sobota, 12 grudnia 2015

(Wataha Powietrza) od Rena

Halloween. Samhain. Wszystko jedno.
Jedyny dzień w roku, kiedy granica między dwoma światami zaciera się tak bardzo.
Dlaczego akurat w ten dzień zobaczyłem w tłumie parę rubinowych tęczówek?
Może mnie popierdoliło, może wiele sam próbuję sobie wmówić, a może to tylko przemęczenie...
Przez chwilę wpatrywałem się jeszcze w miejsce, w którym zobaczyłem cień przyjaciela, ale nie dostrzegłem tam nikogo więcej poza jasnowłosą kobietą, pchającą wózek ze swoim dzieckiem, która mimowolnie przypomniała mi o Sol i Ashu, czekających na mnie w domu.
Ruszyłem przed siebie dopiero, kiedy zdałem sobie sprawę, że od kilku minut stoję na środku deptaka ze wzrokiem szaleńca, intensywnie gapiąc się w jedno miejsce.
Ogarnij się, do cholery - pomyślałem i przyspieszyłem kroku.
Mając omamy wzrokowe, raczej nie powinienem szwędać się po tym przeklętym mieście dłużej niż byłoby to konieczne, zwłaszcza po dziesięciu godzinach noszenia betonowych brył, na czym mniej więcej polegała moja praca, dzięki której miałem zamiar sam utrzymać rodzinę.
Przepychając się przez gęsty tłum przechodniów, zbierających się wokół kilku idiotycznych przebierańców w strojach wampirów, wiedźm, wilkołaków, duchów i czegoś co wyglądało jak podgniły trup, którzy najwyraźniej nie mieli pojęcia o tym, jak komicznie mogą wyglądać w naszych oczach, próbowałem nie wybuchnąć śmiechem. Nigdy nie zdarzyło mi się spotkać wampira z wystającymi poza dolną wargę kłami, ani wiedźmy z nosem przekraczającym długością linię brody, z masą kurzajek na twarzy.
Właściwie wszystkie czarownice były piękne. Bez wyjątku.
Ludzie zawszy wydawali się być naiwni, ale w Halloween zdawali się przekraczać granice idiotyzmu. Gdyby mieli chociaż odrobinę rozumu w głowach, po zmroku wszyscy znajdowaliby się już w swoich domach, trzęsąc się ze strachu przed duchami, które w tą jedną noc zostają pozbawione wszelkich barier.
My wiemy. Czujemy wszystko bardziej intensywnie niż zwykli ludzie, którzy zamiast bezpiecznie ukryć się w swoich domach, wolą odstawiać jakieś kretyńskie przebieranki w istoty, które wyimaginowały sobie ich tępe umysły.
-Ren?
Odwróciłem się błyskawicznie, pewien, że usłyszałem w tłumie swoje imię, ale żadna z wielu twarzy nie wydawała mi się w najmniejszym stopniu znajoma. Stałem jeszcze chwilę, zastanawiając się co jest ze mną nie tak, kiedy ktoś zawołał mnie po raz drugi. Tym razem głos wydał mi się skądś znany.
Przez moment poczułem całkowitą pustkę wszędzie wokół mnie, wszyscy ludzie zlali się w jedną szarą masę, wśród której ze smutkiem patrzyła na mnie para ciemnych oczu, częściowo przykrytych srebrną, jedwabną chustą. Na widok kobiety moje serce podjęło szaleńczy rytm, mimo to, wciąż nie mogłem przypomnieć sobie związku z nieznajomą, która odsunąwszy materiał z ust, uśmiechnęła się do mnie w sposób, którego nie potrafię nawet wytłumaczyć, i niemal niezauważalnie poruszyła ustami, układając je w słowa: "Bądź ostrożny", po czym odwróciła się i zlała z szarym tłumem, zostawiając mnie sparaliżowanego, z płytkim oddechem.

