poniedziałek, 28 września 2015

(Wataha Powietrza) od Sol

Ogarniające mnie koszmary senne były straszne... Podobno sny ukazują nam nocą to, co ukrywa nasza dusza za dnia. Czy w mojej duszy kryje się tyle śmierci? Tyle zła i okrucieństwa? 
To dziwne uczucie, gdy patrząc w lustro nie widzi się siebie, a swe demony.
Mój demon ma eteryczne białe włosy, krwistoczerwone starcze oczy, jakby widział w trakcie żywota stanowczo zbyt wiele, i pusty uśmiech dopełniający całości. Istota - bo czym TO jest, nie mam pewności - do złudzenia przypomina połączenie mojego brata i mnie, gdy przywołuję demony.
Ale któż to...? Pragnę przyjrzeć mu się bliżej. Uśmiech zmienia się w grymas wyrażający mieszaninę złości i smutku. Obraz jakby zaczyna się rozjaśniać, widzę jak podnosi dłoń w geście pożegnania.
Czy zobaczę go jeszcze? 
* * *
Pierwsze co zobaczyłam po otworzeniu oczu? Ren trzymający po raz pierwszy naszego synka w ramionach.
-Wyglądają ze sobą tak pięknie - pomyślałam na głos, a Ivo siedzący obok spojrzał na mnie zdziwiony, ale szczęśliwy. Wyglądał o wiele lepiej, gdy z jego barków spadł ciężar, jakim byłam w czasie wędrówki.
-Zrobiłem nam śniadanie. Ale chyba powinniście zjeść je sami, co?- zapytał, po czym wstał i opuścił pokój.
Ren spojrzał na mnie, a w jego oczach błyszczała ojcowska duma i miłość.  Położył małego na łóżku kawałek dalej i wziął mnie w ramiona.
-Przepraszam Sol. Przepraszam, że tak długo byłaś sama...- Spojrzał mi głęboko w oczy, a ja prawie zaczęłam płakać.

-Gniewanie się na ciebie nie przyszło mi w ogóle do głowy, Kochanie...- łzy płynęły po moich policzkach, Ren przyciągnął mnie do siebie mocniej, a ja wtuliłam głowę w jego szyję i upajałam się zapachem jego skóry. Wtem obudziły się we mnie wszystkie uczucia związane z długą rozłąką. Zawstydziłam się, że po tym wszystkim mogę myśleć tylko o tym jak bardzo go pożądam. Uderzyła we mnie fala podniecenia, a gdy musnął palcami mój policzek - przez moje ciało przeszedł dreszcz. Czułam jak moje policzki się rumienią. Rzuciłam okiem na Asha. Słodko spał ssąc swój mały paluszek. Ren zauważył co się ze mną dzieje, uśmiechnął się lekko i pochylił, składając na mojej szyi kilka pocałunków. W jego czarnych oczach pojawiła się pewna miękkość, każdy jego ruch, gest, oddech. Wszystko to podpowiadało mi co tkwiło w jego głowie. 
* * *
Leżałam wtulona w jego silną klatkę piersiową i słuchałam spokojnego bicia serca, gdy Ash zaczął kwilić. Podniosłam się, wzięłam go na ręce i podsunęłam mu obnażoną od dłuższego czasu pierś. Ren przyglądał się dziwnie, ale milczał. Przeleciał wzrokiem po moim ciele. Odkąd urodziłam minęło już sporo czasu i prawie nie było już widać, że w ogóle byłam w ciąży. Przed nią moje ciało nie miało tak kobiecych kształtów.
Ale ile może trwać sielanka? W mojej głowie pojawiło się zbyt wiele pytań, a mój brzuch zaczął wydawać niepokojące dźwięki. Sięgnęłam po tosta z tacy, którą zostawił Ivo.
Jestem cholernie głodna, a nie mogę zbyt wiele zjeść, przez to, że długi czas moje menu było dość... ubogie. Po zjedzeniu pierwszego tosta, postanowiłam dać sobie chwilę przerwy. Ren wziął ode mnie Ash'a i zaczął bujać w ramionach, nie odrywając wzroku od jego ciemnej czuprynki. Chłopiec był już duży jak na parę tygodni... Ale tak to bywa z Wilkami... A to ludzie narzekają, że dzieci szybko dorastają.
-Ren musimy sobie wyjaśnić parę spraw...
-Owszem- westchnął głośno.
-Zacznijmy od Cain'a...


(Ren? Przepraszam,że tak beznadziejne, mam suszę weny) 

niedziela, 20 września 2015

(Wataha Powietrza) od Nezumiego

-Kurwa, Ivo, nienawidzę jak mnie ignorujesz! -Naprawdę... nienawidziłem być ignorowany... Co jak co, ale to była ostatnia rzecz, która mi odpowiadała. -Anno, chodźmy już. - Zaraz odezwałem się do rudowłosej dziewczyny i poszedłem razem z nią. Nie chciało mi się wtedy bardziej wściekać, chociaż i tak już mnie nosiło, starałem się chociaż na Annę nie drzeć... W końcu ona nic nie zrobiła, pomogła nam, a przynajmniej chciała. To Ivalio wymyślił jakiś durny plan, żeby się rozdzielić, którego naprawdę nie rozumiałem.
Razem z kobietą znowu wsiadłem do tej dziwnej puszki, zwanej samochodem. Nie było tam tak źle, szczególnie, że wampirzyca otworzyła mi okno, a ja mogłem oddychać świeżym powietrzem. Inaczej naprawdę czułbym się jak w puszce.
-Nezumi, mogę wiedzieć, czemu się tak rzucasz na swojego kolegę? - zapytała, zerkając krótko na mnie kątem oka.
-Taa... kolegę. - Mruknąłem cicho pod nosem. Heh, śmieszne słowo, szczególnie w określeniu do Ivo... Mój kolega. No raczej nie. -Po prostu nienawidzę być ignorowany i tyle. Czy taka odpowiedź wystarczy? - Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. No bo przecież nie zacznę jej teraz beczeć w ramię, że mój facet zaczął mnie olewać... Rozumiem, że sytuacja itp, ale nawet mi nie odpowiedział sensownie... Nawet na mnie nie patrzył, kiedy moje serce biło szybciej z radości. Wiem, że nie jesteśmy zakochanymi nasteczkami, trzymanie za rączkę, te sprawy, ale... mimo wszystko oczekiwałem jakiegoś cieplejszego przywitania.
-Typowy facet... Nic nie powie. - Zaśmiała się cicho. W sumie racja, między płciami są różnice i to nie tylko fizyczne. Nie oszukujmy się.... Kobiety są trochę bardziej wylewne, drobiazgowe.
Na tym skończyła się nasza rozmowa.
 ***
 Dojechaliśmy na wskazane przez Ivo miejsce.
 Nie ma ich? Jakim prawem? Czekaliśmy naprawdę dużo czasu... Nawet jakby się czołgali, nie było opcji, żeby jeszcze nie dotarli.
 -Ja pierdolę! - Wrzasnąłem zirytowany, kopiąc w jakieś drzewo. Echo chwilę odbijało sie od drzew, po czym ucichło. Anna spojrzała w moją stronę. Widać, ze bardziej niż ich brak, interesowało ją zimno... W sumie nie dziwię się jej.
 -Ja bym proponowała już wracać... Potem obmyślimy co dalej robić. - Powiedziała w pewnym momencie.
 -Co obmyślimy? Pomyśl... Im mogło się coś stać! Każda sekunda może być ważna! - Trochę panikowałem... Nawet bardzo trochę.
 -Staniem tutaj na pewno nic nie wskóramy. Poza tym rusz tym swoim małym łebkiem... Co my możemy we dwójkę zrobić? - Uniosła brwi, dalej na mnie patrząc. Miała rację. Była naprawdę spokojna... Myślała racjonalnie.
 -Masz rację... - odpowiedziałem pokorniej. Znowu zacząłem się bez powodu unosić, z moimi nerwami chyba coś jest nie tak. W ogóle... Wszystko jest dziwne odkąd się obudziłem. Patrzę na świat jakoś bardziej... ludzko? A z resztą... Jebać to. Zaraz pojechaliśmy w stronę miasta, teraz też się do siebie nie odzywaliśmy... Nie było powodu. Jakoś tak... Nie było o czym. Cały czas rozmyślałem o Ivo i o jego zachowaniu... O tym, gdzie teraz jest.
***
Wyszedłem z samochodu i odetchnąłem tym jakże świeżym powietrzem... Heh, uroki miasta, średnio mi się to podoba, ale lepszy rydz niż nic... Czy jakoś tak.
-Dzięki wielkie, do zobaczenia. - Pożegnałem się i pobiegłem pierwszy do środka, idąc do wilczego skrzydła. Tak... Jak jechaliśmy po nich to jeszcze mi co nie co opowiedziała jak to wygląda.
Szedłem obok jakiegoś pokoju i... Proszę bardzo, kto z niego wychodził? Mój ukochany Ivalio! Spojrzałem na niego z powaga i zaraz złapałem go za nadgarstek, ciągnąc w jakieś ustronne miejsce.
-Mogę, kurwa, wiedzieć gdzie Ty byłeś?! Martwiłem się! - Od razu mocno go przytuliłem, jednak ta chwila nie trwała długo. Skoro Ivo żyje, skoro się odnalazł... Mogę przejść do tego, co bardziej mnie irytuje.
 -Poza tym... Dlaczego mnie, do cholery, ignorujesz, co?! - W końcu wybuchłem. Patrzyłem mu ze wściekłością w oczy... - Nie cieszysz się, że mnie widzisz?- Odwrócił wzrok. - Słuchaj co do Ciebie mówię, no! - Oparłem ręce na ścianie za jego głową. Czasem nawet ja byłem wściekły i wtedy mnie nosiło.... Starałem się jakoś opanować, ale nie potrafiłem być spokojny.
-Długa historia.. - uśmiechnął się lekko pod nosem -I nieważne... Nezi, daj spokój. - Wyszeptał. No proszę... Przynajmniej teraz zwracał się bezpośrednio do mnie! To już jakiś sukces... Tak sądzę. -
Nie gniewaj się, po prostu... To mały spór z Anną i tyle. - Starał się uniknąć tego tematu. Widziałem to, tylko.. mam teraz tak po prostu darować, czy ciągnąć to dalej? Z drugiej strony... Odkąd się spotkaliśmy dalej nie mieliśmy do końca okazji nacieszyć się sobą... A ja już się denerwuję. Westchnąłem ciężko, zsunąłem ręce na jego ramiona i oparłem czoło o jego. -Poza tym... "zająć się nią"... Em... Jak się nią zająłeś?
Zapytał z pewną dozą niepewności... ale brzmiał słodko.
-No nie wiem... Rusz głową... A co? Jesteś zazdrosny? - zaśmiałem się pod nosem.
-Może.
-Jesteś durniem... - mruknąłem, zaraz spoglądając mu w oczy. Tak, to są te oczy, w których się zakochałem... - Wielkim durniem. - Podkreśliłem jeszcze to co powiedziałem. On tylko uśmiechnął się przepraszająco. -Przecież wiesz, że nie spodoba mi się żadna kobieta, mówiłem Ci tyle razy, że w nich nie gustuję... Zresztą teraz i żaden facet też nie, bo mam Ciebie. Brzydzę się zdradą, więc nie musisz się o to martwić. Kocham tylko Ciebie, Ivalio. - wyszeptałem i dla podkreślenia powagi moich słów, użyłem jego pełnego imienia.
Za raz musnąłem wargami jego usta... W końcu jesteśmy sam na sam, mam go tylko dla siebie. Muśnięcie zamieniło się w czulszy pocałunek... Nie obchodziło mnie, czy będzie nas ktoś widział, czy nie... Przecież to tylko pocałunek, tak? Nic wielkiego, inna sprawa, że jesteśmy facetami, ale w tym też nie widziałem problemu. W końcu się oderwałem, ciągnąc lekko zębami za jego wargę. Po chwili otworzyłem oczy i znowu spojrzałem w te jego.
-Ivo... A teraz serio, gadaj o co chodzi z Anną? Jaki znowu spór? Dlaczego mnie tak ignorowałeś? Dlaczego nie byliście na wskazanym miejscu? O co, kurwa mać, tutaj chodzi? - Zmarszczyłem lekko brwi.

