- Więc gdzie twój pokój, królewno?
Przez ułamek sekundy zastanawiałam się przywalenie blondynowi z łokcia nie byłoby najlepszym rozwiązaniem, ale po chwili zastanowienia stwierdziłam jednak, że nie powinnam wyżywać się na kimś, kto chyba faktycznie chce mi pomóc. Uśmiechnęłam się tylko krzywo i wyprostowałam plecy, chcąc wyglądać na chociaż odrobinę bardziej trzeźwą. Właściwie rozmowa z Hoax'em całkiem pomogła mi w powrocie do normalnego stanu, ale te kilka łyczków z dna butelki, którą zostawiłam na korytarzu minimalnie zaburzyły znów moją zdolność utrzymywania równowagi...
-Właściwie... Czemu nie...- powiedziałam bardziej do siebie niż do chłopaka, poddając się ze zrezygnowaniem.- Gdzieś na końcu tamtego korytarza.- Wskazałam palcem.
-Co za szczęśliwy zbieg okoliczności - zagwizdał, prawie rozwalając tym moje bębenki.- Wygląda na to, że jesteśmy sąsiadami.
-Cudownie.-parsknęłam, raczej średnio poruszona tym faktem.- Możemy iść?
-Jak sobie życzysz, królewno.
Nie jestem pewna czy zemdliło mnie z powodu alkoholu, który stanowczo przedawkowałam, zawrotów głowy, czy może tej aroganckiej nutki w słowie "królewna", ale koniec końców postanowiłam złapać się wyciągniętego ramienia chłopaka.
Upokorzona swoją obecną niezdarnością po przejściu pierwszych trzech kroków, nie zaprotestowałam nawet, kiedy nieznajomy objął mnie w talii, za co w normalnych warunkach prawdopodobnie dostałby porządnego kopniaka w piszczel.
-Powiedz, jak to możliwe, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy? - Zapytał, a jego oczy zalśniły w ciemności.
-Mieszkam tu tymczasowo. Przyznaję, że nie byłam też zbyt... towarzyska.- wymamrotałam.- Właściwie od jakiegoś czasu rozmawiam tylko z bratem i jego dziewczyną.
-Jesteś siostrą Ice'a. -To brzmiało raczej jak stwierdzenie, a nie pytanie. - Faith, zgadza się?
-Nie uważasz, że to trochę nie fair?- Odpowiedziałam pytaniem na pytanie, uważając, żeby idąc nie wejść w jakąś niewidzialna przeszkodę. -Ty znasz moje imię, a ja nie mam pojęcia z kim rozmawiam.
-Z Natanielem.
-Wciąż wiele mi to nie mówi.
-Może powinniśmy to naprawić? - Zaśmiał się i ścisnął mocniej moją rękę.
-Nie sądzę. Ice powie mi o tobie wszystko, co chciałabym wiedzieć. - wyrwałam się z jego uścisku i złapałam za klamkę do drzwi mojego pokoju.
-Obawiam się, że twój braciszek może nie mieć na mój temat zbyt dobrego zdania.- parsknął.
-On w każdym widzi coś dobrego, nie będziesz wyjątkiem. -Wzruszyłam ramionami.- Zresztą nie powiedziałam, że mam ochotę czegokolwiek się o tobie dowiadywać.
-Wielka szkoda.- Udał zasmuconego.- Nie zaprosisz mnie do siebie?- przekrzywił głowę i przyglądał mi się chwilę z rozbawieniem widocznym w jego oczach odbijających światło księżyca. Dopiero teraz zauważyłam, że są wąskie jak u azjaty. Reszta twarzy nadal pozostawała tajemnicą.
Nie próbując nawet zastanawiać się nad tym co robię, uchyliłam drzwi, ukazując wnętrze mojej sypialni.
-Tym razem zrobię wyjątek. We dwoje może być zabawniej.- powiedziałam, zaskakując tym nas oboje i uśmiechnęłam się zachęcająco, opierając plecy na drzwiach.