*

-Znów późno wracasz - zauważyła Sol, nawet nie próbując na mnie spojrzeć znad patelni, na której smażyła porcję steku na mój obiad. 
Od jakiegoś czasu była bardziej drażliwa, nie chciała ze mną rozmawiać i całymi dniami przesiadywała w kuchni lub po prostu zamieniała się w perfekcyjną panią domu. sprzątając wszystko do ostatniego ziarenka kurzu. To był jej sposób na radzenie sobie z niepokojem.
Od dawna wiedziałem, że miewa koszmary. Czasami budziła się w nocy z krzykiem i zabierała Asha z jego łóżeczka, żeby trzymając go w ramionach, przytulać się do mnie i wreszcie spokojnie zasypiać.
Bała się o nas. Widziała coś w swoich snach, ale za wszelką cenę nie chciała o tym mówić, a ja nie zamierzałem naciskać. Sam też miałem tajemnice...
Rzuciłem torbę z ubraniem roboczym na ziemię i wypłukałem ręce z resztek kurzu pozostałego po kilku godzinach noszenia betonowych bloków.
-Mieliśmy dziś dużo pracy.- Powiedziałem i pocałowałem ją w szyję, nie otrzymując żadnej reakcji. Była zła. - Gdzie jest Ash?
-Bawi się w swoim łóżeczku.
Postanawiając dłużej nie drażnić swojej kobiety, ruszyłem w kierunku naszej sypialni.
Ash siedział samodzielnie na kilku miękkich poduszkach w swoim kojcu i z radością wymachiwał dwoma misiami i podskakiwał na wpół zgiętych nóżkach.
Zauważył mnie niemal natychmiast, lokując na mojej twarzy swojej duże zielone oczy, otoczone ciemnymi rzęsami i uśmiechnął się, ukazując jednego małego ząbka, którego wyrośnięcie wszyscy troje przypłaciliśmy kilkoma nieprzespanymi nocami.
-Dada!- Powiedział, i wyciągnął do mnie rączki.
-Cześć, synku.- Wziąłem go w ramiona, uwalniając z drewnianego łóżeczka i pocałowałem w czoło.
Ash zaskakiwał nas dosłownie każdego dnia. Mając zaledwie 6 miesięcy, powiedział pierwszy raz słowo "Mama", kilka dni później nazwał mnie swoim "Dadą"... Często, gdy rozmawialiśmy z Sol, patrzył na nas tak, jakby rozumiał każde wypowiedziane przez nas słowo, przytulał się, kiedy wyczuwał, że coś jest nie w porządku, albo oddawał swoje zabawki matce, kiedy ta nie mogła zasnąć.
Był niesamowity. Nie potrafiłem pojąć jak kiedykolwiek mogliśmy pomyśleć, że nie damy sobie z tym wszystkim rady, mając Asha, który każdego dnia nagradzał nam wszystkie nasze niepowodzenia i problemy jednym, pełnym miłości uśmiechem.
Nawet teraz, kiedy miałem go u siebie na kolanach, wszystko, co sprawiało, że jeżyły mi się włosy na karku, traciło na znaczeniu. Liczył się tylko nasz mały synek, Sol przygotowująca obiad w kuchni i to, że jesteśmy rodziną. Nic więcej.
Przycisnąłem policzek do główki synka, który zapalczywie próbował wyrwać guzik z mojej rozpiętej koszuli i przez chwilę wsłuchiwałem się w nasze równomierne oddechy. Ash pachniał dziecięcą oliwką, świeżym praniem i perfumami Sol i gdybym miał określić miłość, opisałbym dokładnie ten zapach. Uspokajał mnie. Sprawiał, że wszystko wydawało się być prostsze.
Zazdrościłem Sol, że ma go całymi dniami tylko dla siebie.
-Mama!- Pisnął, na co szybko uniosłem głowę. Spojrzenia moje i Sol opartej o framugę drzwi, skrzyżowały się. Nie wydawała się już zła. Bardziej... znużona. 
Wyciągnąłem do niej rękę, drugą wciąż przytrzymując Asha, który właśnie zajął się gryzakiem. Blondynka uśmiechnęła się prawie niezauważalnie, ale splotła palce z moimi i usiadła na moim drugim kolanie, odgarniając przy okazji ciemny lok, opadający naszemu synowi na oczy.
-Nie lubię, kiedy późno wracasz.- Powiedziała, kładąc głowę w zagłębieniu mojej szyi.- A robisz to codziennie.
-Wiem.- pogłaskałem ją po policzku.- Niedługo znajdę inną pracę, wyprowadzimy się stąd i zaczniemy wszystko od początku, tylko w trójkę.
Sol zamknęła na chwilę oczy i mocniej ścisnęła moją rękę.
-Co tak naprawdę cię gryzie?- Spytałem, obserwując jak Ash wyciąga do niej paluszki,
-Nic. Po prostu jestem spokojniejsza, kiedy obaj jesteście tu ze mną.- powiedziała cicho i podniosła głowę, żeby objąć moją twarz w dłoniach.- Obiecaj, że będziesz na siebie uważał.
Ciarki przeszły mi po karku, kiedy uświadomiłem sobie, że w ciągu jednego dnia dostałem dwa ostrzeżenia. Jedno od ciemnookiej kobiety, drugie od Sol.
-Obiecuję.- Zmusiłem się do uśmiechu i objąłem ją w pasie. - Kocham was oboje do granic możliwości,
-My ciebie też.- Pocałowała mnie w usta, a mięśnie jej twarzy rozluźniły się lekko.- A teraz chodź zjeść swoją cudowną kolację.


1 komentarz:

  1. Awwww... Jak uroczo ;3 Super, że w końcu pojawiło się coś nowego :) Uwielbiam tego bloga, naprawdę <3 Pozdrawiam was wszystkich, którzy macie swój wkład w tworzenie tej "opowieści" ;*

    OdpowiedzUsuń