(Ivo?)

Od East'a

- A kto powiedział, że jestem twoim kolegą? – prychnąłem z niesmakiem. Czemu nagle miałem być kimś bliższym dla tej zgrai wilkołaczych łamag?
 Chinka uśmiechnęła się niezmiernie zadowolona z siebie, najwidoczniej znowu biorąc moje pełne ironii słowa za przedni żart.
- East, ohydna pijawko, zostaniesz moim kolegą?
 To pytanie zawisło w wilgotnym powietrzu, jakby musiało zostać przetrawione przez zachodzące słońce nim będzie się klasyfikować do
pytań godnych odpowiedzi.
 Splotłem ręce na piersi, pierwszy raz w swoim życiu zastanawiając się nad odpowiedzią. Przynajmniej stałem pod wiatr, więc aspekty zapachowe nie mogły mieć wpływu na moje subiektywne myśli.
 Czy jakkolwiek opłacała mi się przyjaźń z kundlami?
- Ymmmm... Nie.- Rzuciłem w końcu, zachowując poważny wyraz twarzy, czy może raczej znudzony.- Popełniłem w życiu wiele błędów, ale kolegą czworonożnych pokrak nie zostanę. A już na pewno nie zmieni tego ten ciekawy wypad.- Spojrzałem w bok, ukradkiem przyglądając się reakcji Kilmeny. Dziewczyna z resztą zareagowała dość ciekawie. Zacisnęła mocno usta, przez przypadek sprawiając, że po jej brodzie pociekła stróżka krwi. Napuszyła się i dwoma ogonami uderzała nerwowo o ziemię- resztą w ciągu dalszym okrywała Hespe, która smacznie spała nieświadoma napięcia koleżanki.
 Wygiąłem w drwiącym uśmiechu usta i uniosłem do góry jedną brew.
- Czyżbyś spodziewała się innej odpowiedzi?
- Ha, nie sądziłam, że rzucisz mi się ze wdzięczności w ramiona, ale...
- Nie spodziewałaś się też po mnie takiej arogancji. W końcu, w takim razie, po co was tu podwiozłem i z wami tu jeszcze przebywam?- Przewróciłem oczyma i usiadłem koło rozsierdzonej azjatki, której nie spodobało się kompletnie, że wciąłem jej się w zdanie.- Już coś podobnego gdzieś słyszałem.- Westchnąłem. Chyba nawet od North'a, który nie mógł przeżyć i ciągle nie może zrozumieć dlaczego nie przyszedłem na pogrzeb South'a. To było przecież  t a k  aroganckie.
- No właśnie, dlaczego tu z nami jeszcze siedzisz?- Dziewczyna z irytacją zaczęła zawzięcie rozczesywać dłonią włosy drobnej blondynki.
- A żebym to ja wiedział.- Rzuciłem z zadumą i pociągnąłem za jeden z jej ogonów.- Czy czasem wilk w pakiecie nie powinien mieć dwóch par łap, uszu, i  j e d n e g o  ogona? Za co dostałaś tego gratisa?- Zacząłem z zaciekawieniem ciągać w różne strony jej długą sierść.- Czy cię to boli? Czy tylko w niedoszytych częściach ogonowych masz czucie? Bo rozumiem, że te twoje bonusy zostały ci podarowane za pomocą operacji chirurgicznej? Można na przykład jeden z nich odciąć, ozdobić nim poduszkę, domalować uśmiech i nazwać takiego teddy bearsa Southi?- Może North by się ucieszył z takiego prezentu pod choinkę? A jakże Wi by mu zazdrościła! Na pewno pobiłaby się o Southika z Westem! Ale byłaby popierdówa.
- Hahaha. Nie, nie można. A w ogóle co to za teorie spiskowe, tasiemcu?- Rozbawiona do łez wilczyca otarła rękawem oczy.
- Cóż. Pierwszy raz widzę taki okaz wilka po wizycie w szpitalu dla psich celebrytów. Z wami to wszystko może być możliwe. Więc jak, to boli?- Szarpnąłem kilka razy za końcówkę ogona, wywołując tym jeszcze większy uśmiech Kil.- Może dzięki temu mniej śmierdzisz? Masz w tym ukryte jakieś odświeżacze powietrza?- Zacząłem grzebać w gęstym włosiu doszukując się tam jakichś ukrytych zabawek.
- Nie, głąbie i zostaw mój ogon. I w końcu przestań zasypywać mnie tymi bezsensownymi pytaniami! Co z ciebie za dziecko?- Z tymi słowami starała się wyrwać ogon z moich rąk.
- Zapewne niepoprawne psychologicznie, biologicznie, genetycznie, a w dodatku wychowywane na dobrego chuligana.- Puściłem jej oczko, przytrzymując wyrywający się ogon między podwiniętymi nogami.
- No zapewne godne objęcia kuratelą psychiatry. I potem będziesz na co tygodniowych spotkaniach mówił coś typu "Mam na imię East, nie pije od 10 dni, braciszek ukradł mi kredki, więc nie rysuję już po ścianach i nie rozlewam krwawych zup z czekoladowymi chrupkami po stole." Brawo East, to już pierwszy krok ku lepszemu, normalnemu życiu!
 Parsknąłem śmiechem.
- Oczywiście, China, oczywiście, bo braciszek da radę ukraść mi wszystkie kredki, sądząc że nie wyjmę mu ich z sekretnej skrzyneczki z seksualnymi zabawkami.- O dziwo, mimo że byłem nadzwyczaj silny ciągle miałem problem z utrzymaniem w ryzach puchatego "przyszytego" organu. Ale przynajmniej rozmowa potoczyła nam się gładko i w zabawny sposób.
- O chuj, nie mów, że takie rzeczy są w waszym domu.- Kilmeny zamarła zszokowana. Nawet jej ogon przestał się poruszać - co skwitowałem radosnym "ha!"- I ja tam mieszkałam, jadłam... I kręciłam się po pomieszczeniach...
- I zapewne także oddychałaś.- Roześmiałem się zadowolony z faktu, że tak się tym przejęła.- Wiesz, nic ci nie grozi póki nie podpadniesz West'owi. A on jest niebezpieczny. Ostatnio rozwalił swoje łóżko. Nie chcesz wiedzieć w jakich okolicznościach.- Poruszyłem znacząco brwiami.
- Pewnie ty najlepiej się orientujesz w jaki sposób takie łóżko rozwalić.- Rozluźniona dziewczyna przeciągnęła się, wyginając głowę do tyłu.
- To i owo o tym życiu się wie... Nie zaprzeczę, ale... Jakby co to ja nic z tym wspólnego nie miałem. Raczej obstawiałbym, że to jego preferencje do zabaw doprowadziły do tej tragedii.- Zacząłem kiwać żarliwie głową.
- Uważaj, bo mnie przerazisz tym swoim entuzjazmem. A tak poza tym...Ty, pijawko, ty mój nie-kolego, puszczaj w końcu mój ogon!
* * *
 Z zadowoleniem leżałem wyciągnięty na kocu z wygodnym ogonem pod głową i wygasającym ogniskiem po mojej prawej. Życie jak w Madrycie. A raczej pielgrzymce do Madrytu.
 Od razu mi się popsuł humor.
 Podniosłem się do siadu tymczasowo niezadowolony z życia. W końcu nie obudziłem się we własnym łóżku, gdzie co prawda - tak jak w całym domu- śmierdziało mokrym psem, ale przynajmniej nie trzeba było spać na zimnej ziemi, otoczonym przez dziwne ogony.
 Zmrużyłem z rozdrażnieniem oczy, wpatrując się w widniejący za krzakami czerwony samochód. Przynajmniej nikt go nie ukradł, nie żebym ja wcześniej tego nie zrobił...
 W sumie to dlaczego nie odseparowałem się od nich w aucie? . . . No tak, Hespe miała pianki i się uparła, że muszę je z nimi zjeść.
- Już nie śpisz?- Teatralny szept azjatki jedynie bardziej mnie pogrążył. Coś w tych piankach musiało być, skoro wczoraj wieczorem w ramach buntu, zamiast oddawać Kil ogon, postanowiłem się w niego wgryźć. Ale od kiedy zioło tak wpływa na wampiry?
- Przecież śpię, nie widać, China?- Spojrzałem przez ramię na półleżącą dziewczynę, która słysząc tę nazwę uniosła oczy ku niebu.
- Co ty masz z tą "Czajną"?
- A co ty masz między zębami? Bo ja niemal na stówkę twoje włosy.- Z sugestywnym "Bhlee" pokazałem jej język.- Ciągle czuję na moich gruczołach ich wstrętny posmak.- Potarłem język palcami.
- To było na mnie nie wylewać swoich ukrytych pragnień, bezmózga pijawo.
- To wszystko twoja wina, chciałaś mi zabrać twoje doszywane zabawki.
- One nie są doszywane. Ja tak mam naturalnie, czaisz?
- Nie czuję tego. Musisz mi dlatego oddać ten swój ogon, najlepiej Pacha, żebym to poczuł.
- Nazwałeś już mój ogon, który wczoraj tak skrupulatnie obśliniłeś?!
- Niee. No co ty, ja tylko sprawdzałem czy na prawdę masz w nim czucie! W końcu nie chciałaś mi odpowiedzieć na moją serię pytań!
- Bo były one idiotyczne do kwadratu, palancie!
- One były mi potrzebne do życia, jamniku!
- Nie nazywaj mnie jamnikiem, tasiemcu!
- To ty mnie nie nazywaj tasiemcem, jamniku!
- Jak to miło, gdy od rana się kłócicie jak starzy, dobrzy przyjaciele.- Przerwała nam ziewająca Hespe, która z minką godną Wendy, pocierała spuchnięte od niewyspania oczy.
- To on zaczął!
- No jasne, bo to ja wczoraj zamieniłem się w zmutowaną wiewiórkę!
- Ja przynajmniej wiem do czego się nie przysysać!
- Ja przynajmniej nie boję się...!
- No już, już, przestańcie. Mówiłam wam, że nie lubię kłótni, prawda?- Spojrzała na nas jak kot na ciekawy okaz gołębia.
- No coś tam wczoraj o tym wspominałaś...- Przyznałem niechętnie z "normalną" miną, mimo komizmu całej sytuacji.- Ale to ona zabrała mi wczoraj Pacha!
- Bo był cały mokry i musiałam go wysuszyć! Z resztą i tak w nocy znowu mi go rąbnąłeś!
- A właśnie, że go ci nie rąbnąłem, bo rano obudziłem się w łóżku z innym!
 Hespe z rezygnacją westchnęła i podniosła się, ignorując nasze "niezmiernie poważne" docinki.
- Ty pedale, jak możesz mi obśliniać kolejne niczym niezawinione ogony?!
- Akurat China'y Junior nie podgryzałem! Jak możesz mi coś podobnego zarzucać?!
- Czy możecie choć przez chwilę być cicho? Głowa mnie od tego zaczyna boleć.- Blondynka pocierała skronie z cierpiętniczym wyrazem twarzy.
- Ale...!
- No błagaaam.- Dziewczyna przez chwilę wyglądała tak, jakby miała się rozpłakać.
- Hespi... Moja psiapsióła bez tych utarczek słownych będzie pusta.- Wpatrzyłem się w nią "smutno" z poziomu ziemi, ciągle mając za plecami ogon Kilmeny.- Jest taka niedopieszczona.
- No to teraz przesadziłeś!
- Uchr.- Hespe załamała ręce.- Skoro tak nie możecie bez siebie żyć to sama wracam na szlak.- Odwróciła się i bez słowa zaczęła iść w stronę auta.- I  SAMA zjem pianki!
 Wymieniliśmy się z Kil spojrzeniami.
- Czy ona właśnie powiedziała, że ma więcej pianek?- Uniosłem brew do góry.
- Wiesz co, tasiemcu, ona też powiedziała, że się z nami nie podzieli.- Azjatka "utrzymując pozory normalności" skinęła głową.
- Och, nie, jamniku, zakład, że będę pierwszy?
* * *
- Pijawo, to ja byłam pierwsza!
- Nie, nie byłaś!
- Ty oszuście, ty też powinieneś otwierać drzwi! Więc te kilka sekund sprawia, że to ja wygrałam!
- Do celu po trupach, więc nie, to mi należy się nagroda!
- Jesteście pewni, że nie jesteście spokrewnieni?- Naszą kłótnię Hespe skwitowała kolejnym pełnym bólu westchnieniem.- I czy czasem te twoje przysłowie nie czyni ze mnie trupa?
- Że niby ten kłamliwy tasiemiec miałby być moim bratem?- Kilmeny, siedząca na fotelu obok kierującego wskazała na mnie palcem.
- Że niby ten krótkołapy jamnik miałby być moją siostrą?- Odwdzięczyłem się tym samym gestem z miejsca kierowcy. No cóż. Jasnowłosa wilczyca chciała prowadzić samochód, więc próbowała wsiąść do środka przez drzwi kierowcy, dzięki czemu zrobiłem ładny ślizg pod jej ramieniem na przednie siedzenie  w y g r y w a j ą c.
- Uch, tak. JEŚLI będziecie cicho to podzielę się z wami piankami. Wtedy i tylko wtedy, rozumiecie mnie, psiapsiółeczki?- Dziewczyna wrogo pogroziła nam palcem, trzymając paczkę z nagrodą przyciśniętą do piersi w ochronnym geście.
- Ok.- Rzuciliśmy zgodnie, milknąc.
- W końcu spokój...- Mała odetchnęła z ulgą.
* * *
- Mm-mm, to jaki, mmm, macie ten plan, mmm, dalszej podróży?- Rzuciłem, odrywając się na chwilę od opychania piankami. Nie żebym nagle zaczął jeść pieseczkom z ręki i ogółem zapałał do nich jakimś cieplejszym uczuciem...- M-mmm... Jak mieliśmy dotrzeć do tej głównej ulicy, za którą dzięki  k o m u ś  źle skręciliśmy?- Wcale w między czasie nie kradłem pianek, leżących Hespe na kolanach.

