sobota, 17 października 2015

(Wataha Powietrza) od Rena

-Zacznijmy od Cain'a...- Na wzmiankę o moim ojcu momentalnie skupiłem wzrok na Ashu unikając taksującego spojrzenia zielonych jak trawa oczu jego matki.
Co mogłem powiedzieć, do cholery? Że zawarłem pakt z diabłem, którego odgrywa mój ojciec, w zamian za bezpieczeństwo mojej rodziny? Że tak naprawdę nie wiem czego zażąda ode mnie Cain za jakiś czas? Sol prawdopodobnie mogłaby mnie za to zabić.
-Sprowadził was tutaj - Wzruszyłem ramionami, nie odwracając oczu od syna.- w ramach rodzinnej miłości. To wszystko.
-Nie żartuj sobie ze mnie, Ren... Nie jestem głupia i wiem, że miałeś z tym coś wspólnego. Jak go przekonałeś?
Bardzo powoli odwróciłem twarz w jej stronę.
-Nigdy nie pomyślałem, że jesteś głupia.- Zauważyłem.- A mój ojciec nie powinien więcej zawracać ci głowy. Zapomnijmy o tym, proszę cię. Jesteście tutaj i tylko to się liczy...
-Tylko jeśli obiecasz mi, że Cain już nigdy nie pojawi się w naszym życiu. I że już zawsze będziemy razem. Ty, ja i Ash...
Zawahałem się przez ułamek sekundy, czując jak wymięty list nabiera w mojej kieszeni niebotycznego rozmiaru.
-Obiecuję.- Pochyliłem się, żeby pocałować ją w czoło.- Teraz wszystko będzie inaczej. Nie pozwolę, żeby tobie i Ashowi cokolwiek się stało.
-Wiem, kochanie.- Sol przez chwilę siedziała z głową wtuloną w moje ramię, obserwując naszego synka z przymrużonymi oczami.- I wiesz... Rodzenie dzieci to coś strasznego.
Roześmiałem się i objąłem ją ramieniem, całując przy tym w czubek głowy.
-Nawet nie masz pojęcia jak bardzo jest mi przykro, że nie mogłem przejąć na siebie całego bólu...
-Obawiam się, że mógłbyś odrobinkę przecenić swoje siły, skarbie.- Sol parsknęła perlistym śmiechem, którego tak cholernie mi brakowało.- Mięśnie w tym wypadku na niewiele się przydają.
-Jestem pewien, że jakoś bym to przetrwał.
-Jestem pewna, że po dziesięciu minutach błagałbyś mnie o pomoc.- Pogłaskała mnie po policzku z rozbawieniem.- Ale dziękuję za dobre chęci, skarbie.
-To ja dziękuję. Za niego.- wskazałem brodą na ciemnowłose zawiniątko.
-Ten szkrab jest akurat naszą wspólną pracą. - Uśmiechnęła się i wzięła małego na ręce.- Jest tak bardzo do ciebie podobny...
-Ale ma twoje oczy i uśmiech.
-Jeszcze się nie uśmiecha...- Zauważyła, posyłając mi spojrzenie pełne dezaprobaty.
-Kiedy zacznie, na pewno będzie to robił w identyczny sposób jak jego mama.
-Mam nadzieję, że nie odziedziczy po niej charakteru. Słyszałam, że to jakaś okropna kobieta.
-Ach, tak, zgadza się.- Powiedziałem z powagą.- W każdym calu okropnie doskonała.
Sol roześmiała się i pocałowała moje ramię.
-Musisz ją pewnie trochę kochać?- Spytała z najbardziej uroczym uśmiechem, jaki kiedykolwiek u niej widziałem.
Powoli przejechałem dłonią po jej nagim ramieniu i przyciągnąłem do siebie.
-Najbardziej na świecie.
-Ona też cię kocha. I jest bardzo głodna. Czy jej najwspanialszy mężczyzna mógły przynieść jakieś jedzenie?
-Będę za dwie minuty.

*

-Dev, dawno cię nie widziałem...- mruknąłem,  kiedy chłopak pojawił się w kuchni, prowadząc ze sobą długonogą brunetkę w obcisłej sukience koloru rdzy, na której widok uniosłem lekko brwi. Sasha uśmiechnęła się ujmująco i usiadła na jednym z barowych krzeseł ustawionych przy marmuroeym blacie, mówiąc coś w stylu "cześć".
-Błąkałem się tu i tam, zwiedzałem miasto... Sam wiesz.- Devon usiadł obok dziewczyny i odrzucił na plecy długi warkocz - swój znak rozpoznawczy.- Zapomniałem przedstawić Ci Sashę.
-My już się znamy - pościłem dziewczynie oczko i zająłem się rozbijaniem jajek na jajecznicę dla Sol. 
-Hej, Ren, nigdy nie chwaliłeś się, że masz takie fajne koleżanki...- Devon posłał mi spojrzenie pełne wyrzutu. - Ile się już znacie?
-Jakieś 18 lat. Też wychowałam się w Arkadii. - Sasha wzruszyła ramionami. -Ostatnio mieliśmy powtórne spotkanie po latach. 
-Można tak powiedzieć. Wspominałaś już może Devonowi o swojej ciekawej profesji? - Wbiłem w nią wyzywające spojrzenie.
-O co chodzi?- Zza moich pleców odezwał się głos Sol. -Devon! - Podbiegła do chłopaka,  rzucając mu się na szyję z dziecięcą radością. Właściwie powiniem być zazdrosny, ale to przecież tylko Dev- jej nieoficjalny strażnik.
-Też dobrze cię widzieć,  Mała. Kiedy wróciłaś?- Dev przytrzymał ją chwilę w ramionach,  mrugając z zaskczeniem na jej widok. Fakt. Trochę się zmieniła odkąd urodziła Asha.Tak naprawdę była teraz jeszcze piękniejsza niż kiedykolwiek.
-Dziś w nocy. Tak się cieszę, że znów jesteśmy wszyscy razem...
Uśmiechnąłem się lekko, obserwując reakcję Sashy na pojawienie się Sol. Brunetka przyglądała się całej sytuacji ze skupieniem, przy okazji lustrając blondynkę od stóp do głów.
-Więc to jest kobieta dla której straciłeś głowę. - Odezwała się,  posyłając Sol nieznaczny uśmiech.
-Owszem.-Wyciągnąłem rękę,  żeby przyciągnąć dziewczynę do siebie.- Poznaj Sol.
-Miło mi cię poznać.  Ren wiele o tobie mówił.  Jestem Sasha.
-Mi również.
-Jeśli to jest Sol, to gdzieś tutaj musi być też wasz dzieciak... Mogę go zobaczyć?
-Jasne. Ash właśnie zasnął w naszej sypialni.
-Więc to chłopiec... Gratuluję. - Zerknęła na mnie, ale za chwilę znów skupiła się na lustrowaniu Sol opartej plecami o mój tors.- Jesteście śliczną parą.
-Trzeba przyznać. - Wtrącił się Devon, ewidentnie niezadowolony z tego, że cała uwaga Sashy skupiła się na mnie i Sol.
-Chodźmy zobaczyć wasze maleństwo.

(Sasha, Devon, Sol)
.

2 komentarze:

  1. Tak ci sie podoba,że nie wiesz co powiedzieć Neko? ;P

    No no jak zwykle powalasz Renia,
    jak ty to robisz, że twoje opowiadania tak wciągają?~ Szazek

    OdpowiedzUsuń