzinach noszenia betonowych brył, na czym mniej więcej polegała moja praca, dzięki której miałem zamiar sam utrzymać rodzinę.
Przepychając się przez gęsty tłum przechodniów, zbierających się wokół kilku idiotycznych przebierańców w strojach wampirów, wiedźm, wilkołaków, duchów i czegoś co wyglądało jak podgniły trup, którzy najwyraźniej nie mieli pojęcia o tym, jak komicznie mogą wyglądać w naszych oczach, próbowałem nie wybuchnąć śmiechem. Nigdy nie zdarzyło mi się spotkać wampira z wystającymi poza dolną wargę kłami, ani wiedźmy z nosem przekraczającym długością linię brody, z masą kurzajek na twarzy.
Właściwie wszystkie czarownice były piękne. Bez wyjątku.
Ludzie zawszy wydawali się być naiwni, ale w Halloween zdawali się przekraczać granice idiotyzmu. Gdyby mieli chociaż odrobinę rozumu w głowach, po zmroku wszyscy znajdowaliby się już w swoich domach, trzęsąc się ze strachu przed duchami, które w tą jedną noc zostają pozbawione wszelkich barier.
My wiemy. Czujemy wszystko bardziej intensywnie niż zwykli ludzie, którzy zamiast bezpiecznie ukryć się w swoich domach, wolą odstawiać jakieś kretyńskie przebieranki w istoty, które wyimaginowały sobie ich tępe umysły.
-Ren?
Odwróciłem się błyskawicznie, pewien, że usłyszałem w tłumie swoje imię, ale żadna z wielu twarzy nie wydawała mi się w najmniejszym stopniu znajoma. Stałem jeszcze chwilę, zastanawiając się co jest ze mną nie tak, kiedy ktoś zawołał mnie po raz drugi. Tym razem głos wydał mi się skądś znany.
Przez moment poczułem całkowitą pustkę wszędzie wokół mnie, wszyscy ludzie zlali się w jedną szarą masę, wśród której ze smutkiem patrzyła na mnie para ciemnych oczu, częściowo przykrytych srebrną, jedwabną chustą. Na widok kobiety moje serce podjęło szaleńczy rytm, mimo to, wciąż nie mogłem przypomnieć sobie związku z nieznajomą, która odsunąwszy materiał z ust, uśmiechnęła się do mnie w sposób, którego nie potrafię nawet wytłumaczyć, i niemal niezauważalnie poruszyła ustami, układając je w słowa: "Bądź ostrożny", po czym odwróciła się i zlała z szarym tłumem, zostawiając mnie sparaliżowanego, z płytkim oddechem.

*

-Znów późno wracasz - zauważyła Sol, nawet nie próbując na mnie spojrzeć znad patelni, na której smażyła porcję steku na mój obiad. 
Od jakiegoś czasu była bardziej drażliwa, nie chciała ze mną rozmawiać i całymi dniami przesiadywała w kuchni lub po prostu zamieniała się w perfekcyjną panią domu. sprzątając wszystko do ostatniego ziarenka kurzu. To był jej sposób na radzenie sobie z niepokojem.
Od dawna wiedziałem, że miewa koszmary. Czasami budziła się w nocy z krzykiem i zabierała Asha z jego łóżeczka, żeby trzymając go w ramionach, przytulać się do mnie i wreszcie spokojnie zasypiać.
Bała się o nas. Widziała coś w swoich snach, ale za wszelką cenę nie chciała o tym mówić, a ja nie zamierzałem naciskać. Sam też miałem tajemnice...
Rzuciłem torbę z ubraniem roboczym na ziemię i wypłukałem ręce z resztek kurzu pozostałego po kilku godzinach noszenia betonowych bloków.
-Mieliśmy dziś dużo pracy.- Powiedziałem i pocałowałem ją w szyję, nie otrzymując żadnej reakcji. Była zła. - Gdzie jest Ash?
-Bawi się w swoim łóżeczku.
Postanawiając dłużej nie drażnić swojej kobiety, ruszyłem w kierunku naszej sypialni.
Ash siedział samodzielnie na kilku miękkich poduszkach w swoim kojcu i z radością wymachiwał dwoma misiami i podskakiwał na wpół zgiętych nóżkach.
Zauważył mnie niemal natychmiast, lokując na mojej twarzy swojej duże zielone oczy, otoczone ciemnymi rzęsami i uśmiechnął się, ukazując jednego małego ząbka, którego wyrośnięcie wszyscy troje przypłaciliśmy kilkoma nieprzespanymi nocami.
-Dada!- Powiedział, i wyciągnął do mnie rączki.
-Cześć, synku.- Wziąłem go w ramiona, uwalniając z drewnianego łóżeczka i pocałowałem w czoło.
Ash zaskakiwał nas dosłownie każdego dnia. Mając zaledwie 6 miesięcy, powiedział pierwszy raz słowo "Mama", kilka dni później nazwał mnie swoim "Dadą"... Często, gdy rozmawialiśmy z Sol, patrzył na nas tak, jakby rozumiał każde wypowiedziane przez nas słowo, przytulał się, kiedy wyczuwał, że coś jest nie w porządku, albo oddawał swoje zabawki matce, kiedy ta nie mogła zasnąć.
Był niesamowity. Nie potrafiłem pojąć jak kiedykolwiek mogliśmy pomyśleć, że nie damy sobie z tym wszystkim rady, mając Asha, który każdego dnia nagradzał nam wszystkie nasze niepowodzenia i problemy jednym, pełnym miłości uśmiechem.
Nawet teraz, kiedy miałem go u siebie na kolanach, wszystko, co sprawiało, że jeżyły mi się włosy na karku, traciło na znaczeniu. Liczył się tylko nasz mały synek, Sol przygotowująca obiad w kuchni i to, że jesteśmy rodziną. Nic więcej.
Przycisnąłem policzek do główki synka, który zapalczywie próbował wyrwać guzik z mojej rozpiętej koszuli i przez chwilę wsłuchiwałem się w nasze równomierne oddechy. Ash pachniał dziecięcą oliwką, świeżym praniem i perfumami Sol i gdybym miał określić miłość, opisałbym dokładnie ten zapach. Uspokajał mnie. Sprawiał, że wszystko wydawało się być prostsze.
Zazdrościłem Sol, że ma go całymi dniami tylko dla siebie.
-Mama!- Pisnął, na co szybko uniosłem głowę. Spojrzenia moje i Sol opartej o framugę drzwi, skrzyżowały się. Nie wydawała się już zła. Bardziej... znużona. 
Wyciągnąłem do niej rękę, drugą wciąż przytrzymując Asha, który właśnie zajął się gryzakiem. Blondynka uśmiechnęła się prawie niezauważalnie, ale splotła palce z moimi i usiadła na moim drugim kolanie, odgarniając przy okazji ciemny lok, opadający naszemu synowi na oczy.
-Nie lubię, kiedy późno wracasz.- Powiedziała, kładąc głowę w zagłębieniu mojej szyi.- A robisz to codziennie.
-Wiem.- pogłaskałem ją po policzku.- Niedługo znajdę inną pracę, wyprowadzimy się stąd i zaczniemy wszystko od początku, tylko w trójkę.
Sol zamknęła na chwilę oczy i mocniej ścisnęła moją rękę.
-Co tak naprawdę cię gryzie?- Spytałem, obserwując jak Ash wyciąga do niej paluszki,
-Nic. Po prostu jestem spokojniejsza, kiedy obaj jesteście tu ze mną.- powiedziała cicho i podniosła głowę, żeby objąć moją twarz w dłoniach.- Obiecaj, że będziesz na siebie uważał.
Ciarki przeszły mi po karku, kiedy uświadomiłem sobie, że w ciągu jednego dnia dostałem dwa ostrzeżenia. Jedno od ciemnookiej kobiety, drugie od Sol.
-Obiecuję.- Zmusiłem się do uśmiechu i objąłem ją w pasie. - Kocham was oboje do granic możliwości,
-My ciebie też.- Pocałowała mnie w usta, a mięśnie jej twarzy rozluźniły się lekko.- A teraz chodź zjeść swoją cudowną kolację.