( Hespe, Kil?)

piątek, 18 września 2015

Od Victorii

Przyjrzałam się równo ułożonemu szkłu, które połyskiwało na blacie baru. Wraz z Samanthą odwaliłyśmy kawał dobrej roboty, ale szef jak zwykle wypominał z dezaprobatą każdą najmniejszą plamkę, czy rysę na kieliszkach i szklankach.
Fuknęłam w myślach, gdy przyłożył długi, smukły palec do jednego z naczyń i wskazał nam rysę dorównującą wielkością bakterii.
- A to? Co to jest? – zapytał z  bestialskim uśmieszkiem, którym zaszczycał nas każdego wieczoru, nim pozwalał nam zamknąć lokal i sam z zadowoleniem i satysfakcją wracał do domu. Przynajmniej tyle dobrego z pracy dla niego. Trochę ponarzeka, ale reszta dnia pozostaje bezproblemowa. Tylko i wyłącznie dzięki temu trzymałam swą irytację na wodzy, bo i tak wiedziałam, że za chwilę blondyn zniknie i do następnego wieczoru nie będę musiał patrzeć na jego twarz.
- Tym razem daje wam ostrzeżenie, ale następnym nie będę już tak wyrozumiały i potrącę wam z pensji za niekompetencję – syknął, ale nie ze złości… O nie. On był zadowolony, w końcu to jego żywioł. Możliwość pomiataniem innych niezmiernie go cieszyła, a mnie było szkoda każdemu kto musi go znosić, włącznie z jego rodziną.
- Niech pan pozdrowi żonę –zawołałam, gdy ten już przechodził przez próg. Uśmiech znikł mu z twarzy, ale nic nie powiedział. Kiwnął tylko głową i wyszedł. Jego żona, była bardzo pogodną i wesołą brunetką, która o dziwo wytrzymała z tym typem już pięć lat i nadal go kocha. Była niesamowita, a rozmowy z nią bardzo lubiłam, gdyż jej mądrość i doświadczenie górowało nad mądrością i doświadczeniem wielu ludzi, których znałam. Bardzo szybko odnalazłam z nią wspólny język.
- Ale idiota… To nie nasza wina… To on skąpi na nowym szkle. Ile to ma lat..? – Sam uniosła jeden z kieliszków i kilkakrotnie obróciła go w dłoni. Miała rację, nie było to nowe naczynie. Nie byłam pewna ile mogło mieć lat, ale na pewno od bardzo dawna nie było wymieniane.
Zaśmiałam się widząc zdeterminowaną minę, gdy dziewczyna szukała jakichkolwiek plamek, czy rys. Słysząc mój śmiech, uniosła oczy i mi zawtórowała.
- Poszedł już… Nie musisz tego robić. I tak nic z tym nie zrobisz – rzuciłam, taszcząc na tyły baru paczkę z nową dostawą alkoholu, którą dostarczono z samego rana.
Powoli zaczęłam wykładać butelki w wyznaczonym dla nich miejscu, pamiętając o podziale, który ułatwiał nam szybkie znajdywanie potrzebnych napojów.
Byłam tak zajęta i skupiona, że nawet nie usłyszałam pełnego podekscytowania głosu przyjaciółki, której zapach świadczył o tym, że najwidoczniej wypatrzyła kolejnego przystojnego chłopaka. Tak.. To na pewno ten zapach. Woni podniecenia nie dało się pomylić z żadną inną.
Nie ciekawiła mnie nowo upatrzona zdobycz blondynki, więc przez dosyć długi czas, nie byłam szczególnie chętna do wyjścia ze spiżarni. Dopiero w momencie w którym usłyszałam myśli Sam, mizdrzącej się i śliniącej do nieznajomego, zrozumiałam kto taki nas odwiedził. North… Zadźwięczało w moich myślach. To imię sprawiło, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech, a cała dotychczasowa irytacja i złość ulotniła się. On jako jedyny mógł mnie w pełni zrozumieć. Chociaż nie znaliśmy się długo, tylko jeden dzień. Był taki jak ja i to wystarczało. Za długo byłam w tym wszystkim samotna.
Z rozświetloną radością twarzą wyszłam z ukrycia, wzrokiem szukając przyjaciółki i bruneta, jedynego mego pobratymca jakiego znałam.
Stał on w drzwiach, dookoła siebie rozsiewał zimną aurę, ale wzrok chodź obojętny, miał w sobie iskierkę, która przemieniła się w uśmiech, gdy tylko wampir mnie zobaczył.
- Cześć – rzucił, mierząc mnie wzrokiem.
- Witaj – przywitałam się podchodząc do niego i delikatnie i trochę nieśmiało go przytulając. Nie do końca wiedziałam jak mam się zachować, bo nie znałam go dość długo, nie byłam pewna czy mogę mu zaufać, ale też sama świadomość tego, że jest raczej typem osoby, która nie przepada za takimi czułościami, nie ułatwiała sprawy. Mimo wszystko odważyłam się i to zrobiłam. Objęłam go i uśmiechnęłam się ponownie, gdy się od niego odsunęłam, aby znowu móc zobaczyć jego przystojną, wręcz nienaturalnie idealną twarz i przenikliwe oczy w kolorze zgaszonego fioletu.
- Cieszę się, że jesteś … – powiedziałam wesoło, czując ulgę. Po wczorajszym wieczorze myślałam, że uzna mnie raczej za dziwaczkę lub zbyt przymilną osobę, ale jednak przyszedł. Byłam tak zajęta swymi myślami, że dopiero po chwili dostrzegłam małą słodką dziewczynkę, która nawet na sekundę nie odstępowała go na krok.
- A kim jest ta księżniczka? – spytałam, kucając przy blondyneczce, która uśmiechnęła się do mnie niepewnie.
- Na imię mam Wendy – szepnęła niepewnie, uśmiechając się do mnie mimo nieśmiałości.
- Miło mi cię poznać. Ja mam na imię Victoria – przedstawiłam się młodziutkiej wilczycy, uśmiechając się promiennie. Zawsze kochałam dzieci – Masz może ochotę porysować? – zagaiłam, wysuwając do niej rękę. Dziewczynka przytaknęła z entuzjazmem i wsunęła dłoń w moją.
W trójkę podeszliśmy do baru, z którego jednej z szafek wyciągnęłam notesik i kilka kolorowych pisaków, które od razu podałam zadowolonej Wendy.
- Masz i narysuj mi coś ładnego – zaćwierkałam, na co ta przytaknęła żywiołowo głową i z determinacją i skupieniem zaczęła rysować pierwszą linię – Może masz na coś ochotę?
Zwróciłam głowę w stronę North'a, który z delikatnym niesmakiem na twarzy usiadł na krześle znajdującym się po drugiej stronie barku.
- Jesteś wyczulony na zapachy… - zagaiłam sama do siebie, przyglądając się mu.
- A ty tego nie czujesz? – uniósł brew z zaciekawieniem.
- Nie… Zamykam się na niektóre zapachy, bo tak jest łatwiej. Dzięki temu na przykład nie mam uprzedzeń do wilków…. Masz na coś ochotę? - uśmiechnęłam się do niego.
- Nie, dziękuję – powiedział i odwzajemnił uśmiech.
- Ej… Vic, ja już lecę, wszystko jest na twojej głowie – zaćwierkała Sam, która z dziecięcym szczęściem pomachała mi i ze znaczącym uśmiechem pokazała na niczego nieświadomego wampira.
Roześmiałam się na ten widok i jej odmachałam.
Gdy dziewczyna wyszła, obeszłam bar i usiadłam pomiędzy nim a zajętą rysowaniem dziewczynką.
- Jak to robisz? – dopytał, a w jego oczach widać było dziwny błysk.
Popatrzyłam na niego i uśmiechnęłam się już kolejny raz tego feralnego wieczoru. Humor, który odebrał mi szef, wrócił do mnie ze zdwojoną siłą.
 - Zamykam umysł… Skupiam się na zapachu, który chcę wyłączyć i tak się dzieje – wyjaśniłam, a moje oczy szkliły się radośnie.
- Nadal czuję – westchnął, gdy tylko wypuścił powietrze z płuc i skrzywił się nieznacznie.
Niczego nie świadome młode nadal żywiołowo kreśliła kształty na kartkach, a my cały czas rozmawialiśmy. Bardzo często się uśmiechał, co w jego przypadku musiało być dosyć trudne. Nie otworzył się przede mną tak, jakbym tego chciała, ale nie winiłam go za to. W końcu widzimy się drugi raz w życiu. Zaśmiałam się, gdy usłyszałam jego opowieść o tym jak się bawił, gdy był młody i zerknęłam na niego. Jego twarz na nowo rozświetliła błogość i czysta ciekawość konwersacją. Był taki zabawny, gdy opowiadał o dzieciństwie.
- Kochasz swoich braci – stwierdziłam, przeciągając się nieco. Moje kości błagały o odpoczynek, a ja już powoli zaczęłam się mu poddawać.
- Tak – odparł spoglądając na mnie. Nastąpiła cisza, ale nie przeszkadzało nam to. Na początku oboje spojrzeliśmy na małą skupioną nad kartką blondynkę, a potem nasze spojrzenia się skrzyżowały.
Po chwili ponownie zerknęłam na małą i westchnęłam.
- Gdzie jej matka? – zapytałam nieśmiało, nie będąc pewną, czy powinnam zadawać to pytanie.
- Nie ma jej – powiedział po krótkiej ciszy, wbijając we mnie wzrok.
- A czy… - zacięłam się. Czy ja naprawdę chciałam go o to spytać? Po co mi to wiedzieć? Za niedługo mam się spotkać z Krisem i nie powinnam być tak zaciekawiona osobą, która przede mną siedziała, ale jednak. Był taki inny, taki…. Taki…. Mroczny? Sama nie wiem, ale gdy rozmawiałam z nim było po prostu miło.  Nie to co przy Krisie. Przy nim nie mogłam być sobą. Musiałam uważać na to, aby zapach jego krwi nie dotarł do mych nozdrzy. Musiałam się pilnować i trzymać go na dystans, chodź bardzo chciałam dopuścić go do siebie chodź trochę bliżej. North był bezpieczny. Był taki jak ja i miałam pewność, że mu nie zrobię krzywdy. Długo myślałam i dobierałam słowa tak, aby nie pokazać ani jemu, ani sobie swego zainteresowania. W końcu uznałam, że cisza i niepewność jest gorsza, więc zapytałam ponownie, tym raz kończąc swą wypowiedź – Kim była dla ciebie i kim ona jest? Nie musisz mówić… Jestem po prostu ciekawa.
Kiwnęłam głową na rozweseloną dziewczynkę, po czym ponownie spojrzałam na bruneta. W moich myślach nie było Krisa, tylko ciekawość. Chciałam wiedzieć, czy kogoś miał lub czy ma. Po prostu.
Nic złego nie robię…


