niedziela, 27 grudnia 2015

(Wataha Wody) od Ice'a

-Proszę pana?
Podniosłem głowę, wzdrygając się lekko na dźwięk głosu lekarza, patrzącego teraz na mnie wzrokiem winowajcy, i posłałem mu wyzywające spojrzenie.
-Co z Hebi?- Spytałem przez zaciśnięte zęby, przygotowany na najgorsze po tym jak zostałem siłą wyszarpany z sali operacyjnej  przez trzech pielęgniarzy, kiedy to Hebi straciła przytomność, a wszelkie możliwe monitory zaczęły migać i wydawać ostrzegawcze sygnały.
-Niestety nie mogę jeszcze udzielić żadnej informacji o stanie zdrowia pańskiej żony. Mogę jedynie zapewnić, że  jej życiu obecnie nic nie zagraża.
"Obecnie".
-Natomiast jeśli chodzi o dzieci... Syn urodził się jako pierwszy i jest całkowicie zdrowy. Poza zbyt słabym jeszcze układem odpornościowym, rzecz jasna. Oboje przyszli na świat dwa miesiące za wcześnie, tak więc rozsądne będzie zatrzymanie go w szpitalu do czasu, kiedy będzie już całkowicie samodzielny pod względem funkcjonowania organizmu. - Zerknął na kartę w swojej dłoni.- Chłopiec waży 1,3kg, mierzy 30cm i otrzymał 9 punktów w skali Apgar. Pediatra odjął jeden z powodu płytkiego oddechu, ale obecnie wszystko doszło już do normy.
Słuchałem wszystkiego w milczeniu, czekając aż padnie też choć jedna informacja o drugim dziecku, ale kiedy po chwili ciszy lekarz wciąż nie wspomniał o nim ani jednym słowem, wszystkie inne uczucia przyćmił strach.
-A co z moją córką?- Zapytałem wreszcie, z trudem przełykając ślinę.
Lekarz westchnął cicho i usiadł na krześle obok, bezradnie rozkładając ręce.
-Cóż... Dziewczynkę wyciągnęliśmy 15 minut później. Od razu po urodzeniu nie potrafiła samodzielnie oddychać i miała zbyt słabe serce.
-Jak to "miała"?- Poczułem jak mój puls gwałtownie przyspiesza. Spojrzałem na lekarza, próbując cokolwiek wyczytać z jego szarych oczu.
-Musieliśmy przenieść ją bezpośrednio na salę operacyjną. Chirurdzy dziecięcy w tej chwili walczą o jej życie...- Dotknął mojego ramienia.- Operacja może potrwać jeszcze kilka godzin, ale nie będę kłamać - szanse są niewielkie. Przykro mi, ale jeśli jednak uda nam się naprawić jej serce, potrzeba będzie wiele czasu, zanim poradzi sobie z tym jej organizm. Jest bardzo drobna, jak to zwykle bywa u bliźniąt... To stanowi dodatkową komplikację dla naszych chirurgów... Ale... Mimo wszystko proszę być dobrej myśli.
Miałem ochotę parsknąć śmiechem prosto w jego twarz, ale zamiast tego wypuściłem powoli powietrze przez nos i zakryłem oczy dłonią.
-Syn jest na oddziale noworodków, można zobaczyć go przez szklaną szybę.- Lekarz wstał i poklepał mnie pocieszająco po ramieniu.- Będę na bieżąco informował pana o stanie żony i córki, ale gdyby chciał pan porozmawiać... Proszę pytać w dyżurce o doktora Crane'a.
W odpowiedzi mruknąłem coś niezrozumiałego i oparłem czoło o zaciśniętą pięść, czując jak cały strach i moją rodzinę wypełnia całe moje ciało, milimetr po milimetrze
Dopiero wtedy zauważyłem kilka zaczerwienionych siniaków na kostkach, które przypomniały mi, że podczas przymusowego opuszczania sali porodowej chyba złamałem nos jednego z pielęgniarzy.
Hebi...Hebi...Hebi... Co z Hebi? Czemu nie chcą mi nic powiedzieć?
Wściekły uderzyłem pięścią w ścianę, rozwalając rany na kostkach do krwi.
To jasne, że doktor Crane nie chciał jeszcze mówić nic o Hebi. Całkiem możliwe, że podejrzewał mnie o niepoczytalność po moim popisie podczas opuszczania sali porodowej...
A jeśli bał się mojej reakcji na informacje o stanie zdrowia mojej "żony", prawdopodobnie nie był on zbyt zadowalający.
I tak wiadomość o Danielle była wystarczająco przytłaczająca. Nawet nie zdążyłem jej zobaczyć, zanim siłą wytargano mnie na korytarz. Żadne z nas nie zdążyło.
Co się ze mną stało? Zawsze starałem się myśleć pozytywnie, a teraz nie byłem nawet pewien, czy kiedykolwiek opuścimy w czwórkę mury tego szpitala.
Lucas.
Jest jeszcze Lucas - całkowicie sam.