wtorek, 24 listopada 2015

(Wataha Burzy) od Hebi

Nigdy nie sądziłam, że może istnieć aż tak przeszywający ból. Czułam jakbym zaraz miała rozerwać się na pół, widziałam tylko migające światła, jakby zza ściany dochodziły mnie głosy lekarzy i mój własny krzyk. Marzyłam tylko o tym, żeby zemdleć i obudzić się, gdy to wszystko się skończy, ale w zamian ból tylko wzmagał się z każdą chwilą. Sekundy były niczym godziny, a każda minuta zdawała się trwać wieczność, nie byłam wstanie skupić swojej uwagi na niczym poza tym cholernym, rozrywającym bólem.
Bałam się tego momentu od miesięcy; zawsze myślałam, że będę rzygać ze stresu i bać się o dzieci, ale teraz zwyczajnie nie miałam ku temu okazji. Nie słyszałam własnych myśli, nie widziałam nic oprócz migających świateł i ciemnych kształtów, chwilami nie byłam nawet pewna, czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy to jakiś chory, cholernie realistyczny sen. Gdzieś z boku usłyszałam jak jakaś młoda, spanikowana pielęgniarka próbuje uspokoić mnie drżącym głosem.
- Sama się do cholery uspokój! - krzyknęłam na nią pom jednym a drugim jękiem bólu.
Zakręciło mi się w głowie i przez chwilę myślałam, że stracę przytomność, ale narastający ból szybko mnie ocucił.
- Hebi, spokojnie, jestem przy tobie! - usłyszałam za sobą znajomy głos.
- Kil, ja...
Zamiast skończyć zdanie zawyłam z bólu. Sama nie wiem kogo błagałam w myślach, żeby to się wreszcie skończyło. Zacisnęłam powieki, a kiedy je otworzyłam zorientowałam się, że pochyla się nade mną jakaś pielęgniarka i Ice. Blondyn cały czas coś do mnie mówił, ale nie mogłam go zrozumieć, miał w oczach panikę. Nagle ogarnęło mnie przerażanie. Dotarło do mnie, że tym razem naprawdę rodzę. Uderzyła mnie myśl, że nie tylko ja jestem zagrożona. Łzy zbierające się w oczach rozmazały i obraz i niemal natchymiast spłynęły po policzkach.
- Ice...- wykrztusiłam - Jeśli każą ci wybrać...ja czy dzieci...
- Wszystko będzie dobrze, Hebi, uwierz mi!
- Jeśli każą ci wybrać...
- Jestem przy tobie, wszystko będzie dobrze...
- Wybierz dzieci...
- Wszystko...
Ktoś krzyknął 'Widzę główkę!'. Zawyłam z bólu i z przerażeniem spojrzałam w stronę postaci w białym fartuchu. Wstrzymałam oddech, gdy usłyszałam płacz jednego z bliźniąt. Poczułam przeszywający ból w kręgosłupie, a potem spowiła mnie ciemność.

piątek, 13 listopada 2015

(Wataha Ognia) od Kilmeny

Moje serce nigdy nie biło tak szybko, jak teraz.
Robiłam tak wielkie kroki w biegu, że sama się dziwiłam, jakim cudem nie ponaciągałam sobie wszystkiego do bólu. Dziewięć ogonów pomiatało z tyłu jak byle szmaty, odbijając mnie od podłoża. Przyspieszająca moc z mojego ciała aż kipiała na wszystkie strony niebieskim światłem. Nie dbałam o to, czy kulą rozbijam drzewa, zwierzęta czy nawet jakieś drobne konstrukcje – nie mogłam się teraz potknąć. W ostatnim momencie zauważyłam, że przede mną rozpościera się niewielka szczelina.
I byłam głupia.
Ale skoczyłam, ściskając kurczowo telefon.
~ godzinę wcześniej ~
- To tutaj – Hespe machnęła zawzięcie ręką, niczym dumny zwycięzca.
Popatrzyliśmy na siebie z East'em, a potem zgodnie odwróciliśmy głowy w stronę tego, co stało przed nami. Westchnęłam. Z pewnością miejsce nie wydawało się zbyt radosne, ale nie chcieliśmy sprawić przykrości Hespe, wypowiadając nasze obawy na głos.
Odeszłam na chwilkę na bok, słysząc sygnał przychodzącej wiadomości. Hebi podarowała mi telefon, żebyśmy mogły być cały czas w kontakcie. Każde kolejne spojrzenie na ekran kosztowało mnie tonę przerażenia, ale i troski.
Zamknęłam oczy i spojrzałam błagalnie na wyświetlacz.
„Kil, ostatnio nie czuję się za dobrze… boję się, że w każdej chwili się zacznie”„Od rana czuję się coraz gorzej…  Kil…”Ostatnia wiadomość faktycznie została wysłana dzisiaj, z samego rana. Jęknęłam.To nie możliwe, żeby to była pomyłka.
~*~
- Mam tylko jedno pytanie… - wycedził powoli East – popierdoliło cię?
Hespe siedziała skulona w kącie, ale po wysłuchaniu mojego wytłumaczenia, wreszcie zabrała głos.
- Jedź, Kil – powiedziała cicho – zdążę za ten czas pobyć wreszcie trochę u dziadka. No i może pogadam z babką.Gdy wychodziłam, usłyszałam ostatnie pytanie dziewczyny:
- East, wrócisz tutaj od razu czy dopiero, jak załatwimy wszystko?…Ostatecznie wampir wiózł mnie przez 3/4 drogi. Nie odzywaliśmy się za wiele, ale wiedziałam, że już nie jest na mnie taki wściekły.
- Nie mam więcej czasu – powiedział bezbarwnie, po czym mruknął – Powodzenia, piesku.
~teraźniejszość~
Wylądowałam, robiąc długi ślizg po ziemi. Wybiegałam właśnie na szosę, kiedy znów odezwał się telefon.
Warknęłam z irytacji, bojąc się, że znajdę tam coś, czego nie chcę znaleźć. Absolutnie.
„ Hebi przekazuje: Kil, proszę, ja chyba rodzę. Tak bardzo zależy mi na tym, żebyś przyszła... | Maryalice”Dysząc, dopadłam przejeżdżającego samochodu.
- Potwór! – ryknął mężczyzna za kierownicą, a w jego oczach zaczęło tańczyć przerażenie.
- Zabawmy się… ty żyjesz, ja mam samochód, okej? Taki handelek – wycedziłam płonącym głosem.
- Zadzwonię na policję… - krzyknął facet.
Usiadłam mu na kroczu, po czym przejechałam pazurem po jego obojczyku.
- Niegrzeczny chłopczyk – zanuciłam. Nie byłam sobą, ale dla Hebi zrobię wszystko. Zamachnęłam się kulą, która przybrała fioletowy odcień i okleiła się wokół właściciela samochodu.
~*~
Trąbienie wszystkich aut wokół było jak piękna, dramatyczna melodia, która przygrywa w tle do mojej misji. Nigdy wcześniej nie prowadziłam, ale zawsze musi być ten pierwszy raz, nie? Wjechałam pod prąd i jeszcze raz spojrzałam na wyświetlacz telefonu, żeby sprawdzić, czy dobrze trafiłam.
- Nie ma wyjścia, nie mogę na około – wyszeptałam, po czym wjechałam z impetem na rząd ogromnych kontenerów w pustej uliczce. Zacisnęłam zęby, a samochód pofrunął chwilę nad ulicą, by ostatecznie spaść z hukiem. Zgasiłam silnik, jednocześnie uwalniając właściciela.- I nikt się o tym nie dowie – szepnęłam, po czym z całej siły rąbnęłam mu w głowę. Nie zabiłam go i tego nie chciałam, ale gdy się obudzi, nie będzie nic z tego wydarzenia pamiętał.
~*~
Wbiegłam do szpitala, pospiesznie ubierając biały, lekarski fartuch, który stał na wieszaku w otwartym pokoju. Związałam długie, czarne włosy w wysokiego kucyka i pobiegłam na oddział położniczy.
- Przepraszam! – pomachałam ręką, zwracając się do pierwszej lepszej pielęgniarki.
- Kim pani jest? – rzuciła podejrzliwie, przyglądając się mojej twarzy.
- Kilmeny Hatsune, specjalista ogólny, szczególne kwalifikacje: neurologia i ginekologia –uśmiechnęłam się, wyciągając z kieszeni spodni plakietkę, którą sobie wyrobiłam dzięki Mistrzowi – Dostałam wezwanie do pacjentki imieniem Hebi.
Pielęgniarka natychmiast pokiwała głową z uznaniem i zaprowadziła mnie pod odpowiednią salę. Minęliśmy przerażonego Ice’a. Skinęłam mu, po czym nachyliłam się i powiedziałam cicho:
- Spróbuję cię wkręcić. Bo chyba nie powiesz mi, że nie chcesz przy tym być?
Po czym weszłam szybko do pokoju, a po sekundzie głaskałam już delikatnie Hebi.
- Damy radę – wyszeptałam – i ja, i wy. Przyszłam, Hebi. Tak, jak chciałaś.