piątek, 11 września 2015

(Wataha Wody) od Ivalio

 Zatrzymaliśmy się w kotlince, w której przepływający strumyk utworzył płytki staw. Otaczające nas drzewa i ziemia porośnięta była mchem, przez który gdzieniegdzie przebijała się wysoka trawa i polne kwiaty.
- Całkiem urocze to miejsce.- Stwierdziłem, rozglądając się dookoła. Na dobrą sprawę od kilku ostatnich dni z moich ust wydobywał się tylko taki bezsensowny bełkot. Mówiłem wszystko, co ślina przyniosła mi na język, byleby tylko Sol nie pogrążała się w ponurej ciszy, sprzyjającej snuciu czarnych scenariuszy na przyszłość.
 Kopnąłem lekko żółty kwiatostan rośliny podobnej do dzwonka, która swoją drogą idealnie komponowała się z otoczeniem.
 Automatycznie porównywałem to miejsce z jaskinią, w której mnie przetrzymywano. Skrzywiłem się, zdając sobie sprawę, że już nawet las zapewniłby mi o wiele lepsze warunki do przetrwania, a już zapewne do normalniejszego i lepszego życia - choć nie wiem czy można to tak nazwać.
- Yhym.- W pomruku siostry nie było słuchać jakiegokolwiek entuzjazmu. Wydawała się być nieświadoma moich myśli. Hmmm. Ciekawe. Nawet nie podniosła głowy, co pokazywało jak bardzo było zmęczona. Byłem na tyle wyrodnym bratem, że nawet nie byłem wstanie wygospodarować jej godzin na pełnowartościowy sen. Mój siostrzeniec zdecydowanie się do tego przyczyniał.
 No cóż. Prawa małych bobasów.
 A ja... Nie umiałem karmić piersią.
 Dotąd nawet nie uważałem, że tego typu umiejętność będzie mi potrzebna do szczęścia. Jakże się myliłem.
 Spojrzałem kątem oka na skuloną sylwetkę Sol, siedzącej na jednym z wielkich, powalonych dębów. Jej bladość i jasnozłote włosy sprawiały, że wyraźnie odcinała się od otoczenia.
 Taka krucha na tle tej przytłaczającej zieleni.
 Zdjąłem z ramienia sfatygowany plecak i rzuciłem go koło reszty pakunków, ułożonych koło groteskowo wykrzywionych ku górze, wyrwanych z ziemi korzeni. Wspiąłem się sprawnie na pień i przysiadłem koło Sol, której cała uwaga była skupiona na dziecku.
- Wytrzymasz jeszcze trochę?- Wyszeptałem, jakbym bał się otwarcie rozmawiać o tym, jak małe mamy szanse na dotarcie w jakieś bezpieczne miejsce. Przynajmniej na własnych nogach.
- Nie mamy innego wyboru.
 Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że dzisiaj wyczerpała swój limit. A mimo to jeśli chcieliśmy przeżyć musieliśmy jakimś cudem iść dalej.
 W moim gardle uformowała się gula.
-Sol, Ivo!- Radosny głos przerwał nam tę ponurą, nie prowadzącą do niczego miłego rozmowę.
 Na ten dźwięk moje serce zabiło mocniej. Wyprostowałem się, starając się wyłowić z otaczającego nas gąszczu właściciela głosu.
- Nezi.- Czemu w moim głosie było słychać taką ulgę i rozczulenie? Czemu to było pierwsze słowo, które cisnęło mi się na usta? Powinienem być bardziej opanowany. Przez tyle czasu starałem się nie wspominać przy siostrze o moim partnerze. Nie chciałem by z bólem myślała o Renie.
 Z poczuciem winy odwróciłem wzrok od granatowych pukli chłopaka. Zaraz też pożałowałem tego ruchu.
- Anna?!- Zesztywniałem momentalnie, dostrzegając pewną rudą, chamską, niebezpieczną postać za plecami Nezumiego.
 Co ta cholera tu robiła?!
***
- Pójdziecie przodem z bagażami i przygotujecie ten wasz... pojazd... do drogi. W tym czasie ja, Sol i Ash, będziemy powoli szli w tym kierunku.- Pokazałem północ na mapie rozłożonej na jednym z plecaków.- Znajdziecie tę drogę i stamtąd nas zabierzecie.- Wyjaśniłem plan, pokazując nasz cel (czyli jeden z punkcików, który według mapy oznaczał pole kempingowe). Ten świstek papieru "łaskawie" podarowała mi pijawka, nie skąpiąc przy tym uwag, które miały mnie sprowokować do... Czegoś. Może liczyła na to, że będzie miała pretekst do walki?
 Oczywiście, ku jej zawodowi, odkąd się pojawiła z ogromnym poświęceniem ją ignorowałem, tłumiąc w zarodku chęć zaatakowania jej. Bez przerwy spodziewałem się z jej strony ataku. Tego, że skrzywdzi moich bliskich.
- Nadal nie rozumiem czemu mamy się rozdzielać.- Niezadowolony Nezi wpatrywał się we mnie, czekając na jakieś wyjaśnienia. Z resztą on odkąd wrócił to nie odrywał ode mnie wzroku. Ciągle czekał na jakieś cieplejsze przywitanie, ale... Niestety moje myśli nieustannie kołowały koło rudego indywiduum o za długich kłach. To zdecydowanie irytowało Nezi'ego, który okazywał swoje emocje mrocznym spojrzeniem i ociekającymi jadem odpowiedziami.
- Tak będzie bezpieczniej.- Dla Sol i Asha. Dodałem w myślach. Nie będę musiał ich narażać na za długi kontakt z Anną. A Nezumi jest silny, poradzi sobie z rudą. Zresztą nie zachowywał się wrogo w stosunku do niej, więc...
- Wkurwiasz mnie, Ivo, o co tak na prawdę w tym chodzi?- W głosie chłopaka przebrzmiał głuchy, wilczy warkot. "Czego nie chcesz mi powiedzieć?". Tak brzmiało to niedopowiedziane przez niego pytanie. Musiałem... To zignorować. Tak będzie lepiej.
- Nie możemy iść wszyscy w tym samym kierunku, a już na pewno nie powinniśmy od razu pchać się na drogę, którą tu przyszliśmy. Pokołujemy, zostawimy fałszywe tropy, a potem wsiądziemy do pojazdu od razu przygotowanego do drogi. O co chcę byś zadbał.- Nawet nie spojrzałem w ciemne oczy Nezi'ego, które wściekle migotały zza kurtyny granatowych włosów.
- Ha, a ja to co?- Wampirzyca irytująco się uśmiechała, opierając na biodrze rękę.- Czyżbyś odsyłał swojego kolegę do... Zadbania o mnie?- Uniosła rozbawiona brew, jakby rozmyślała nad tym w  j a k i  sposób zadba o nią Nezumi.
 Zalała mnie fala zazdrości.
 Cholera.
- Tak. Ma zadbać o ciebie i o to, byś nie ściągnęła  p r z y p a d k i e m  jakiegoś niebezpieczeństwa.- "Byś nas z zemsty na mnie nie pozabijała", warknąłem w myślach. Nie zamierzałem nigdzie iść za nią. Kto wie czy nie zaprowadziłaby nas prosto w pułapkę.
 Tak. W ogóle jej nie ufałem. Może po prostu przez okoliczności naszego ostatniego spotkania miałem do niej uraz.
 Zerknąłem niespokojnie na zmęczoną siostrę, przysłuchującej się nam z apatycznym wyrazem twarzy.
- Kurwa, Ivo, nienawidzę jak mnie ignorujesz.- Nezu gwałtownie wstał. Pierwszy raz wściekał się tak na mnie, a ja pierwszy raz zachowywałem się tak,  jakbym miał go gdzieś.- Anno, chodźmy już.- Czemu jego głos złagodniał, gdy mówił do NIEJ?!
***
 Gdy ruszyliśmy z Sol w drogę dość szybko uleciały ze mnie złe emocje. Bez reszty skupiony byłem na chwiejnie poruszającej się siostrze. W każdej chwili byłem gotowy by ją złapać.
 W końcu wyglądała tak, jakby miała zaraz się przewrócić i nigdy nie wstać. Nie żeby co, ale wywołało to u mnie ogromne poczucie winy. Błąkaliśmy się tu, a mogliśmy już być w aucie, z Nezim. Ale nie. Musiałem się popisać moimi uprzedzeniami.
 I wtedy to się zaczęło.
- Wydajesz się być rozdrażniona.- Zauważyłem. Już myślałem, że rzuci czymś typu "To przez ciebie", ale... Zareagowała zupełnie inaczej.
- Ivalio, co to było?- Zapytała przestraszona.
-Ale co?
-Jak to co? Wsłuchaj się, przecież są głośno...
-Sol, wyglądasz jakoś blado... Nie masz gorączki?
-Nie rób ze mnie wariatki! Krzyki, nie słyszysz ich?- Zaczęła nerwowo się rozglądać i... Padła.
- O shit.- Mruknąłem skamieniały z dzieckiem na rękach.- Sol?- Uklęknąłem koło niej.- Sol?!- W moim głosie było słychać coraz większa panikę. Odwróciłem ją na plecy. Mały przyssał mi się w tym czasie do koszuli, wbijając maleńkie paluszki w moje ramię.
 Słysząc cichy szelest, odwróciłem się gwałtownie.
 Mężczyzna w drewnianej, lisiej masce przytknął palec wskazujący do wymalowanych na drewnie ust.
- Szszsz. Spokojnie, chłopcze, bo nie zdążymy.
 Serce biło mi gwałtownie w piersi. Może przez te słowa go nie zaatakowałem tylko zamarłem w bezruchu?
 W oddali dało się słyszeć wilcze wycie.
 Czyżby... Czyżby to byli ci mężczyźni, których Ash pozbawił przytomności?
 Wtuliłem dziecko mocniej w moją pierś.
 Czy ten koleś w masce też był z Rady?
 Zamaskowany mężczyzna znalazł się przede mną, ucinając mój natłok wątpliwości. Delikatnie musnął kciukiem moje czoło.
 Straciłem przytomność. Nawet nie poczułem jak uderzam o ziemię.
***
 Pierwszym, co zobaczyłem po przebudzeniu, były moje znoszone tenisówki. Z jakimś ponurym rozbawieniem poruszyłem małym palcem u nogi, który było widać przez jedną z dziur.
 Wyprostowałem się i rozejrzałem, na wpół oczekując widoku krat, gołych ścian i kubła, mającego służyć za toaletę. O dziwo znajdowałem się w przyjemnie umeblowanym pokoju, ze ścianami w odcieniach błękitu. Z ulgą zauważyłem śpiącą Sol z dzieckiem na dużym, małżeńskim łóżku.
 Roztarłem dłonią obolały kark i wyjrzałem za okno, zastanawiając się czy mogę się czuć bezpieczny, czy raczej mam przygotowywać się do walki wręcz z nieznanym przeciwnikiem.
 By pomóc sobie w podjęciu decyzji, zdjąłem ze stóp buty, wkładając do nich skarpetki, aby ułożyć je pod ścianą. Stanąłem na chłodnej podłodze i na bosaka podszedłem do siostry.
 Pogładziłem dłonią jej policzek, dziękując Bogu za doskonale słyszalny, równy puls, zarówno jej jak i dziecka.
- A to co?
 Wpatrzyłem się z konsternacją w kopertę z wypisanym imieniem Ren'a. Pociągnąłem nosem, ale... Moje zmysły nie działały tak, jak trzeba. Równie dobrze cały pokój mógł zostać opryskany przez skunksy, a ja bym niczego nie zauważył.
 Ostentacyjnie odsunąłem kartkę jak najdalej od Sol, traktując ją jak jadowitego węża. Swoją drogą ciekawe o co z tym wszystkim chodziło...
 Ruszyłem powoli do drzwi, by przekonać się na własnej skórze, czy jesteśmy w niebezpieczeństwie. A przy okazji rozprostować obolałe mięśnie.
***
 Budynek, w którym się znaleźliśmy był... Zimny, pusty i niezwykle pojemny, jeśli chodziło o ilość pomieszczeń.
 Gdy mój nos zaczął jako tako poprawnie działać wyczułem uspokajający wilczy zapach - No cóż, zapach alf zawsze wpływa na mniej dominujące wilki uspokajająco.- W ten sposób dałem sobie spokój z gromadzeniem lodowych igieł pod skórą, za to zająłem się lokalizowaniem kuchni, którą postanowiłem wziąć w posiadanie.
 Jakkolwiek to brzmi, chciałem zrekompensować sobie brak piersi i możliwości posiadania dzieci, a Sol męki podróży. To, że przy robieniu śniadanio-obiado-kolacji wszystko mi się rozmazywało przed oczami to inna, nic nie znacząca sprawa.
 To, co najbardziej mnie zdziwiło podczas procesu powstawania posiłku był fakt, że nikt tu nie przyszedł.
 Hm...
 Po jakimś czasie na znalezionej tacce znajdowały się talerze z grzankami, góra jajecznicy z podsmażaną kiełbaską, szczypiorkiem i pomidorami, oraz miseczka z oliwkami, kubki z herbatą i sztućce. Tak zaopatrzony, wróciłem do Sol - w czym zdecydowanie pomógł mi mój nos.
 Na progu pokoju przywitał mnie płacz dziecka i poddenerwowany, męski głos.
- No już, Ash, nie płacz, proszę, nie.- W głosie Ren'a było tyle paniki i niepewności, że aż stanąłem w drzwiach zszokowany.
 Ren. Niedostępny, władczy, wojowniczy Ren panikujący nad dzieckiem, czerwonym od ciągłego płaczu? Widok warty zapamiętania. Ocieplał trochę jego wizerunek.
- Khm.- Chrząknąłem, i podszedłem do chłopaka.- Może weź go na ręce, co?
 Ren spojrzał na mnie niepewnie, najwidoczniej zapominając o tym, że się nie lubimy.
- Ale...- Widać było, że trudno przychodziło mu wyduszanie z siebie kolejnych słów.- Jak?
 Zamrugałem kilka razy, widząc w jego bezdennych, czarnych źrenicach prośbę o pomoc. Bezwiednie odłożyłem tacę z jedzeniem na stolik przy łóżku. Nie mogłem oderwać od niego zszokowanego spojrzenia.
 Dzisiejszy dzień przejdzie do historii. Zdecydowanie.
 Pochyliłem się nad łóżkiem i wziąłem Ash'a na ręce. Na chwilę postanowiłem nie zwracać uwagi na ciemnowłosego. Kołysałem delikatnie małego aż przestał kwilić i zajął się obślinianiem własnej piąstki.
 Uśmiechnąłem się do Ren'a życzliwie.
- Okay, nie martw się, to nie takie trudne.
 Gdy chłopak wziął Ash'a w objęcia zrobił to z wielką ostrożnością. Na jego twarzy widniał wyraz najwyższego skupienia. Zachowywał się tak, jakby trzymał lalkę z najdelikatniejszej porcelany, która przy mocniejszym uścisku mogłaby rozpaść się na kawałeczki. Miał przy tym wyraz takiego uwielbienia, że poczułem się nie na miejscu.
 Przysiadłem na łóżku, przy śpiącej siostrzyczce i przyglądałem się temu obrazkowi z zafascynowaniem.
- Wyglądają ze sobą tak pięknie.- Koło mnie rozległ się niespodziewanie szept Sol. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się jednym kącikiem ust.
- Zrobiłem nam śniadanie.- Oznajmiłem ni z tego, ni z owego.- Ale chyba powinniście zjeść je sami, co?
(Sol?)