Zwłaszcza, że jeszcze nic o mnie nie wiesz.
(Nat?)
sobota, 24 października 2015
sobota, 17 października 2015
(Wataha Powietrza) od Rena
-Zacznijmy od Cain'a...- Na wzmiankę o moim ojcu momentalnie skupiłem wzrok na Ashu unikając taksującego spojrzenia zielonych jak trawa oczu jego matki.
Co mogłem powiedzieć, do cholery? Że zawarłem pakt z diabłem, którego odgrywa mój ojciec, w zamian za bezpieczeństwo mojej rodziny? Że tak naprawdę nie wiem czego zażąda ode mnie Cain za jakiś czas? Sol prawdopodobnie mogłaby mnie za to zabić.
-Sprowadził was tutaj - Wzruszyłem ramionami, nie odwracając oczu od syna.- w ramach rodzinnej miłości. To wszystko.
-Nie żartuj sobie ze mnie, Ren... Nie jestem głupia i wiem, że miałeś z tym coś wspólnego. Jak go przekonałeś?
Bardzo powoli odwróciłem twarz w jej stronę.
-Nigdy nie pomyślałem, że jesteś głupia.- Zauważyłem.- A mój ojciec nie powinien więcej zawracać ci głowy. Zapomnijmy o tym, proszę cię. Jesteście tutaj i tylko to się liczy...
-Tylko jeśli obiecasz mi, że Cain już nigdy nie pojawi się w naszym życiu. I że już zawsze będziemy razem. Ty, ja i Ash...
Zawahałem się przez ułamek sekundy, czując jak wymięty list nabiera w mojej kieszeni niebotycznego rozmiaru.
-Obiecuję.- Pochyliłem się, żeby pocałować ją w czoło.- Teraz wszystko będzie inaczej. Nie pozwolę, żeby tobie i Ashowi cokolwiek się stało.
-Wiem, kochanie.- Sol przez chwilę siedziała z głową wtuloną w moje ramię, obserwując naszego synka z przymrużonymi oczami.- I wiesz... Rodzenie dzieci to coś strasznego.
Roześmiałem się i objąłem ją ramieniem, całując przy tym w czubek głowy.
-Nawet nie masz pojęcia jak bardzo jest mi przykro, że nie mogłem przejąć na siebie całego bólu...
-Obawiam się, że mógłbyś odrobinkę przecenić swoje siły, skarbie.- Sol parsknęła perlistym śmiechem, którego tak cholernie mi brakowało.- Mięśnie w tym wypadku na niewiele się przydają.
-Jestem pewien, że jakoś bym to przetrwał.
-Jestem pewna, że po dziesięciu minutach błagałbyś mnie o pomoc.- Pogłaskała mnie po policzku z rozbawieniem.- Ale dziękuję za dobre chęci, skarbie.
-To ja dziękuję. Za niego.- wskazałem brodą na ciemnowłose zawiniątko.
-Ten szkrab jest akurat naszą wspólną pracą. - Uśmiechnęła się i wzięła małego na ręce.- Jest tak bardzo do ciebie podobny...
-Ale ma twoje oczy i uśmiech.
-Jeszcze się nie uśmiecha...- Zauważyła, posyłając mi spojrzenie pełne dezaprobaty.
-Kiedy zacznie, na pewno będzie to robił w identyczny sposób jak jego mama.
-Mam nadzieję, że nie odziedziczy po niej charakteru. Słyszałam, że to jakaś okropna kobieta.
-Ach, tak, zgadza się.- Powiedziałem z powagą.- W każdym calu okropnie doskonała.
Sol roześmiała się i pocałowała moje ramię.
-Musisz ją pewnie trochę kochać?- Spytała z najbardziej uroczym uśmiechem, jaki kiedykolwiek u niej widziałem.
Powoli przejechałem dłonią po jej nagim ramieniu i przyciągnąłem do siebie.
-Najbardziej na świecie.