(Hebs, Ice? :) Wybaczcie, że tak długo, ale straciłam kontakt z Hebi przez awarię gg :c)

środa, 11 listopada 2015

Od Megan

Zajęta oglądaniem swoich paznokci prawie nie zauważyłam North'a, który pojawił się w drzwiach swojego pokoju i obrzucił mnie obojętnym spojrzeniem.
-Co tutaj robisz?- Zamknął za sobą drzwi, nawet na mnie nie patrząc i rzucił na fotel swoją skórzaną kurtkę.
-Czekam na ciebie. Nie cieszysz się?- Przeciągnęłam się na fotelu i posłałam chłopakowi uwodzicielski uśmiech, świadomie układając się tak, żeby zwrócić uwagę na seksowny czarny kombinezon, który miałam na sobie, podkreślający wszystko, co powinien.
-Z twojej obecności zawsze.- Powiedział beznamiętnie.- Czego chcesz?
-Zawsze muszę coś chcieć?- Udałam urażoną.- Po prostu mam dziś ochotę na twoje towarzystwo, to wszystko.
-Czyżby?- North uniósł jedną brew i leniwie podszedł do swojego barku, z którego wyciągnął butelkę krwi.- Kiedy wróciłaś?
-Dziś rano.- Przekrzywiłam głowę, odrzucając włosy na plecy.- Nie zapytasz nawet gdzie byłam przez ten czas?
-Nie.
Skrzywiłam się, obserwując jak upija kilka łyków szkarłatnej cieczy. Przewidywalna odpowiedź.
-Wiem, że mało cię to obchodzi - zresztą jak wszystko. Na pewno bardzo tęskniłeś przez te trzy tygodnie.
-Raczej wątpię.
-Cóż. Myślę, że jednak tak.- Wzruszyłam ramionami i podniosłam się z fotela, robiąc dwa wolne kroki w stronę North'a.- Wiesz, że Cassie wróciła do rodziców? Ta blizna, którą zostawił jej jeden z tych dzikusów, których tutaj trzymasz, zamieniła się w coś szczególnie paskudnego. Biedna Cass jest teraz oszpecona na resztę swojego życia..
-Nie udawaj, że się tym przejmujesz, Meg.- Parsknął.- Wymyślę coś, żeby Cass pozbyła się tej blizny.
-Jak miło z twojej strony...- Położyłam rękę na jego plecach, powoli okrążając chłopaka.- Ale jeszcze milej byłoby, gdybyś pozbył się stąd całej tej śmierdzącej psiarni.
-Nie przeszkadzają, a mogą być przydatni w przyszłości.
-Obiecałeś, że wyślesz ich do Chicago - sprzeciwiłam się.- Mam dość ich obecności.
-To już twój problem.- syknął, odsuwając się.- Chcesz czegoś konkretnego, czy zamierzasz dalej doprowadzać mnie do szału?
-Oh, zdecydowanie wolę nadal doprowadzać cię do szału.- Zaplotłam ręce na jego szyi i maksymalnie zminimalizowałam odstęp między naszymi ciałami. 
North spojrzał mi w oczy ze złością, ale nie odepchnął mnie od razu. Wykorzystałam ten moment na wpicie warg w jego usta, przy okazji ocierając się o jego klatkę piersiową. Ręka North'a powoli zjechała w dół moich pleców, a w końcu na brzeg kombinezonu, który kończył się dokładnie dwa centymetry dalej od moich pośladków. 
Przeniosłam twarz nad jego ramię i szyję, kiedy dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Przesunęłam nosem po gorącej skórze chłopaka, wychwytując zapach, który przypominał delikatne damskie perfumy.
Odsunęłam się błyskawicznie, piorunując go wzrokiem.
-Wyjaśnij mi, do jasnej cholery, dlaczego wali od ciebie tanimi damskimi perfumami?!- Warknęłam, zaciskając wargi. 
North patrzył na mnie obojętnie tymi swoimi fioletowymi oczami i z trudem próbował powstrzymać uśmiech. 
-Zazdrosna?
-Zamknij się! Co to za dziwka?! Nie było mnie tylko kilka tygodni, a ty już znalazłeś sobie inną kochankę?!
-Uspokój się, Meg. Ona nie jest moją kochanką- parsknął, przeczesując włosy palcami. - Zresztą to nawet nie jest twoja sprawa. 
-Jest! Ile razy ze mną spałeś?! Nie pamiętasz już? W czym ta zdzira jest lepsza ode mnie?!
-Jeśli jeszcze raz nazwiesz ją zdzirą... - zaczął, a w jego oczach wreszcie pojawiły się jakiekolwiek emocje. 
-Nie rozkazuj mi.-syknęłam.- Kto to jest?
-Znajoma. - powiedział bez cienia wahania.
-Nie wierzę ci.- wycedziłam przez zaciśnięte zęby i ruszyłam w stronę drzwi.- Zresztą pierdol się z kim chcesz. - I zatrzasnęłam je za sobą z hukiem.