Od Shazziego

Idę sobie boczną ścieżką wzdłuż lasu i nagle potykam się o kamień.
Zakląłem pod nosem, jak uniosłem wzrok to pojawiło się rozdroże.
Zerkam w prawo i ukazuje mi się jak przez mgłę palącą się koperta... Chyba z napisem Juliette, o ile dobrze widzę...
Zerkam w lewo i widzę wielką willę, nawet ładną na pierwszy rzut oka.
Zerkam przed siebie i dostrzegam dziewczynę z pewnością młodszą ode mnie, stojącą na wzgórzu... Jej długie brązowe włosy powiewają na wietrze, w dłoniach trzyma łuk i kołczan.
Gdy tylko robię krok przed siebie, wszystkie drogi łączą się w jedną i wszystko, co zobaczyłem, mruga mi w postaci obrazów przed oczami. Wtedy słyszę dźwięk łańcucha i dziewczyna odwraca się gwałtownie i szepcąc moje imię.
Nim zdążę przyjrzeć się jej twarzy, obrazy przede mną zaczynają przelatywać coraz szybciej i szybciej, zmieniają się w rażące światło. Wyciągam w jej stronę rękę, jej szept rozbrzmiewa echem w moim umyśle, aż w końcu skacze na mnie biały wilk i...
Otworzyłem oczy z głębokim wdechem.
Jestem u siebie.
Jak zwykle obudziłem się o 12.00.
Ciepłe promienie słońca wpadają przez okno do wnętrza mojego małego mieszkanka na piątym piętrze i rozświetlają panelową podłogę. Przetarłem oczy i leniwe się wyciągnąłem. 
Zerknąłem w stronę okna przypominając se wczorajszą gorącą noc oraz tę wizje i aż zabolała mnie głowa...
Niechętnie wstałem z łóżka, najchętniej bym się nie ruszał... No ale ile można leżeć z pustym żołądkiem? 
Ubrałem luźne ciuchy i jakoś doczłapałem się do kuchni...
Połknąłem tabletkę przeciwbólową, wyjąłem z koszyka cytrynę, żeby już po chwili wypić jej sok jak wodę, nawet się przy tym nie krzywiąc. Resztę śniadania, czyli mojego trochę za bardzo przypieczonego tosta, zjadłem w drodze do wyjścia.
***
Tłum ludzi. Jak ja lubię się wtapiać w ich otoczenie...
Przechadzając się przez miasto rozmyślałem nad sensem tej wizji... Naprawdę rzadko je miewam, a jak już, to w ważnej sprawie.
To było zupełnie jakby wszystkie drogi prowadziły do tej jednej dziewczyny...
Zaraz, stop. O czym ja, do cholery, myślę? Jakoś nie wierzę, by wizje wyznaczały partnera życiowego... Chociaż... Nawet ładna była... Ale na pewno młodsza ode mnie.
-Siemasz Szazek! Dokąd cię niesie?- z zamyślenia wyrwał mnie Mark, jedyny sąsiad w moim wieku z wieżowca w którym mieszkam, uroczy farbowany blondyn z 3 piętra.
-Och, cześć, Mark. A tak się szwędam po mieście. Musze załatwić jedną sprawę... A ty widzę z psem na spacer?- zerknąłem na jego psa, małego chiwawe.
-Tak, zmierzamy właśnie do parku.- przeleciał po mnie wzrokiem i widocznie zauważył moje wory pod oczami, które tak próbowałem zamaskować makijażem i dodał:
-Coś ty taki śpiący? Znowu miałeś nockę, co?
Nockę... Taaa, racja. Wczoraj wieczorem znowu dorabiałem sobie jako kelner w nocnym barze. Zamilkłem na chwilę. Skrzywiłem się wspominając to, co się tam działo...
-Hej, a może masz ochotę wybrać się ze mną i psem do parku?- zaproponował, przeczesując grzywkę.
-Wybacz, ale trochę się spieszę. A poza tym właśnie stamtąd wracam. Może następnym razem. -skłamałem uśmiechając się sztucznie kącikiem ust.
Chłopak był widocznie zawiedziony, no cóż w końcu od kiedy tylko się wprowadziłem, próbuje się ze mną umówić, ale zawsze go spławiam. Czuje się nieswojo w towarzystwie "tylko dwoje".
No i jeszcze by sie zakochał i co by było? Złamałbym mu serce jak wielu innym ludziom.
-No cóż... A więc może następnym razem...W takim razie nie zawracam ci głowy. - Na moje szczęście. Biedak widocznie wciąż ma nadzieje, że się z nim spotkam.
-Do zobaczenia Szazek, trzymaj się!- jeszcze raz posłał mi ciepły uśmiech i poszedł.
I wreszcie święty spooookój....
Wyjąłem z kieszeni słuchawki, puściłem sobie muzykę i ruszyłem przed siebie.