-Ona też cię kocha. I jest bardzo głodna. Czy jej najwspanialszy mężczyzna mógły przynieść jakieś jedzenie?
-Będę za dwie minuty.
Co mogłem powiedzieć, do cholery? Że zawarłem pakt z diabłem, którego odgrywa mój ojciec, w zamian za bezpieczeństwo mojej rodziny? Że tak naprawdę nie wiem czego zażąda ode mnie Cain za jakiś czas? Sol prawdopodobnie mogłaby mnie za to zabić.
-Sprowadził was tutaj - Wzruszyłem ramionami, nie odwracając oczu od syna.- w ramach rodzinnej miłości. To wszystko.
-Nie żartuj sobie ze mnie, Ren... Nie jestem głupia i wiem, że miałeś z tym coś wspólnego. Jak go przekonałeś?
Bardzo powoli odwróciłem twarz w jej stronę.
-Nigdy nie pomyślałem, że jesteś głupia.- Zauważyłem.- A mój ojciec nie powinien więcej zawracać ci głowy. Zapomnijmy o tym, proszę cię. Jesteście tutaj i tylko to się liczy...
-Tylko jeśli obiecasz mi, że Cain już nigdy nie pojawi się w naszym życiu. I że już zawsze będziemy razem. Ty, ja i Ash...
Zawahałem się przez ułamek sekundy, czując jak wymięty list nabiera w mojej kieszeni niebotycznego rozmiaru.
-Obiecuję.- Pochyliłem się, żeby pocałować ją w czoło.- Teraz wszystko będzie inaczej. Nie pozwolę, żeby tobie i Ashowi cokolwiek się stało.
-Wiem, kochanie.- Sol przez chwilę siedziała z głową wtuloną w moje ramię, obserwując naszego synka z przymrużonymi oczami.- I wiesz... Rodzenie dzieci to coś strasznego.
Roześmiałem się i objąłem ją ramieniem, całując przy tym w czubek głowy.
-Nawet nie masz pojęcia jak bardzo jest mi przykro, że nie mogłem przejąć na siebie całego bólu...
-Obawiam się, że mógłbyś odrobinkę przecenić swoje siły, skarbie.- Sol parsknęła perlistym śmiechem, którego tak cholernie mi brakowało.- Mięśnie w tym wypadku na niewiele się przydają.
-Jestem pewien, że jakoś bym to przetrwał.
-Jestem pewna, że po dziesięciu minutach błagałbyś mnie o pomoc.- Pogłaskała mnie po policzku z rozbawieniem.- Ale dziękuję za dobre chęci, skarbie.
-To ja dziękuję. Za niego.- wskazałem brodą na ciemnowłose zawiniątko.
-Ten szkrab jest akurat naszą wspólną pracą. - Uśmiechnęła się i wzięła małego na ręce.- Jest tak bardzo do ciebie podobny...
-Ale ma twoje oczy i uśmiech.
-Jeszcze się nie uśmiecha...- Zauważyła, posyłając mi spojrzenie pełne dezaprobaty.
-Kiedy zacznie, na pewno będzie to robił w identyczny sposób jak jego mama.
-Mam nadzieję, że nie odziedziczy po niej charakteru. Słyszałam, że to jakaś okropna kobieta.
-Ach, tak, zgadza się.- Powiedziałem z powagą.- W każdym calu okropnie doskonała.
Sol roześmiała się i pocałowała moje ramię.
-Musisz ją pewnie trochę kochać?- Spytała z najbardziej uroczym uśmiechem, jaki kiedykolwiek u niej widziałem.
Powoli przejechałem dłonią po jej nagim ramieniu i przyciągnąłem do siebie.
-Najbardziej na świecie.
-Ona też cię kocha. I jest bardzo głodna. Czy jej najwspanialszy mężczyzna mógły przynieść jakieś jedzenie?
-Będę za dwie minuty.