poniedziałek, 9 listopada 2015

(Wataha Powietrza) od Devona

Bardzo ładne dziecko - przeszło mi przez myśl, kiedy pierwszy raz zobaczyłem syna Rena i Sol słodko śpiącego na ich wielkim łóżku. - Ale jeszcze ładniejsza jest ta gorąca brunetka stojąca obok.
Sasha przyglądała się Ashowi tak, jakby nigdy nie widziała czegoś równie fascynującego, dorównującego małej istotce z ciemną czuprynką. 
-Wygląda jak mały aniołek.- powiedziała, uśmiechając się do Rena. 
Co łączy tą dwójkę, do cholery?! 
Już miałem zadać to pytanie Sol - oczywiście telepatycznie - ale w ostatniej chwili zdałem sobie sprawę z tego, że chyba jednak wolę nie wiedzieć co i gdzie mógł robić kiedyś z Sashą mój Alfa. 
Do głowy przychodziła mi tylko jedna rzecz i zdecydowanie nie przypadła mi ona do gustu. 
-Może zostawimy go w spokoju? Możemy niechcący go obudzić...- odezwałem się, próbując ratować sytuację, w której się znalazłem. Bądźmy szczerzy, nie przyprowadziłem tutaj Sashy po to, żeby oglądać jak uśmiecha się do Rena.
Obecność Sashy najwyraźniej nie przeszkadzała Sol, która albo udawała, że nie dostrzega tego uwodzicielskiego uśmiechu, który kobieta posyła w stronę jej mężczyzny, albo miała to dupie, biorąc pod uwagę fakt, że Ren właściwie nie widział nikogo poza nią.
Właściwie jak udało jej się tak bardzo oślepić go na wszystkie inne istoty płci pięknej chodzące po tym świecie? Na Faith - jej największą rywalkę, równie piękną i równie inteligentną. 
Dziwnie uczucie, patrzyć na dwójkę ludzi, którzy pasują do siebie jak dwa cholerne kawałki jakiejś układanki. Chyba najgorsza do zniesienia była ta miłość wręcz wypisana w ich oczach. I zaufanie, którego ja nigdy nie dostałem. Od nikogo. 
-Dev ma rację, lepiej, żeby Ash się jeszcze nie budził.- Sol pogłaskała syna po włoskach i złapała Rena za rękę.- Chodźmy do salonu.
Zerknąłem na Sashę, która prawie dorównywała mi wzrostem w swoich niebotycznie wysokich szpilkach.
Jezu, jak można w tym w ogóle funkcjonować...
-Właściwie to mieliśmy właśnie iść na spacer.- Skłamałem, oplatając dziewczynę ręką w pasie.- Idźcie sami, nie będziemy wam przeszkadzać. Na pewno nie zdążyliście jeszcze się sobą nacieszyć.
Ren uniósł brwi i rzucił mi podejrzliwe spojrzenie czarnych jak obsydian oczu, które za chwilę przeniósł na zaskoczoną Sashę. Chyba nie spodobało mi się to, co zobaczył na jej twarzy, bo skrzywił się prawie niezauważalnie. 
-Jasne.- powiedział.- Może wreszcie opowie ci coś o swojej bardzo ciekawej pracy. 
-Wiem co to za praca.- Wzruszyłem ramionami, tym razem zaskakując chłopaka. Nie jestem aż takim idiotą. Potrafię dostrzec pewne powiązanie Sashy z miejscem, w którym ją poznałem.- To nic nie znaczy.
Ren przez chwilę wyglądał tak, jakby miał zamiar się roześmiać, ale po kilku sekundach jego twarz znów przybrała obojętny wyraz. 
-Możliwe. Bawcie się dobrze.- Uśmiechnął się i pociągnął za sobą Sol, która wpatrywała się w niego pytająco. Ruszyłem w stronę wyjścia, prawie ciągnąc Sashę za rękę.
-Oszalałeś?- Syknęła, kiedy delikatnie wypchnąłem ją na zewnątrz.
-Nie.
-Nie mieliśmy iść na żaden spacer.
-Cóż, widocznie plany uległy zmianie. - Wzruszyłem ramionami, przy okazji przelatując wzrokiem po jej regularnych rysach twarzy i zatrzymując spojrzenie na pełnych ustach. - Słyszałaś Rena. Musisz opowiedzieć mi o swoim arcyciekawym zawodzie. Praca striptizerki nie może przecież należeć na najłatwiejszych.

(Sasha?)


niedziela, 8 listopada 2015

Od North'a

-Są... Wow...- wyrzuciła, czerwieniąc się jak mała speszona dziewczynka, kiedy spróbowałem odsunąć ramię. Widząc moją minę, która chyba jednak nie była zbyt przyjazna, zawstydziła się jeszcze bardziej. Kurwa, co ja robię? Chyba jednak nie jestem przyzwyczajony do łagodnych kobiet. - Och, przepraszam...Nie powinnam była... Przepraszam...- wybełkotała, jakimś cudem sprawiając, że miałem ochotę pogłaskać ją po tym zaczerwionym policzku, kiedy z takim przejęciem próbowała odgarnąć ciemne kosmyki z twarzy. - Ja po prostu... Czy to twoje jedyne tatuaże?
Z trudem powstrzymałem uśmiech, który zaczął wypełzać w kąciku moich ust.
-I czy może masz ochotę na tą kawę?
Tak cholernie słodka...
-Tak naprawdę nie piję kawy - przyznałem, łapiąc ją za rękę, kiedy chciała wstać.- A wracając do tatuaży, mam je jeszcze na plecach.
-Oh... Co oznaczają?
-Wiele rzeczy. Na przykład ten zrobiłem na pamiątkę pierwszej ofiary.- Powiedziałem, przyciągając jej dłoń do czarnej róży na moim przedramieniu. - Miała na imię Roslyn.
-Zabiłeś ją?- Ciężko było cokolwiek wyczytać z tych szklących się w świetle lampki oczach w kolorze czekolady.
-Tak. Kiedyś byłem inny, robiłem to dla zabawy. Teraz tak samo zachowuje się mój najmłodszy brat, a ja czuję się jakbym obserwował siebie sprzed kilkunastu lat. I nie podoba mi się to, co widzę.- Wzruszyłem ramionami.- Roslyn była słaba. Ufała mi. I zginęła.
-Mówiąc "pierwsza"... Ile ich było? Twoich ofiar... 
-Jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby je liczyć.- Parsknąłem.- A ty? Ile ludzi masz na sumieniu?
-Trochę... Każdy z nas ma.- Odwróciła na chwilę wzrok, ale za chwilę znów dotknęła mojej ręki w miejscu rysunku przedstawiającego zdobiony krzyż i rozrzucone wokół kości. Wzdrygnąłem się mimowolnie, ale tym razem nie zabrałem ramienia spod jej dotyku.- A ten?
Przekrzywiłem lekko głowę, zatrzymując wzrok na przeciwległej ścianie, w całości pomalowanej na biało.
-Przypomina mi o śmierci. Że prędzej czy później zabierze każdego z nas, niezależnie od tego, czy jesteśmy ludźmi, czy kimś rzekomo potężniejszym. Wszyscy skończymy w piachu.
Jak South.
Victoria kiwnęła lekko głową i podwinęła nogi, prawie zwijając się w kłębek.
-Może pójdę sprawdzić co dzieje się z Wendy...- powiedziałem, wstając. Przeszedłem może z dwa kroki, kiedy w mieszkaniu rozległo się pukanie do drzwi. - Goście? - Posłałem wampirzycy pytające spojrzenie, unosząc jedną brew.
-Sprawdzę...-Powiedziała niepewnie i ruszyła w stronę drzwi.
Właśnie zaglądałem do pokoju, w którym spała Wendy, kiedy zza moich pleców dobiegły przyciszone głosy Vic i jakiegoś faceta.
-Kris? Nie mówiłeś, że przyjdziesz...
-Pomyślałem, że zrobię ci miłą niespodziankę- powiedział ten cały "Kris", sprawiając, że coś przewróciło mi się w żołądku.
Z wahaniem podszedłem do łóżka i złapałem małą za rączkę.
-Wee, musimy wracać do domu - wyszeptałem jej do ucha, tarmosząc jasne loczki rozrzucone wokół jej twarzy. Wilczek uchylił lekko powieki i spojrzał na mnie niemrawo.
-Możemy jeszcze chwilkę zostać wujku? - wymamrotała i wtuliła się w mój bok, robiąc swoją słynną minę szczeniaczka.
-Nie.- Rzuciłem i wziąłem ją bezceremonialnie na ręce.- Koniec z tym koncertem życzeń, Mała.
Pozwalając jej schować twarz w zagłębieniu mojej szyi, powoli wyszedłem z pokoju i stanąłem twarzą w twarz z nieznajomym-znajomym, który właśnie łasił się do wampirzyce, ku mojej konsternacji.
-Cześć.-Powiedziałem, nie zwracając na niego zbyt szczególnej uwagi i zwróciłem się do ciemnowłosej wampirzycy, najwyraźniej zażenowanej całą sytuacją.- Nie będziemy dłużej przeszkadzać.
-Nie, zostańcie...-Zaczęła, ale ja już pochyliłem się, żeby bezczelnie, na oczach tego jej chłoptasia ciągle wybałuszającego  oczy na mój widok, pocałować ją dokładnie dwa milimetry dalej od jej ust.
-Było miło. Mam nadzieję, że niedługo to powtórzymy...
-Pa, ciociu...- ziewnęła Wendy i nie podnosząc głowy znad mojej szyi, znów zapadła w drzemkę.
Zrobiłem krok w stronę wyjścia, przy okazji posyłając "Krisowi" jeden z moich najbardziej szatańskich uśmiechów i wyszedłem z żalem, że chyba "niechcący" zepsułem romantyczną atmosferę, na którą liczył ten wyuzdany chłoptaś.
Chyba nigdy nie nauczę się dzielić. I w sumie nie mam takiego zamiaru.