Nagle mój wyczulony słuch mimo muzyki w uszach wychwycił cichy dźwięk łańcucha uderzającego o nogę. Zaskoczony podniosłem wzrok z ziemi, gdy przed nosem zafalowały mi brązowe włosy.
Ej! Chciałem krzyknąć, ale głos mi zamarł.
Dziewczyna w bluzie moro jak na złudzenie przypominała mi te dziewkę z wizji i choć na świecie jest tyle podobnych kobiet, jakoś miałem pewność że to ona. Pachniała wilkiem...
Ruszyłem szybszym krokiem przeciskając się przez tłum i ostrożnie szedłem za nią, podczas gdy ta nawet mnie nie zauważyła.
Śledziłem ją jakieś 10 min i nim się obejrzałem, już stała przy dużej willi, której wygląd pamiętałem z wizji. Jednak się nie myliłem, to naprawdę TA dziewczyna... Teraz tylko muszę dowiedzieć się dlaczego los chciał byśmy się spotkali...
***
Dziewczyna ku memu zdziwieniu skierowała sie nie bezpośrednio do willi, ale do jakiejś dobudówki obok, za którą był oszklony basen. Oho! lustro weneckie. Nie wiedziałem, że je tu mają...
Upewniłem się jeszcze czy nikogo nieproszonego nie ma i chwilę po tym, jak zniknęła za drzwiami, wypowiedziałem krótkie zaklęcie.
Moje oczy zaświeciły złotem a gdy spojrzałem na okno, otworzyło się i z łatwością wlazłem przez nie do środka, gdyż budowla była niska. Ruszyłem długim korytarzem za dźwiękiem muzyki i
trzymałem się ściany od okien, stawiając szybko kroki i przemykając na kucki miejscami gdzie z okien przebijały się promienie słoneczne, tak by nikt z zewnątrz mnie nie dostrzegł. Po drodze na ścianach spostrzegłem przeróżne obrazy, każdy w innym rozmiarze.
Ominąłem mały salonik, szatnie, magazynek i wreszcie salę treningową.
Zatrzymałem się. Na wizji miała w ręku łuk, a sala treningowa to idealne, a nawet przeznaczone miejsce na ćwiczenia. Stanąłem ze skrzyżowanymi rękami u progu i przyglądałem się jak owa dziewka celnie strzela.
Zwrot w miejscu, dźwięk cięciwy, szybki strzał.
Ech... Skąd ja wiedziałem, że zaraz do mnie strzeli?
-Kim jesteś?
-Piękne przywitanie.- Poruszyłem głową, by włosy odsłoniły mi trochę widok i uśmiechnąłem się wrednie.
-Na razie nie musisz tego wiedzieć.
Przewiesiła łuk przez ramię i wyjęła sztylet
Ooo, wreszcie zaczyna być ciekawie. Po chwili poczułem broń na szyi.
Nic nowego, poza tym myślałem, że jest szybsza.
-Gadaj kim jesteś i po co przyszedłeś, bo moja cierpliwość nie jest za duża.
Co ty nie powiesz?
-Właściwie widzę jaka niecierpliwa jesteś. Wszystko dowiesz się w swoim czasie.
-Wiesz, wtargnąłeś do mojego domu, wszedłeś do...- ble ble coś tam peplała, jak to wkurzone baby i tak uroczo marszczyła brwi, podczas gdy ja nawet jej nie słuchałem. Wpatrywałem się tylko bez wyrazu w jej oczy- ... że to już ten czas?
-Nie uważam, Julietto.- ciekawiło mnie jak zareaguje, jeśli nazwę ją tym imieniem z koperty z wizji.
-Skąd znasz moje imię?
Ha! Teraz już mam 100% pewności, że ta cała wizja była o niej.
-Mam dobrego informatora- skłamałem.
-A ten informator to?- Mój mózg kurde...
Próbuje mnie wystraszyć? Już dawno przestały mnie straszyć takie małe ranki i kiepskie groźby. Gdybym chciał nawet by się do mnie nie zbliżyła i już dawno leżałaby bezwładna na ziemi, ale chciałem dać jej ten raz satysfakcje z przewagi.
-I tak go nie znasz.
-Skąd wiesz kogo ja znam?- no to sobie jeszcze pokłamię...
-No niby nie wiem, ale jak nie znasz nawet ludzi z twojego gatunku, to trudno żebyś znała z innego.
-Co masz na myśli mówiąc "mój gatunek"?- no wreszcie raczyła spojrzeć mi normalnie w oczy. Widać było u niej zaskoczenie, ale i maleńki przebłysk strachu.
-Hybrydy. Mieszańce.
-Skąd...?
Czyżby połknęła haczyk? No to kłamiemy dalej!
-Czuć to. Widać, że jesteś młodym wilkiem skoro tego nie wiesz.- to akurat była prawda, ale mniejsza o to...
-Czego chcesz?- powoli zdjęła sztylet
-Porozmawiać.
Liznąłem kciuk językiem, a następnie starłem z szyi stróżkę krwi. Widać ją to obrzydziło.
-Ugh... Dobra, chodź do salonu. Ale bez numerów, bo to się dla ciebie źle skończy.
Aha, nie mów do mnie Julietta tylko Julie. Nie lubię tego imienia.
-Shazzi.
-Słucham?
-Mów mi Shazzi.
-Ciekawe masz imię.- stwierdziła i ruszyliśmy do salonu.
Rozsiadłem się wygodnie na kanapie, Julie zalała sobie herbatę za pomocą białego czajnika stojącego na szafce. Jak tak popijała, to aż mi też się zachciało pić...
-A teraz możesz mi powiedzieć po co się do mnie włamałeś?-zapytała gdy upiła trzeci łyk.
-Ustalmy tak- klasnąłem opierając łokcie na stole i nie spuszczając z Juli oczu.- Ja ci powiem powód dlaczego tu jestem, ty mi powiesz coś o sobie. Ach, i jeszcze poczęstujesz mnie herbatą.
Westchnęła i nalała mi parującej cieczy do filiżanki.
-Więc?- uniosła brew
-Ty.
-Ja? Kto cie nasłał? Rada?
Moja "rodzinka"?
-Nic z tych rzeczy. Ja z własnej woli. -uniosłem filiżankę do ust.
-Więc czego ode mnie chcesz?
-Chcę się dowiedzieć pewnej rzeczy.
-Jakiej?
-Na razie ci nie powiem. - aż wstała. -A to dlatego, że teraz moja kolej na pytanie.- Upiłem ostatni łyk herbaty, gdy dziewczyna zrezygnowana znów usiadła.
-Jesteś hybrydą. To, że jesteś w połowie wilkiem wiem, ale czym jeszcze?
-Czarownicą.-odparła po dłuższej ciszy.
-Rozumiem... To by wszystko wyjaśniało.-powiedziałem pod nosem i odłożyłem pustą filiżankę na stół. Skoro jest tą samą hybrydą co ja, to jednak coś tam nas łączy i może dlatego ukazała mi się w wizji.
-Co by wyjaśniało?- skrzywiła się
-Nic. Zadajesz za dużo pytań. Dzięki, że chciało ci się pogadać.
Już miałem wychodzić, kiedy chwyciła mnie za rękę.
-Ej, Szazzy, dokąd to?! Jeszcze nie skończyłam! -wybuchła.
-Muszę już znikać, Julie.
Jeszcze się spotkamy... padnij!
-Co? A...!
Popchnąłem ją w dół i upadliśmy na dywan.
Chwilę po tym jak mnie chwyciła, przed oczami pojawił mi się dziwny brązowowłosy facet, który rzuca w nas kulą mroku...to był moment, ale tak jakby dzięki niej zobaczyłem ten moment wizji.
Błękitnooka wytrzeszczyła oczy, rumieniąc się, leżałem nad nią w pozycji... No tego...
Chwilę tak leżeliśmy, przynajmniej dopóki Julie nie otrząsnęła się z zaskoczenia.
-Złaź ze mnie!- próbowała mnie odepchnąć.
-Jesteś urocza.- uśmiechnąłem się figlarnie i odsunąłem  na bok.
Julie usiadła i odwróciła wzrok.
Popatrzyłem na ścianę, na której powstała teraz czarna smuga.
Czyli ktoś jednak nas zaatakował. Pytanie dlaczego?
-Julie?
-Hm?
-Zobacz, ślady magii i to nie byle jakiej.- powiedziałem, a Julie dotknęła smugi zdziwiona.
-Czarna magia.-odpowiedziałem.

(Wiem, że zdupczyłem. Julie?)

środa, 9 września 2015

(Wataha Burzy) od Cary

Wszystko zaczęło się 2 lata temu, poślubiłam mojego męża - Ray'a. Poznałam go w domu dziecka, zawsze dobrze ubrany i nigdy nie można mu było odmówić dobrych manier. To człowiek, który troszczył się o ludzi zmarzniętych, a zarazem starał się im pomóc za wszelką cenę, chciał aby każdy śmiertelnik poczuł się dobrze w swoim ciele. Z charakteru był dobry i miał szacunek do drugiej osoby, może dlatego się w nim zakochałam? Z pewnością nie tylko! Wiedzieliśmy, że nasza przyjaźń może rozwinąć się w coś więcej. Po 6 miesiącach naszej znajomości oświadczył mi się i kilka dni później wzięliśmy ślub w gronie znajomych Raya, którym nie za bardzo przypadłam do gustu. Nasze szczęście nie trwało długo. Mój mąż dowiedział się, że wykryto raka trzustki z przerzutami, lekarze nie dawali mu szans. Nie mogłam w to uwierzyć, dopiero po chwili dotarła do mnie ta informacja – stracę swoją drugą połówkę. Lekarze powiedzieli nam wprost : „Zostało panu trzy miesiące życia”- wolałabym nie wiedzieć i cieszyć się naszym szczęściem! - Byłam załamana! Pamiętam jego ostatnie słowa : „Pamiętaj, że zawsze będziesz moja”. Miał 22 lata, spoczął obok rodziców, którzy zginęli w wypadku samochodowym. Mieliśmy ogrom planów! Ogromny dom z basenem, gromadka dzieci – teraz to tylko wspomnienia. Po jego śmierci nie mogłam się otrząsnąć, a w dodatku zostało mi odebrane mieszkanie, ponieważ całe mieszkanie w spadku otrzymała jego siostra - Renee. Okropne uczucie być bez dachu nad głową i nie mieć z nikim porozmawiać. Musiałam się pogodzić z taką codziennością. Ludzie wytykali mnie palcami, ale wiedziałam, że niedługo wszystko się skończy. Błąkałam się po mieście zmarznięta i głodna, szukając przystanku autobusowego, w którym mogłam spokojnie zasnąć. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego nie szukałam pomocy u swoich rodziców?, Matki praktycznie nie znałam, a ojciec zostawił mnie - zamieszkał w Rosji i tam założył rodzinę, Po nocy spędzonej na przystanku usłyszałam dziwne odgłosy z pobliskiego baru, więc chciałam zobaczyć co tam się dzieję. Widziałam ludzi w moim wieku, którzy bawili się w najlepsze, jednakże jedna postać była nadzwyczaj spokojna – zaintrygowała. Postanowiłam ją śledzić...