*
-Dev, dawno cię nie widziałem...- mruknąłem, kiedy chłopak pojawił się w kuchni, prowadząc ze sobą długonogą brunetkę w obcisłej sukience koloru rdzy, na której widok uniosłem lekko brwi. Sasha uśmiechnęła się ujmująco i usiadła na jednym z barowych krzeseł ustawionych przy marmuroeym blacie, mówiąc coś w stylu "cześć".
-Błąkałem się tu i tam, zwiedzałem miasto... Sam wiesz.- Devon usiadł obok dziewczyny i odrzucił na plecy długi warkocz - swój znak rozpoznawczy.- Zapomniałem przedstawić Ci Sashę.
-My już się znamy - pościłem dziewczynie oczko i zająłem się rozbijaniem jajek na jajecznicę dla Sol.
-Hej, Ren, nigdy nie chwaliłeś się, że masz takie fajne koleżanki...- Devon posłał mi spojrzenie pełne wyrzutu. - Ile się już znacie?
-Jakieś 18 lat. Też wychowałam się w Arkadii. - Sasha wzruszyła ramionami. -Ostatnio mieliśmy powtórne spotkanie po latach.
-Można tak powiedzieć. Wspominałaś już może Devonowi o swojej ciekawej profesji? - Wbiłem w nią wyzywające spojrzenie.
-O co chodzi?- Zza moich pleców odezwał się głos Sol. -Devon! - Podbiegła do chłopaka, rzucając mu się na szyję z dziecięcą radością. Właściwie powiniem być zazdrosny, ale to przecież tylko Dev- jej nieoficjalny strażnik.
-Też dobrze cię widzieć, Mała. Kiedy wróciłaś?- Dev przytrzymał ją chwilę w ramionach, mrugając z zaskczeniem na jej widok. Fakt. Trochę się zmieniła odkąd urodziła Asha.Tak naprawdę była teraz jeszcze piękniejsza niż kiedykolwiek.
-Dziś w nocy. Tak się cieszę, że znów jesteśmy wszyscy razem...
Uśmiechnąłem się lekko, obserwując reakcję Sashy na pojawienie się Sol. Brunetka przyglądała się całej sytuacji ze skupieniem, przy okazji lustrając blondynkę od stóp do głów.
-Więc to jest kobieta dla której straciłeś głowę. - Odezwała się, posyłając Sol nieznaczny uśmiech.
-Owszem.-Wyciągnąłem rękę, żeby przyciągnąć dziewczynę do siebie.- Poznaj Sol.
-Miło mi cię poznać. Ren wiele o tobie mówił. Jestem Sasha.
-Mi również.
-Jeśli to jest Sol, to gdzieś tutaj musi być też wasz dzieciak... Mogę go zobaczyć?
-Jasne. Ash właśnie zasnął w naszej sypialni.
-Więc to chłopiec... Gratuluję. - Zerknęła na mnie, ale za chwilę znów skupiła się na lustrowaniu Sol opartej plecami o mój tors.- Jesteście śliczną parą.
-Trzeba przyznać. - Wtrącił się Devon, ewidentnie niezadowolony z tego, że cała uwaga Sashy skupiła się na mnie i Sol.
-Chodźmy zobaczyć wasze maleństwo.
(Sasha, Devon, Sol)
-Też dobrze cię widzieć, Mała. Kiedy wróciłaś?- Dev przytrzymał ją chwilę w ramionach, mrugając z zaskczeniem na jej widok. Fakt. Trochę się zmieniła odkąd urodziła Asha.Tak naprawdę była teraz jeszcze piękniejsza niż kiedykolwiek.
-Dziś w nocy. Tak się cieszę, że znów jesteśmy wszyscy razem...
Uśmiechnąłem się lekko, obserwując reakcję Sashy na pojawienie się Sol. Brunetka przyglądała się całej sytuacji ze skupieniem, przy okazji lustrając blondynkę od stóp do głów.
-Więc to jest kobieta dla której straciłeś głowę. - Odezwała się, posyłając Sol nieznaczny uśmiech.