(Wataha Wody) Od Ivalio

- Nadal nie jestem pewien czy ten pokój nie był już przez kogoś zajęty.- Rzuciłem, podnosząc się do siadu ze stłamszonej pościeli. Zza mnie, a konkretniej koło ramy łóżka, odezwał się złośliwy śmiech. Nezumi przeciągnąwszy się, jęknął - strzyknęło mu w kościach.
- Starzejesz się.- Mruknąłem, przecierając nadgarstkiem czoło. Zerknąłem na wylegującego się wygodnie chłopaka. Mój wzrok prześlizgnął się po jego zgrzanym, nagim ciele. Ciemne oczy pochwyciły mój wzrok i Nezumi rozłożył w wyzywającym geście nogi, poruszając przy tym zaczepnie brwiami.
- Moje ciało nadal jest młode i gotowe do większego wysiłku, Ivuś.- Brunet po chwili ziewnął i przekręcił się na brzuch, przymykając oczy.
- Yhym, jasne.- Przeczesałem dłonią włosy.- I skąd my wytrzaśniemy nowe ciuchy?- Rzuciłem i nie czekając na odpowiedź, oparłem się na lewej ręce. Przeczesywałem wzrokiem wnętrze pokoju. No cóż. Raczej nie wyglądał na zamieszkany, śmierdzieć wampirami, nie śmierdział mocniej niż reszta tego ... domu. Ale kto to ma wiedzieć na pewno?
 Może ktoś tu nagle wejdzie i nas wyprosi?
 I co my takiemu gościowi powiemy? No sorry, że pieprzyliśmy się u ciebie w łóżku?
 Zmarszczyłem zaniepokojony nos.
- Au!... Chhhs.- Odskoczyłem w bok, i spojrzałem z oburzeniem na zadowolonego granatowowłosego.- Do reszty ci odbiło?- Zmarszczyłem brwi, pocierając dłonią miejsce, w które zostałem ugryziony.
- Głodny jestem, kochanie, zrób coś z tym.- Na czworaka podszedł w moją stronę i zaczął lizać mnie po kości miednicy, którą przed chwilą chapsnął. Przygryzł jeden z moich palców, którymi zasłaniałem ślady po jego zębach.
- Jeszcze się nie najadłeś...?
 Po chwili się speszyłem i zaczerwieniłem. Że też stanęła mi ta scena przed oczami.
- No nie wiem. Jak dla mnie to było za mało.- Chłopak niczym nie skrępowany objął mój bok, podgryzając dalej moją dłoń.
Spojrzał na mnie z tym psotnym, niegrzecznym uśmiechem. Pstryknąłem go w nos.
- Weź się trochę opanuj, Nezi.- Z pobłażaniem poczochrałem go po głowie.- Niczym się nie przejmujesz, co?
- Jak na razie nie mam czym się martwić.- Zauważył, wzruszając ramionami. Ułożył mi się na kolanach. Zaplótł ręce pod głową, patrząc na mnie ze spokojem.
- Nie chcę za bardzo wychodzić na sztywniaka, ale... W ogóle nie obchodzi cię to, że nasze ubrania leżą tam, podarte, nie nadające się do ponownego założenia? W ogóle nie? Nic cię to nie rusza?- Mówiłem to z coraz większym niedowierzaniem, opierając się wygodnie na obu dłoniach na pościeli.
- Nie. A co?- Niewinnie spojrzał na sufit, udając niewiniątko.- To twoja wina.
- Ja wiem...- Westchnąłem.- Było cię tam zostawić na tym korytarzu.- Dodałem z cierpiętniczym westchnięciem.
- Ej!- Oburzony Nezumi, klepnął mnie pięścią w pierś.- Bez takich!
* * *
- Achaaam.- Wydałem z siebie dość inteligentny odgłos, wpatrując się w półkę w sklepie zastawioną kosmetykami.- No to dopiero zagadka.- W jednej dłoni trzymałem szampon o zapachu lilii - jedyny szampon o łagodnym zapachu, reszta po prostu zabijała swoim powonieniem.- a w drugiej jakiś dziwny peeling na twarz.- Acha, tak.- Rzuciłem, czytając instrukcję "obsługi" tego ... czegoś. Znowu spojrzałem na półkę zastawioną resztą tych dziwnych ... świństw.
- Sol... Ale po co ci to...?- Odstawiłem butelkę z peelingiem na półkę. Wziąłem do ręki kolejny - pomarańczowy - i znowu zająłem się czytaniem instrukcji obsługi.
- I czym to się niby różni?- Z rezygnacją pokręciłem głową na "nie".
- Pomóc ci w czymś?- Melodyjny, kobiecy głos rozbrzmiał tuż koło mojego ucha. Powoli spojrzałem za siebie. Przez chwilę przyglądałem się dziewczynie. Przejechałem wzrokiem po jej symetrycznej twarzy, ułożonych lokach, potem zjechałem spojrzeniem na gorset, a następnie wróciłem z powrotem na do wpatrywania się w jej oczy. Wilczyca. I to chyba z naszego stada...
- Czym różni się to...- Wskazałem na jeden z peelingów.- Od tego?- Podniosłem dłoń z pomarańczowym peelingiem.- Bo już całkowicie nie ogarniam.
- Hym. Wydaje mi się, że, no wiesz, ten jest do twarzy, a ten do włosów.- Uśmiechnęła się przyjaźnie.- Pierwszy raz robisz tego typu zakupy?
- Może tak.- Odchrząknąłem.- A przynajmniej pierwszy raz atakuje mnie tak wiele rodzajów tego typu kosmetyków. Bo na prawdę... Nawet nie sądziłem, że można tyle zapachów na peelingi wymyślić, a co dopiero jeszcze jakieś dziwne, zróżnicowane działania, i teraz to już kompletnie nie wiem co ja mam wziąć.- Wytłumaczyłem, wzruszając ramionami.- Jakoś mój chłopak postanowił uciec do innej połowy sklepu i... Jak dotąd nie wrócił by mi pomóc.- Uniosłem oczy do góry.- Skaranie boskie z tym chłopakiem.
 Dopiero po chwili zorientowałem się, że swobodnie powiedziałem wszystko, o czym myślałem. Spojrzałem z rezerwą na szatynkę, która na szczęście naszej relacji jakoś wrednie nie skomentowała.
- Ymmm.- W zamyśleniu mi się przyglądała, a po chwili z dziwnym wyrazem twarzy potrząsnęła głową, wprawiając w ruch długie włosy.- Więc ... Może pomogę ci dobrać odpowiednie kosmetyki, co ty na to?
- Dzięki, taka pomoc może mi być potrzebna.- Z ulgą odstawiłem pomarańczowy peeling na półkę.
- Ok.- Uśmiechnęła się rozbawiona.- Więc tak... To potrzebny ci peeling do włosów czy do twarzy?- Przechyliła głowę na bok, nie kryjąc się z uśmiechem.
- Może skupmy się na tym drugim. Tak.- Kiwnąłem głową, wkładając prawą dłoń do kieszeni.
- Skoro tak mówisz. Masz problemu ze swędzeniem skóry głowy, łupieżem, czy z przetłuszczaniem?
  Normalnie zacznę prosić o telefon do przyjaciela. Byłby przydatny. Westchnąłem, mając ochotę uderzyć głową o ścianę.
 No, ale dzięki takiemu obrotowi sprawy, miałem jakiekolwiek pojęcie co do tego, jakich rzeczy na tej półce mam szukać. Zaczęliśmy przeglądać półki pod kątem tych kilku kryteriów. 
- Ivalio! Ty weź, wiesz co ja tu znalazłem?- Nezi szybkim krokiem podszedł do nas z wielkim zacieszem na twarzy. Normalnie jak dziecko. Uśmiechnąłem się rozbawiony.
- Nie, nie mam pojęcia.
 Dziewczyna z zainteresowaniem na nas spojrzała. No tak. Przecież rzuciłem się do przodu z tym "moim chłopakiem". No ciekawe jak sobie wyobrażała tego mojego chłopaka. Ech.
- Więc... O.- Zatrzymał się w pół kroku.- Cześć, jestem Nezi. A ty to kto?
- Aria.- Rzuciła krótko.
- Miło poznać. Więc Ivo, normalnie nie sądziłem, że to powiem, ale musisz mnie tu powąchać!- Podetknął mi nadgarstek pod nos. Zaskoczony bez protestów chwilę powęszyłem.
- No, ładne perfumy.
- Genialne, nie ładne, idealnie będą do ciebie pasować. Musimy je kupić.- Złapał mnie za dłoń, najwidoczniej gotowy pociągnąć mnie w swoją stronę.
- Czekaj, czekaj. Wybieramy z Arią peelingi.- Nie ruszyłem się z miejsca, zaciskając dłoń na palcach bruneta.
- Uchrrr. Już sobie jakąś znalazłeś? Wstydź się.- Spojrzał na mnie urażony, rozluźniając dłoń, najwidoczniej zamierzając mnie puścić.
- Daj spokój. Zaraz tam pójdziemy. Tylko...- Zakłopotany spojrzałem na waderę.- Tak trochę głupio zawracać Arii głowę, a potem nie korzystać z jej pomocy...
- Więc jednak nie umiałeś wybrać odpowiedniego szamponu?- Nezumi uniósł jedną brew. A ja skołowany spojrzałem pod nogi.- A mówiłem, żeby zaciągnąć tu jutro Sol, a dzisiaj tylko kupić nam ubrania? 
- Czyli... Zamierzacie później pochodzić po galerii?- Wtrąciła się do rozmowy dziewczyna. Znowu uśmiechała się pod nosem.
- Tak, zamierzam załatwić Ivalio jakiś fajny zestaw do ubrania.- Uśmiechnął się zadziornie.- A może poszłabyś z nami? No chyba, że nie masz czasu. Z twoją pomocą Ivo mi się nie wywinie z tych wszystkich przymiarek.- Usta Nezumi'ego wygięły się w iście szatańskim uśmieszku.
- Pewnie i tak bym ci się nie wywinął.- Westchnąłem.
( Ario? Masz chwilę? c; )