*
Wysoki mężczyzna, o pięknych brązowych lokach, a jego twarz podkreślały piękne, złote oczy! Byłam nim oczarowana. Podążaliśmy przez kilka dzielnic Las Vegas, bałam się z nim porozmawiać, ponieważ mógłby mnie odrzucić i pomyśleć, że jestem osobą, której zależy tylko na pieniądzach. Z każdym krokiem nabierałam odwagi, aby z nim porozmawiać - chciałam go poznać i mieć w nim przyjaciela. Na każde „Dobry Wieczór” w jego stronę - nikt nie otrzymał odpowiedzi, bałam się, że może mnie zaatakować - jednak pozory mylą. Podejrzewałam, że idzie do jednego z najbardziej luksusowych apartamentów w mieście, gdy nagle zmienił kierunek! Zauważyłam ogromną placówkę, dopiero po chwili dotarło do mnie, że jesteśmy w szpitalu, miałam multum myśli! Może ma chorą babcię, albo żonę - w każdym bądź razie postawiłam wszystko na jedną kartę, gdy go ujrzałam moje serce biło mocniej, a nogi miałam jak z waty! Jednak to on pierwszy rozpoczął rozmowę, kto normalny chodzi za drugim człowiekiem ok. 4 kilometry - każdy coś by podejrzewał! Rozpoczęliśmy rozmowę słowami :
- Czego ode mnie chcesz? – zapytałem z wyraźnym niezadowoleniem
- Ja? Eeeee.
-Spokojnie, nie krępuj się! Jestem Hoax, a ty?
- Cara miło mi! Śledziłam Cię, ponieważ wyczułam pewną więź pomiędzy nami.
- Co masz na myśli?
- Jesteś wilkołakiem, prawda? – zapytałam nieśmiale.
- Jak na to wpadłaś?
- To było do przewidzenia, wyczułam Cię.
- I dlatego szłaś za mną taki kawał drogi?
-Dokładnie tak! Nie mam domu i chciałam abyś mi pomógł. – w moim głosie można była odczuć niepewność i przerażenie.
- Czego ode mnie oczekujesz? – zapytał po dłuższej chwili.
- Dachu nad głową, tylko tego – mruknęłam wyczerpująco.
-To nie ode mnie zależy - westchnął - ale od Alfy naszej watahy!
- Watahy? Wtajemnicz mnie!
- Burza, Woda, Ogień i Powietrze – nowi wilkołaki zostają przydzieleni do poszczególny watah, ze względu na swoje umiejętności, jestem pewny, że nadasz się do „Burzy”.
- Zdecydowanie tak – odpowiedziałam.
- W takim razie muszę zaprowadzić Cię do Alfy naszej grupy, a zarazem mojej siostry - Hebi. Jest teraz w szpitalu...
- To do niej idziesz?
- Tak, jestem bardzo ciekawy jak się czuję!
- Więc nie zwlekajmy czasu, chodźmy do niej!
*
Postanowiliśmy pójść do windy, która miała nas doprowadzić do siostry Hoax’a, jednak okazało się, że była nieczynna! Podczas drogi na ostatnie piętro, na którym znajdowała się nasza Alfa, każde z osobna opowiedział coś o sobie. Pokój numer 14, zaledwie kilka kroków dzieliło nas do przekroczenia progu tego pokoju. Mieliśmy naciskać klamkę, gdy nagle usłyszeliśmy krzyk, weszliśmy do pokoju i zobaczyliśmy lekarza i Hebi, którzy wytykali sobie błędy. Po chwili rozmowy, Hebi przyjęła mnie do swojej grupy – byłam szczęśliwa, że w końcu będę miała swój własny kąt. Zaczęliśmy rozmawiać na luźne tematy, kupiliśmy bukiet świeżych kwiatów i kosz owoców, po czym Hoax zaprowadził mnie do miejsca w którym aktualnie mieszkały wszystkie watahy.

piątek, 4 września 2015

(Wataha Wody) od Ice'a

-To omdlenie miało związek z przeżytym szokiem, panie Moon. Pana żona miała ostatnio dużo wrażeń, proszę pozwolić jej dojść do siebie.- Zamrugałem nerwowo na słowo "żona", którego użył lekarz, ale wyprowadzenie go z błędu nie miało żadnego sensu.
Kiwnąłem więc tylko głową i skierowałem wzrok na śpiącą Hebi, od której dzieliła mnie gruba szyba i kilka metalowych łóżek. Jej twarz była w podobnym odcieniu bieli, co ściany pomieszczenia, ale lekarze uparcie twierdzili, że absolutnie wszystko jest w porządku. 
-Kiedy będzie mogła wrócić do domu?- Zapytałem, nie spuszczając z niej wzroku. 
-Myślę, że zatrzymamy ją jeszcze na obserwacji, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, za dwa dni powinni państwo dostać wypis. Planuję zrobić jeszcze kilka badań...
-Jakich badań?- Zaniepokojony znów spojrzałem na doktora.
-Cóż, przede wszystkim musimy wykonać jeszcze jedno USG, żeby sprawdzić czy dzieci są zdrowe. To początek 21 tygodnia, potrafimy więc już stwierdzić czy bliźnięta prawidłowo się rozwijają.
-Rozumiem.
Bliźnięta. Dwie małe istotki, które przyjdą na świat za cztery miesiące, żeby przez całe życie miotać się po świecie w ukryciu.
Sam nie wiem... To słowo wciąż jeszcze do mnie nie docierało.
Musiałem chyba mieć niezwykle przygnębiony wyraz twarzy, bo mężczyzna złapał mnie pocieszająco za ramię i uśmiechnął się ciepło.
-Niech się pan nie martwi. Bliźnięta to tylko podwójne szczęście. A takie komplikacje nie powinny już się pojawić, jeśli pana żona będzie należycie o siebie dbała, dużo odpoczywała i unikała stresujących sytuacji.
Unikała stresujących sytuacji. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo bym chciał, żeby UNIKAŁA STRESUJĄCYCH SYTUACJI, DOKTORZE. 
-Będzie cały czas odpoczywać- powiedziałem.- Nawet jeśli przez cztery miesiące miałbym trzymać ją przywiązaną do łóżka. 
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i życzył mi jeszcze powodzenia, po czym przeprosił i poszedł odwiedzić resztę swoich pacjentów.
*
Kiedy wszedłem do sali, w której leżała Hebi, siedzący przy łóżku Hoax raptownie podniósł głowę i rzucił mi pytające spojrzenie. 
-Wszystko jest w porządku. Zostanie tutaj jeszcze dwa dni, ale lekarz powiedział, że na razie nie musimy się niczym martwić. Ma odpoczywać.- streściłem szybko rozmowę z doktorem i zająłem miejsce obok. Chłopak skinął głową i wskazał na siostrę. 
-Nie sądzę, żeby szybko się obudziła. Możesz iść się przespać i ogarnąć, ja będę przy niej siedział. 
-Zostaję tutaj.- Założyłem ramiona na piersi. - Ale jeśli ty chcesz odpocząć, nie ma sprawy. 
-Nie. Też zostanę.- Mruknął i ułożył się wygodniej na krześle. -Nie jesteś jedyną osobą, której ona potrzebuje. 
Spojrzałem na rozluźnioną snem twarz czarnowłosej i mimowolnie zapragnąłem pogłaskać ją po gładkim, bladym policzku, na którym odbijał się cień jej długich rzęs. 
-Wiem.
*
-Ice...- słaby głos Hebi natychmiast wyrwał mnie z drzemki i zanim jeszcze otworzyłem oczy, klęczałem już przy łóżku, ściskając ją za rękę. - Czy... czy my... czy to są...
-Tak, Hebi.- westchnąłem, nagle czując się bardziej winny niż zwykle.- To bliźnięta. 
-O nie...-Jęknęła, chowając twarz w dłoniach. Kiedy znów podniosła głowę, jej piękne rubinowe oczy zalśniły od łez.
-Hebi, kochanie, błagałam cię, nie płacz... To nie koniec świata, damy radę.- Sam nie wiedziałem co ja właściwie mówię. Słowa wydawały się nie mieć żadnego sensu, liczyły się tylko łzy Hebi. 
-Wiem, Ice... - pojedyncza kropla spłynęła po jej policzku.- Prawie ich straciliśmy, ja... Nie zrozumiesz tego. Nie zniosłabym, gdyby stało się coś złego, a teraz okazuje się, że jest ich dwoje i...
Schowała głowę w moim ramieniu i zaczęła bezgłośnie łkać. 
-Hebi, daj spokój.- Hoax odezwał się zza moich pleców, na co rzuciłem mu mordercze spojrzenie.- Wszystko jest dobrze. Wiem, że jesteś hmm... w ciąży, ale do cholery, nie panikuj.
-Możesz się łaskawie nie odzywać?- Warknąłem, głaszcząc Hebi po kruczoczarnych włosach.
-Nie.- Hoax rzucił mi wyzywające spojrzenie. 
-Przestańcie!- Dziewczyna wyswobodziła się z mojego uścisku i spiorunowała nas wzrokiem, z roztargnieniem wycierając łzy.- Hoax ma rację, Ice. Spanikowałam, przepraszam.
Miałem właśnie powiedzieć, że oszalała, kiedy do sali wkroczył szeroko uśmiechnięty lekarz.
-Oh, widzę, że już się pani obudziła!- Zauważył błyskotliwie.- Jak się pani czuje?
-Dobrze...- wymamrotała czarnowłosa, zerkając na mnie z ukosa. 
-Świetnie. Więc możemy rozpocząć badania. Mąż może pojechać z nami.
*
Przez chwilę nikt nie oddychał. Oboje słyszeliśmy jedynie dźwięk bicia dwóch maleńkich serduszek, wypełniający pomieszczenie. Trzymając się za ręce, wpatrywaliśmy się jak zahipnotyzowani w ekran, na którym wyraźnie rysowały się dwa maleńkie, ludzkie kształty, poruszające nóżkami. Nasze spojrzenia spotkały się na dwie długie sekundy, w ciągu których oczy Hebi zaszkliły się łzami.
-Nie chciałbym psuć wam tej chwili, ale z radością muszę stwierdzić, że oboje są zdrowi i rozwijają się prawidłowo. Krwotok nie wyrządził im szkody.
Wziąłem głęboki oddech, czując ogromną ulgę. 
-Czy chcecie znać ich płeć?- Padło pytanie, które na chwilę zawisło w powietrzu.
-Tak.
-Nie.
Spojrzeliśmy na siebie z Hebi, po tym jak w jednej chwili udzieliliśmy sprzecznych odpowiedzi.
-Tak.- Powtórzyła Hebi, znacząco ściskając moją rękę.
-Tak.- Poprawiłem się, kiedy stwierdziłem, że powinienem ustąpić w tej kwestii kobiecie w ciąży.
-Doskonale. Będziecie mieli państwo córkę i syna, gratuluję!
Przez chwilę żadne z nas nic nie powiedziało. Dopiero pół minuty później przytuliłem Hebi, nie zwracając uwagi na siedzącego obok doktora. 
-Nasze dzieci, kochanie. Lucas i Danielle.-Szepnąłem jej do ucha, wpatrując się w maleństwa na USG.