Ruszyłem bezmyślnie korytarzem w kierunku oddziału dziecięcego, oznaczonego kolorowymi literami.
-Przepraszam, gdzie tutaj jest pomieszczenie z noworodkami?- Spytałem uśmiechniętej pielęgniarki, piszącej coś zaciekle w notatniku.
-Na samym końcu korytarza.-Uśmiechnęła się promiennie, ukazując rząd idealnie prostych zębów.- Zaprowadzę pana.- Skinąłem głową, wdzięczny za kogoś, kto nie próbował mi współczuć; kogoś, kto nie miał zielonego pojęcia co właśnie mógłbym przeżywać.- Jak ma na imię pańskie dziecko?
-Lucas.
-Synek leży w drugim inkubatorze od lewej.- Pielęgniarka podeszła do szyby i wskazała palcem małe zawiniątko za przezroczystą szybą.- Gratuluję, chłopiec jest prześliczny.
-Mógłbym wejść do środka? Chciałbym zobaczyć go z bliska...- Wymamrotałem niepewnie, nie odrywając wzroku od zawiniątka.
Kobieta zawahała się, ale widząc mój zbolały wyraz twarzy, skinęła lekko głową.
-Trzy minuty, nie więcej. Robię dla pana wyjątek...
-Dziękuję.- Posłałem jej wymuszony uśmiech i zamknąłem za sobą drzwi, zostając sam pośród tuzina noworodków, wiercących się w swoich becikach. Powoli ruszyłem w kierunku  inkubatora wskazanego przez pielęgniarkę, żeby kilka sekund później pochylić się nad maleńką miniaturką Hebi, przykrytą niebieskim kocykiem.
Luc był idealny w każdym calu. Malutki, zaróżowiony i podobny do matki. Oczy miał ciasno zaciśnięte, podobnie jak piąstki, a od reszty dzieci odróżniała go przede wszystkim delikatna czarna czuprynka na czubku małej główki.
Ciężko określić to, co czuje się podczas pierwszego spotkania ze swoim dzieckiem. Ren kiedyś powiedział, że wtedy świat kurczy się do rozmiaru tej małej istotki, która powstała z.połączenia krwi twojej i osoby, którą kochasz najbardziej na świecie. Sam nie potrafiłbym lepiej tego opisać...
-Cześć, synku.-Powiedziałem, dotykając małej rączki Luc'a opatrzonej bransoletką z jego imieniem i dokładną godziną narodzin, na co ten wzdrygnął się delikatnie przez sen, krzywiąc pulchne policzki.
Cały ból związany z cierpieniem Hebi i naszej umierającej córce stał się bardziej znośny na widok rozespanego, całkowicie zdrowego Luc'a. Tępe uczucie bezradności zeszło na drugi plan przy całej miłości, którą czułem się do tej maleńkiej istotki, zaciskającej rączkę na moim małym palcu.
-Przepraszam...- ktoś odchrząknął za moimi plecami. Musiałem tak stać trochę dłużej niż kilka minut, bo pielęgniarka zaczęła posyłać w moją stronę ostrzegawcze spojrzenia. Odwróciłem się i napotkałem wzrok doktora. - Mam już pełną kartę zdrowia pańskiej żony. Proszę za mną, jeszcze nacieszy się pan synkiem.
Skinąłem głową i bez słowa wyszedłem na korytarz, rzucając jeszcze ostatnie tęskne spojrzenie na malca, żeby wysłuchać tego, co miało zniszczyć moje nadzieje na szczęśliwe zaskoczenie, które prawdopodobnie nigdy nie miało istnieć.
Lekarz obrzucił mnie badawczym spojrzeniem i wykonał ruch ręką, wskazując kierunek, w którym mieliśmy podążyć korytarzem, jak łatwo było się domyślić - do sali, w której leżała Hebi.
-Mam dla pana złe wiadomości.- powiedział wreszcie najbardziej bezbarwnym tonem, jaki kiedykolwiek słyszałem.- Żona nie była przygotowana na ciążę bliźniaczą. Utrzymanie przy życiu jednego dziecka już było dla niej wyzwaniem, a co dopiero dwoje... Poród okazał się zbyt wielkim wyzwaniem. Doszło do uszkodzenia dolnej części kręgosłupa, co prawdopodobnie musiało być bolesne do tego stopnia, że straciła przytomność. Wtedy też musieliśmy... ehm... Wyprosić pana z sali i wykonać cesarskie cięcie. Oględziny stanu jej zdrowia trwały tak długo, ponieważ chcieliśmy mieć całkowitą pewność co do naszej diagnozy...
-Więc jak ona brzmi, doktorze?- Prawie nie rozpoznałem swojego głosu. Nie mogłem dłużej znieść tej niepewności, która wyżerała mnie od środka od kilku ostatnich godzin czekania na jakiekolwiek wiadomości.
-Dziewczyna jest praktycznie całkowicie sparaliżowana.