piątek, 6 listopada 2015

(Wataha Ognia) od Arii

- Uciekłam – odparłam, patrzyłam na niego i czekałam na jego reakcję, która delikatnie się spóźniała.
- Jak… Jak ci się to udało? Co z rodzicami? Gdzie się teraz podziewasz? – zaczął się dopytywać, ściskając mą dłoń opiekuńczo.
- Nie miałam z nimi kontaktu od naszej ostatniej rozmowy. W chwili, w której dotarło do mnie, że nie mam wpływu na swą przyszłość postanowiłam odejść. Nic nikomu nie mówiłam. Wydawało mi się, że tak będzie bezpieczniej. Mam nadzieję, że nic im nie jest – powiedziałam – dołączyłam do młodej watahy. Jestem bezpieczna.
- To było nieodpowiedzialne z twojej strony. Co będzie gdy cię złapią? Jesteś uciekinierką… I to nie byle jaką – rzucił ze złością, mocniej ściskając mą dłoń, piorunując mnie ojcowskim wzrokiem.
- Dojrzałeś Dastianie – zauważyłam, a me słowa sprawiły, że jego złość wyparowała.
- A ty wypiękniałaś…. Stałaś się kobietą – szepnął – Byłaś tak młoda, gdy odszedłem.
- Wszystko się zmieniło od tamtego czasu. Ja się zmieniłam. Teraz jestem silniejsza i nie dam się przestawiać jak komu się podoba.
Mężczyzna popatrzył na mnie z podziwem, po czym zaśmiał się w sposób jaki dobrze pamiętałam. Jak wtedy, gdy razem się bawiliśmy na dziedzińcu siedziby. Beztrosko. W jego ciepłych oczach pojawiły się niewielkie iskierki.
- Wcale tak bardzo się nie zmieniłaś, mała. Nadal jesteś tak samo uparta i pewna siebie co kiedyś.
- No cóż… Ludzie nie mogą się zmienić w stu procentach. Masz coś do mojej upartości braciszku? – zagaiłam, unosząc dumnie podbródek.
- Nie… Nie… Nie. Tak tylko mówię, siostrzyczko – zaśmiał się ponownie.
- To może opowiedz coś o sobie… Jak Tobie się żyje.
- A dobrze… Nie narzekam. Ale jest nudnawo.
- Oczywiście…. Dziwne by było, gdyby praca cię ciekawiła. A czym tak dokładnie się zajmujesz?
- MOJA FIRMA zajmuje się kosmetologią i farmaceutyką – pochwalił się z udawaną wyższością.
- Hmmm… Kosmetologia, mówisz… Może mogłabym zostać twoją konsultantką? Bo kto jak nie ja znałby się tak dobrze na kosmetykach i potrzebach kobiet – zagaiłam, uśmiechnęłam się ciepło i nabrałam na widelec kolejną porcję potrawy.
- Czemu nie… Przyda mi się ktoś taki… - odparł, rozpromieniając się jeszcze bardziej, wysuwając w mą stronę dłoń – Jesteśmy umówieni…
- Oczywiście – uścisnęłam jego dłoń z lisim uśmieszkiem na ustach. Oj oj…. Teraz się mnie nie pozbędziesz, braciszku.
- Problem w tym, że nie mam zamiaru tego robić, Ario… - powiedział, po chwili. Popatrzyłam na niego tępo, nie mogąc uwierzyć w to co się stało.
- Miałeś już nie wykorzystywać naszej więzi – naburmuszyłam się nieco.
- To twoja wina…. Nawet gdy staram się nic nie słyszeć, to nie mogę. Przestałaś ćwiczyć, przez co otworzyłaś swój umysł – rzucił, zabierając mi z talerza ostatni kęs mojego już zimnego obiadu.
- Teraz wkraczasz ty… Pomóż mi opanować zdolności itd. – zaśmiałam się, posyłając w jego stronę najsłodszy uśmiech na jaki było mnie stać.
- Czy przypadkiem mnie nie przeceniasz? Ja też nie zakończyłem szkolenia.
- Ale żyjesz… Udało ci się wpasować wśród ludzi i zapanować nad tym wszystkim – mówiłam dalej, z każdym kolejnym słowem przekonując go coraz bardziej.
-  Okej. Niech będzie… - westchnął w końcu, ze zrezygnowaniem opierając się plecami o oparcie krzesła.
****
- Ustawiłeś się bracie – powiedziałam rozglądając się po sporej wielkości apartamencie.
- Mówiłem, że jestem prezesem sporej firmy – zawołał, gdzieś z drugiego końca mieszkania, chyba z kuchni – Rozgość się…
Po chwili znalazł się tuż za mną, sprawiając, że moje serce niema wyskoczyło mi z piersi.
- Nie rób tak.. – odparłam z wyrzutem, krzyżując ręce.
- Dobra.. dobra… Sypialnia jest na górze, na końcu korytarza, po prawej stronie. Obok jest łazienka, gdybyś chciała się odświeżyć.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się i już miałam wejść na pierwszy stopień, gdy Dastian niespodziewanie objął me ramiona.
- Cieszę się, że znowu mam cię przy sobie, Ari. – szepnął mi do ucha, opierając czoło, o mój kark – Pachniesz jak ona. Liliami.
- Kiedyś znowu ich zobaczymy... Zobaczysz – mój głos mimowolnie zadrżał, a moja dłoń opadła na rękę brata, wpatrzonego w moje oczy – oczy naszej matki.
- Mam nadzieję… - mruknął, odsuwając się ode mnie – No idź… Dzisiaj świętujemy ponowne spotkanie.
Roześmiałam się, kolejny raz tego dnia i z entuzjazmem  weszłam na górę, kierując się wprost do wielkiej łazienki. Cała była czarna, tylko niektóre jej elementy, takie jak umywalka, były srebrne.