(Spieprzyłem, Hebi xD)


Od Dastiana

Arkadia, 10 lat wcześniej
- Co takiego?! – patrzyłem na ojca zszokowany, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałem. Nie, oni nie mogą tego zrobić! Przecież ona ma tylko 7 lat!
- To co słyszałeś. Twoja siostra, Aria, została przyrzeczona Avenalowi, członkowi Rady. To wielki zaszczyt dla naszej rodziny – staliśmy naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem – on zimnym i surowym, ja gniewnym, przepełnionym wściekłością i poczuciem niesprawiedliwości. Moje zaciśnięte w pięści dłonie drżały, gdy ze wszystkich sił starałem się powstrzymać od rzucenia się na ojca. Po chwili spuściłem wzrok i wziąłem głęboki wdech, próbując się uspokoić. Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem bez słowa, kierując się do swojego pokoju. Przechodząc przez dziedziniec rezydencji mej rodziny, zobaczyłem sprawcę tej całej sytuacji. Szedł pewnym krokiem, mając na twarzy obrzydliwy, triumfalny uśmiech. Tego było już za wiele. Podszedłem do niego i z całej siły uderzyłem pięścią w twarz. Wyraz twarzy Avenala zmienił się we wściekły grymas. Zamierzyłem się na niego ponownie, jednak niespodziewanie zawisłem kilka centymetrów nad ziemią, czując na gardle miażdżący uścisk członka Rady. Jego ciemne oczy błyszczały niebezpiecznie. Gdyby wzrok mógł zabijać, leżałbym już martwy na ziemi u jego stóp.
- Tak łatwo byłoby cię teraz zabić… - wysyczał wilkołak, zaciskając mocniej dłoń, tak że zacząłem się dusić, ale po chwili znalazłem się na ziemi, jak porzucona zabawka. Moim ciałem wstrząsnął atak kaszlu, gdy złapałem się za zaczerwienione gardło, z trudem łapiąc oddech. - Jednakże… - mężczyzna kopnął mnie w brzuch, na co jęknąłem cicho. Spojrzałem na niego spod półprzymkniętych powiek. Jego twarz wyrażała dziką radość, gdy patrzył, jak zwijam się z bólu u jego stóp. -… wtedy nie byłoby zabawnie – kopnął mnie w obolałe gardło, co sprawiło, że znów zacząłem się krztusić. Rzuciłem mu spojrzenie pełne nienawiści.
- Nie dostaniesz jej – wychrypiałem między atakami kaszlu. Wąskie usta Avenala wykrzywiły się w potwornym uśmiechu.
- To się jeszcze okaże. Jesteś tylko żałosnym, nic nie znaczącym robakiem i nie mam ochoty zajmować się tobą dłużej niż to konieczne. Niniejszym zostajesz oficjalnie wygnany z Arkadii. Do wieczora masz się wynieść poza jej granice – członek Rady napawał się moim cierpieniem. Najpierw odebrał mi siostrę, a teraz wszystko, co znałem i kochałem. Pierdolony potwór, pomyślałem, czując łzy napływające mi do oczu. Wilkołak odwrócił się, jakby zamierzał odejść, ale po chwili przystanął.
- A, byłbym zapomniał. Jeśli choćby postawisz stopę w granicach Arkadii, twoja siostra zginie – patrzyłem bezsilnie na jego triumfalny wyraz twarzy, wiedząc, że przegrałem.

***

Las Vegas, teraźniejszość
Patrzyłem spod przymrużonych powiek na blondyna. Przyszedł do mnie z prośbą, bym zatrudnił jego siostrę. Mimo iż byłem prezesem dużej firmy i kwestię zatrudnienia mógłbym zostawić komuś innemu, lubiłem sam dobierać sobie pracowników, a ta dziewczyna podobno jest bardzo dobra w tym, co robi. Odchyliłem się do tyłu na obrotowym, skórzanym fotelu, bębniąc mimowolnie palcami o blat biurka.
- Hmmm… zastanowię się nad tym. Przez tydzień zostanie na etap próbny, zobaczymy czy rzeczywiście tak wspaniale sobie radzi. Jeśli jest tak dobra, jak mówisz, zostanie przyjęta – na te słowa chłopak nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Dobrze, przekażę jej. Dziękuję – powiedział i wyszedł, zostawiając mnie samego.

***

- No chodź, musisz mieć trochę rozrywki, bo zwariujesz – Tom uporczywie ciągnął mnie za rękaw w stronę wyjścia. Westchnąłem,
- Chyba nie mam wyboru – mruknąłem, patrząc z ukosa na przyjaciela. O ile można tak nazwać kogoś, kto nie ma pojęcia, kim naprawdę jesteś.
Twarz kumpla rozjaśnił zwycięski uśmiech.
- No, to idź się ogarnij i wychodzimy. Będzie niezła jazda – klepnął mnie w ramię, a ja poszedłem się przebrać w coś bardziej odpowiedniego do nocnego klubu niż garnitur. Po pięciu minutach byłem gotowy. Tom ruszył z piskiem opon, zostawiając czarne ślady na asfalcie. Niedługo potem dotarliśmy na miejsce. Na początek podeszliśmy do baru, by się trochę wyluzować. Po dwóch drinkach Tom wszedł na parkiet, dołączając do tańczących w pobliżu kobiet. Uśmiechnąłem się pod nosem i zamówiłem kolejną porcję alkoholu. W pewnym momencie obok mnie zatrzymała się wysoka, długonoga, rudowłosa kobieta.
- Poproszę to samo, co pan obok – powiedziała do barmana, nie spuszczając ze mnie swoich dużych, zielonych oczu. Otaksowałem ją wzrokiem. Była niebrzydka, figurę też miała dość ładną, na jedną noc się nada. Tom miał rację, potrzebuję rozrywki.
Dopiłem drinka i poszedłem w stronę tańczących, rzucając rudej znaczące spojrzenie. Już po chwili wirowaliśmy w zmysłowym tańcu.
Bawiliśmy się tak kilka godzin, po czym Tom gdzieś wybył, prawdopodobnie ze swoją zdobyczą. Postanowiłem zrobić to samo. Zabrałem kobietę do pobliskiego hotelu. Gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, zaczęliśmy się namiętnie całować, zrzucając z siebie kolejne części garderoby, aż w końcu nadzy upadliśmy na łóżko.

***

Rano obudziłem się z niewielkim bólem głowy. Moja kochanka jeszcze spała, dlatego ubrałem się cicho i wyszedłem. Chłodne poranne powietrze mnie otrzeźwiło. Nie chciało mi się dzwonić po Toma, poza tym pewnie jeszcze spał, więc postanowiłem wrócić do domu pieszo.
Szedłem uliczkami Vegas, patrząc jak miasto budzi się do życia. Od kilku lat to miasto było moim domem, ale mimo to tęskniłem za rodzinnymi stronami. Przywołałem w pamięci twarz mojej małej siostrzyczki, zastanawiając się jak teraz wygląda.
Zatrzymałem się, po raz nie wiadomo który przeklinając te pieprzoną Radę, która zniszczyła moje życie. Wschodzące słońce przyjemnie ogrzewało moją twarz, odganiając ode mnie złe myśli.
Nieważne, co się stanie, we właściwym czasie wyrównam rachunki.

wtorek, 1 września 2015

Od Kayli

- Radzę zapomnieć o przeszłości i odejść w pokoju .
Patrzyłam na jego wyciągniętą dłoń jak na jadowitego węża, który mógłby mnie ukąsić przy najdrobniejszym ruchu. Miałam ogromną ochotę znowu się na niego rzucić i z wielkim trudem udawało mi się zapanować nad sobą, a Ona, niestety, nie poprawiała sytuacji.
~ Jak on w ogóle śmie! Ja mu zaraz przypomnę to, co zapomniał, skurwysyn jeden…
Czy byłabyś tak łaskawa i mogłabyś się zamknąć? Próbuję spojrzeć na to obiektywnie, a ty tylko przeszkadzasz.
~ Kayla, ty nie możesz spojrzeć na to obiektywnie! On zabił twoich rodziców!
No właśnie! MOICH rodziców! Nie rozumiem, czemu się tak rzucasz, na wszystko przyjdzie czas. Nie zawsze rozwiązanie siłowe jest najlepsze. Poza tym co my mamy? Gadanie jakiejś staruszki, która przecież mogła się mylić.
~ Mówisz, jakbyś nie nic nie odczuwała, ale ja wiem, że ty też chcesz go ukarać… No dalej, to tylko chwila…
Nie. Nie mogę sobie na to pozwolić. Nie wiem, co on tu robi, a ja nie przyszłam tu po to, by zaraz na wstępie zabijać. Nie po to uciekałyśmy tyle lat, by zaprzepaścić prawdopodobnie jedyną szansę na względnie bezpieczne schronienie.
To chyba do niej trafiło, bo zamilkła, ale wiedziałam, że jest niezadowolona. Wzięłam głęboki oddech i wyprostowałam się.
- Na razie nie zamierzam nigdzie odchodzić – powiedziałam, patrząc blondynowi wyzywająco w oczy. Azjata cofnął rękę, przyglądając mi się uważnie.
- Uki przyprowadził mnie, bym do was dołączyła – dodałam, spoglądając znacząco na czarnowłosego. Ten chrząknął cicho i spuścił wzrok.
- Pomyślałem po prostu, że mogłaby się przydać. Jest silna, a skoro ją też ściga Rada, to dlaczego nie mielibyśmy bronić się wspólnie? – popatrzył z nadzieją na brata. Nataniel założył ręce na piersi, zastanawiając się nad słowami młodego, spoglądając na mnie nieufnie.
- Dobra, możesz wejść, a ja skontaktuję się z alfami. Oni zdecydują, co z tobą zrobić – odezwał się po długiej ciszy i zniknął w głębi domu.
Podążyłam za nim i usiadłam na kanapie, bawiąc się bezwiednie kosmykiem włosów. Uki zajął miejsce obok mnie, a na jego twarzy malowała się nadzieja.
- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze… - mruknął z uśmiechem, a ja odwróciłam wzrok.
- Taa, jasne…

Siedziałam nieporuszona przez kilka godzin. Tsukikasu po pewnym czasie znudził się moim milczeniem i sobie poszedł, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Moje myśli krążyły wokół rozmowy z Natanielem, choć „rozmowa” to chyba trochę za dużo powiedziane. Analizowałam jego słowa, postawę, ton głosu, wszystko, co mogło mi dać jakiekolwiek informacje. Z niewiadomego mi powodu mnie nie pamiętał. Wydawał się być szczerze zaskoczony moją reakcją, jakby nie miał bladego pojęcia, o co mi może chodzić. Może to nie on, może to jakiś inny blondwłosy Azjata? Ale Jej trudno było w to uwierzyć i nadal była na mnie zła, że marnuję czas. Odkąd zaczęła się odzywać, znacznie trudniej przychodziło mi Jej opanowanie. Niemal zapragnęłam, by stała się taka, jak przedtem, ale przypomniały mi się te chwile, kiedy jej nowe zdolności ratowały mi skórę. Tak jak jest, jest dobrze. Na razie.
Nagle usłyszałam jakiś szelest, do tego poczułam wręcz niemożliwie słodki zapach. Uniosłam głowę i zmierzyłam czujnym spojrzeniem wampirzycę stojącą w drzwiach, przyglądającą mi się uważnie.


(Anna?)