*

-Ice, nie patrz tak na mnie...- Powiedziała chrapliwie Hebi, patrząc na mnie swoimi rubinowymi oczami bez śladu jakichkolwiek emocji. - Nie jestem głupia.
Spuściłem wzrok i objąłem jej dłoń, jedną ręką nie przestając gładzić aksamitnych hebanowych włosów dziewczyny.
-Luc jest twoim całkowitym odbiciem.- Powiedziałem, całą siłą woli powstrzymując głos przed drżeniem.- Jest silny i zdrowy, dostał dziewięć punktów...
-A Danielle?- Spytała, delikatnie zaciskając palce w moim uścisku.- Widziałeś ją?
-Jeszcze nie. Niedługo powinni przywieźć ją z badań.- Skłamałem, nie potrafiąc wyznać Hebi całej prawdy po tym jak lekarz osobiście poinformował ją, że prawdopodobnie do końca życia nie stanie na nogi, a jej jedyną możliwością ruchu będzie poruszenie palcami u dłoni i ograniczone ruchy szyją.
Nie zasłużyła na to wszystko. Nikt z nas nie zasłużył.
-Więc opowiedz mi więcej o Lucasie, proszę.
Spojrzałem jej w oczy, wkładając w swój wzrok całe opanowanie, którego resztkę posiadałem.
-Jest maleńki, ale bardzo waleczny. Stale rusza rączkami we wszystkie strony i krzywi się pod wpływem dotyku. Zaciska piąstkę na palcu i według pielęgniarek ciągle cicho sobie mruczy...- Urwałem na chwilę, widząc jak w kąciku oka Hebi zbiera się łza.- Ma czarne włosy,
-Czarne...?- Przez twarz dziewczyny przemknął cień niedowierzania.- Jesteś pewien, Ice? Czarne?
Przyjrzałem się wąskiej linii między jej brwiami, próbując zrozumieć, co tak bardzo ją zaniepokoiło.
-Tak, czarne zupełnie jak twoje... Coś się stało? Wezwać pielęgniarkę?
-Nie.- Hebi na chwilę ulokowała oczy na wysokości sufitu, wpatrując się w coś niewidzialnego i odezwała się znów dopiero po kilku płytkich oddechach.- Ice, obiecaj mi, że dasz sobie ze wszystkim radę. Że zajmiesz się bliźniakami bez względu na wszystko.
-Kochanie, wszystko...
-Ice, błagam, nic nie będzie dobrze.- Przerwała mi słabo, znów odwracając do mnie twarz. Nigdy nie wstanę z łóżka, dobrze o tym wiesz. Po co udawać? Dzieciom nigdy nie przyda się matka, która nie jest w stanie nawet samodzielnie usiąść.
-Będziesz chodzić- powiedziałem przez zaciśnięte zęby.- Dla człowieka to może być niemożliwe, ale nie dla nas, Hebi. Nie jesteśmy zwyczajni. Znajdziemy sposób, obiecuję. Wszystko się ułoży. Będziemy szczęśliwi. Ja, ty i bliźnięta.
Przez chwilę milczeliśmy, patrząc sobie w oczy. Oboje wiedzieliśmy, co czuje każde z nas, nie potrzebowaliśmy właściwie żadnych słów. Pochyliłem się tylko, by unieść jej dłoń do ust i delikatnie pocałowałem końce jej palców.
-Kocham cię, He... - Jej imię uwięzło w moich ustach, kiedy poczułem przeszywający ból z tyłu szyi. Otworzyłem szeroko oczy, gdy coś lodowatego przebiło mięśnie krtani i spojrzałem na Hebi, próbując coś powiedzieć.
Usłyszałem jeszcze tylko cichy, damski głos, mówiący: "Przykro mi, Ice...", zanim zaczęła mnie dławić moja własna, cierpka i gęsta krew.

2 komentarze:

  1. COOOOOOOOOOOOOOOOO??????????? Ej, nie tak miało być! Co się tutaj dzieje? Nic nie rozumiem! Nie chcę takiej niespodzianki! Myślałam, że to będzie coś... innego ;( Dlaczegoo? Może i nie jestem wielką fanką Ice';a, ale dlaczegoooo?

    OdpowiedzUsuń