Po kilku długich,  odprężających  minutach skierowałam się do sypialni, która była jeszcze większym pomieszczeniem.
Na samym jej środku stało, ogromne łóżko, które pomieściło by ze cztery osoby. Po prawej stronie stało metalowe biurko, a po lewej szafa, zakrywająca całą ścianę.
Zajrzałam do niej niepewnie, w poszukiwaniu czegoś co mogłabym na siebie zarzucić.
Gdy otworzyłam drzwi do samego końca moim oczom ukazały się nie tylko męskie ubrania, buty, garnitury i krawaty, ale też damskie stroje codzienne i wieczorowe, wraz z dodatkami. Zatkało mnie.
- Oj braciszku… - uniosłam brew i zacmokałam z niedowierzaniem – Jestem ciekawa jak często miewasz „gości”.
Po kilkunastu minutach wybierania i przymierzania uzmysłowiłam sobie, że wszystkie kreacje pasują na mnie jak ulał i do tego każda jest w moim stylu. Ostatecznie, po dłuższym zastanowieniu wybrałam czarny gorset z szarymi paseczkami, niebieską koronką po bokach i równie niebieską wstążką u góry, czarne, opinające spodnie i skórzane, czarne botki na słupku. Na koniec związałam włosy w koński ogon na środku głowy.
- I jak? – zapytałam wchodząc do kuchni, która…  Ohh, Nie spodziewałam się …  była niewiele większa od jego sypialni.
- Wiedziałem, że będą ci pasowały. Macie podobny gust  – uśmiechnął się.
- Na początku zastanawiałam się po co ci damskie ubrania. Może jesteś skrzywiony psychicznie, albo twój dom tak często odwiedzają koleżanki, że aż zaczęły potrzebować garderoby, ale po przymierzeniu kilkunastu kompletów  doszłam do wniosku, że zbyt wielki zbieg okoliczności, że wszystko na mnie pasuje.
- Byłem niemal w dziewięćdziesięciu procentach pewny, że będziesz podobna do matki. Dlatego też starałem się dobrać ubrania tak, aby ci pasowały. Macie podobny styl ubierania, z tą różnicą, że ty odważniej dobierasz kreacje – jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
- Kiedy zdążyłeś to kupić? Zobaczyłeś mnie zaledwie kilka godzin temu.
- Od czego mam asystentów – zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. Tak bardzo za nim tęskniłam.
- Więc to wszystko jest moje? – dopytałam się z delikatnym niedowierzaniem.
- Co moje to i twoje siostrzyczko. Jeżeli chcesz możesz tu zamieszkać. Znowu będziemy razem. Jak dawniej. Nierozłączne rodzeństwo.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem, dopiero po chwili rozumiejąc znaczenie jego słów.
- Ja… Ja muszę to przemyśleć, Dastianie. Dużo się wydarzyło od twojego wygnania. Znalazłam watahę, do tej pory to ona była moją rodziną. Dziwnie było by mi ich zostawić.
Hespe, Nataniela, Wendy i East’a… East’a. Może i był kompletnym idiotą, ale coś do niego czuję. Jeszcze nie wiem co to, ale jednak jest to coś… Coś innego, niepowtarzalnego.
- Nie mogę ich zostawić… - powtórzyłam.
- Nie musisz mówić dzisiaj… Dam ci tyle czasu ile potrzebujesz, Ario… Ale wiedz, że bez względu na wszystko zawsze będziesz moją kochaną, młodszą siostrzyczką. A teraz, gdy mam cię przy sobie, nie zamierzam cię ponownie stracić.
Kiwnęłam niepewnie głową.
- Przepraszam, ale rozbolała mnie głowa. Czy mogłabym się położyć?
- Oczywiście… Jeżeli chcesz możesz spać w mojej sypialni, jeżeli nie to naprzeciwko niej jest pokój gościnny.
- Dziękuję, Dastianie – szepnęłam i ucałowałam go w policzek – Przepraszam, ale muszę odpocząć.
- Nie martw się… Już nigdzie nie mam zamiaru odchodzić. Porozmawiamy jutro, jak już wypoczniesz – mrugnął do mnie i ucałowawszy mnie w czoło, życzył mi dobranoc.
- Dobranoc – odparłam, znikając z jego pola widzenia.
****
Gdy się obudziłam z okien sączyły się ciepłe, promienie porannego słońca, które muskały delikatnie moje policzki.
Westchnęłam cicho i z ulgą przeciągnęłam się jak kotka, po chwili wstając na równe nogi.
Po porannej toalecie i wyborze ubrań, zeszłam na dół, ale nikogo nie było.
Zamiast Dastiana zastałam w kuchni, duży kubek gorącej kawy, na którym przyklejona była kartka z napisem: „Wyszedłem do pracy, będę około 15. Czuj się swobodnie. Kochający brat”, oraz jajecznicę z bekonem. 
- Hmmm… Będzie o 15… Co ja będę robiła do tego czasu – sapnęłam, zajmując się powolnym przeżuwaniem przygotowanego dla mnie, pysznego śniadania.
Po posiłku zwiedziłam całą resztę mieszkania, na co nie miałam czasu wczoraj, gdyż byłam zbyt zaabsorbowana zaistniałą sytuacją, w której oboje się znaleźliśmy.
Po zaspokojeniu swej ciekawości, poszłam do sypialni Dastiana, gdzie przejrzałam się w sporym lustrze.
Odnalazł mnie, ponieważ przypominałam mu matkę. Przyjrzałam się postaci w lustrze, której jasne oczy patrzyły się wprost na mnie, dziewczynę z dobrego domu, która tak naprawdę nigdy nie zaznała prawdziwego życia. Daleko było mi do matki, kobiety wykształconej, obytej w świecie , odważnej i doświadczonej. Prócz oczu, sylwetki bez zarzutu i burzy kasztanowych włosów w niczym jej nie przypominałam. Podobny wygląd to nic w porównaniu do tego, jaka była. Ja nawet po wielu latach starań nie będę taka jak ona.
Sam fakt, że zamiast wykonywać swe obowiązki względem Rady, jestem tu, nosząc piętno uciekinierki i z daleka martwiąc się o rodziców.
Dastian był prawdziwym synem i bratem, a będąc aż do przesady podobnym do naszego ojca, sprawiał wrażenie starszego niż był w rzeczywistości. Dzięki ich wspólnym, jakby przerysowanym cechom dał mi zalążki tego co utraciłam. Bo czego ja mogę być dziś pewna… Niczego… Nie jestem pewna tego co dzieje się z moimi rodzicami, nie jestem pewna uczuć East'a (ale z resztą kto by był ) i nie jestem pewna jutra, a jest to tak przerażające, że aż na samą myśl nogi się pode mną uginają.
- Boże… Co ja narobiłam… -do głowy wkradła mi się krótka chwila zwątpienia i tęsknoty za poprzednim życiem, którego z jednej strony szczerze nienawidziłam, z drugiej zaś nade wszystko czułam się w nim chodź trochę bezpieczniejsza. Wszystko było już ustalone, nic nie musiałam robić, nie musiałam się zastanawiać, ponieważ wszystko już było przesądzone. Mój życie zostało dokładnie, krok po kroku zaplanowane. Czemu się go nie trzymałam? Miałabym zapewnioną pozycję i opływałabym w dostatki.
Nagle przed moimi oczami pojawiła się uśmiechnięta twarz matki, w której oczach kryl się strach i ból. Ostatnie wspomnienie jakie było z nią związane, nasza ostatnia rozmowa i uścisk.
Człowiek dopiero po czasie zauważa te istotne fragmenty, luki, których nie zauważał wcześniej. Musiałam odetchnąć, uwolnić się od zgiełku swojej dawnej egzystencji, by uświadomić sobie, że nikt z mojej rodziny nie był szczęśliwy. Nikt, dopóki Dastian i ja nie zostaliśmy zmuszeni, ja dobrowolnie, on z przymusu do odejścia. Może i nie jestem zadowolona z życia jakie teraz wiodę, ponieważ jest tak inne od tego, które wiodłam dawniej, ale nie mogę się nazwać nieszczęśliwą osobą, ponieważ wreszcie zaczęłam żyć i czuć.
Mam Hespe, Nata, Dastiana, Rena, całą watahę, nową i starą rodzinę. Jestem spełniona.
- Musimy tylko odzyskać rodziców.

( Dasti? Kiedy wrócisz z pracy?
Ps.: wiem, że Avenal pisał w swoim opo o moich rodzicach i tak, wiem co miało ich spotkać… Czekajcie to się wyjaśni ;) )




Od Shazziego

Julietta oczywiście nie mogła wysłuchać do końca, co chce powiedzieć. Mówiąc  "Dzisiejszą noc spędzę z tobą" nie miałem tym razem na myśli ZABAWY, no ale kobieta musiała zrozumieć po swojemu i zaczęła się rzucać.
By ją uspokoić, musiałem użyć ostatniego woreczka pyłku usypiającego (i kurde będę musiał dokupić)
Szybko zadziałało, upadła mi w ramiona, rozluźniła nadgarstki...
Trzeba było ją zanieść do łóżka, ale nie miałem pojęcia gdzie ona śpi, więc położyłem ją na kanapie i przykryłem kocem.
Przez sen zaczęła się wiercić i próbowała mnie chwycić za rękę...
Czyżby jakiś koszmar?
Tak czy siak w końcu pozwoliłem jej chwycić mą dłoń.
I skupiłem się na ciszy pomieszczenia.
~*~

Na stoliku leżało trochę kasy i paragon po zakupach sprzed kilku dni...
Pomyślałem, że się nie obrazi jeśli zamówię pizze.
No i zamówiłem.
Dobiegała 23.00, kończyłem już swoją kolację, zmysły miałem wciąż wyczulone na najcichszy dźwięk, ruch, cokolwiek.
Spoglądnąłem na Julie, uspokoiła się.
Patrzyłem jak jej klatka piersiowa unosi się i opada, na jej krągłości, przymknięte oczy i blade usta...
Aż mi się siostra przypomniała,
Jak bawiłem się z nią w górach... Ugh...
Szybko odgoniłem to wspomnienie.
Spodziewałem się raczej, że owa osoba, która nas zaatakowała wróci tu po kilku godzinach, ale widocznie się myliłem, pora na zmianę planu.

Zostawiłem Julii jeden kawałek pizzy z dopiskiem na paragonie "Ostatni dla cb ;)" 
Zabrałem swoją dłoń z jej uścisku, wypowiedziałem czar ochronny i moje oczy znów zalśniły złotem.
Powinno to ją na jakiś czas ochronić, a gdyby ktoś próbował ją zaatakować, poczuję to.
Wrócę, gdy przyjdzie czas...
~*~

Wróciłem do ściany, na której widniał wciąż czarny ślad i próbowałem prześledzić tor lotu czaru. Udało się.
Strzelał z daleka, z drzewa w parku...
Opuściłem wille i ruszyłem szybko do tego miejsca.
Nie znalazłem nic oprócz długiego złotego włosa na gałęzi i raczej nie należał do niego, bo na wizji widziałem, że miał brunatne włosy i nie takie długie.
Skurczybyk wszystko zamaskował.
-...Hahah, a potem wiewiórki...
Ktoś nadchodził, szybko wlazłem na drzewo.
Gdy byli bliżej zauważyłem długowłosą blondynkę z jakimś brunetem azjatą.
Chyba chciał ją rozśmieszyć, bo opowiadał coś o tym, że gadał z wiewiórkami czy nie widziały jego brata... zabawne. Usiedli na ławce pod drzewem.
Naokoło było pusto, nie licząc mnie tylko oni tu byli.
Używając mojego daru antygrawitacji wszedłem pod gałąź i przymierzyłem długość włosa, który posiadłem do tego dziewczyny. Pasuje...
A ten chłopak od tyłu wygląda nawet podobnie do tamtego czarownika...
-Późno już, muszę wracać, bo Jonathan będzie się niecierpliwić.-odezwała się dziewczyna i zaczęła się powoli rozglądać. Czyżby mnie wyczuła?
-Odprowadzę cię.- powiedział Azjata
Ona tylko się uśmiechnęła i wstali.
Poszedłem za nimi jako wilk, skradając się w mroku.
Gdy w końcu się rozeszli, popatrzyłem za chłopakiem, gdy ten wlazł w jakąś ciasną uliczkę i...
zmienił się w wilka... haha, to ci dopiero, nawet ma skrzydła, no i odleciał.
Dziewczyna ostatni raz się rozejrzała zaniepokojona i weszła do budynku.
-Jakby co wiem gdzie jej szukać, a teraz waaaah.. -mruknąłem, ziewnąłem i poczłapałem z powrotem do parku, gdzie wlazłem wysoko na drzewo i położyłem się spać.

(Taka suszonka na początek, ale mam nadzieje, że ciąg dalszy będzie dla was ciekawszy~Szazek)