-Owszem.-Wyciągnąłem rękę, żeby przyciągnąć dziewczynę do siebie.- Poznaj Sol.
-Miło mi cię poznać. Ren wiele o tobie mówił. Jestem Sasha.
-Mi również.
-Jeśli to jest Sol, to gdzieś tutaj musi być też wasz dzieciak... Mogę go zobaczyć?
-Jasne. Ash właśnie zasnął w naszej sypialni.
-Więc to chłopiec... Gratuluję. - Zerknęła na mnie, ale za chwilę znów skupiła się na lustrowaniu Sol opartej plecami o mój tors.- Jesteście śliczną parą.
-Trzeba przyznać. - Wtrącił się Devon, ewidentnie niezadowolony z tego, że cała uwaga Sashy skupiła się na mnie i Sol.
-Chodźmy zobaczyć wasze maleństwo.
(Sasha, Devon, Sol)
.
środa, 14 października 2015
Od Dastiana
Szedłem przez miasto, zastanawiając się, dlaczego właściwie nie jestem w pracy i nie robię czegoś pożytecznego? Nie miałem pojęcia, ale czułem, że gdybym został tam jeszcze przez choćby minutę, wybuchłbym. Ostatnio coraz częściej zaczynałem mieć dość wszystkiego, całego życia, jakie wiodłem.
Przyglądałem się obojętnie twarzom mijanych ludzi. Na większości malował się pośpiech, czasem smutek, złość lub przygnębienie, rzadziej radość. Każdy miał własne życie, własne problemy, nikt nie zastanawiał się nad losem innych. Nikogo nie obchodził bezdomny w poszarpanym ubraniu, żebrający o pieniądze na chleb, nikt nie zwracał uwagi na młodą dziewczynę na przystanku, której twarz była mokra od łez. Wszyscy mieli to w dupie, dopóki im było dobrze.
Dyskretnie wcisnąłem kilka banknotów mężczyźnie, nie zatrzymując się nawet wtedy, gdy ten zaczął mi dziękować, prawie biegnąc, by dotrzymać mi kroku. Z każdą chwilą moja irytacja rosła i powoli zaczynałem żałować, że to zrobiłem.
- Spadaj – syknąłem do żebraka, rzucając mu groźne spojrzenie, które sprawiło, że bezdomny odszedł pospiesznie, co chwile oglądając się za siebie. Widoczny w jego oczach lęk wywołał we mnie mieszane uczucia, o których natychmiast zapomniałem, bo zobaczyłem coś, czego już nigdy nie spodziewałem się ujrzeć. Z lombardu wyszła młoda brunetka, łudząco podobna do mojej matki. Gdyby nie fakt, że nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat, uwierzyłbym, że to ona.
Dziewczyna rozejrzała się po ulicy i skierowała się do jakiegoś sklepu. Oszołomiony ruszyłem za nią, utrzymując w miarę bezpieczną odległość, jednak cały czas miałem ją na oku. W głowie mi dudniło. To niemożliwe. Co ona tu robi? Nie, to nie może być ona, przecież jest teraz w Arkadii… A może…? Nie, przecież ten skurwysyn by jej nie puścił… A jeśli uciekła? Czy to w ogóle możliwe?
Tysiące myśli przelatywało mi przez głowę, gdy patrzyłem na jej twarz, jej sylwetkę, jej ruchy, znajome, a jednocześnie obce.
Brunetka weszła do jakiejś restauracji i ze zmęczonym uśmiechem zamówiła coś do przegryzienia, siadając przy pierwszym z brzegu stoliku. Długo myślałem nad tym, czy podejść i się odezwać. Największą przeszkodą był brak pewności co do tego, czy aby na pewno jest tą, o której myślę.
- Przepraszam… Czy mogę się dosiąść? - zapytałem, w końcu podchodząc do niej. Z bliska dostrzegłem jeszcze więcej szczegółów świadczących o tym, że jest moją małą siostrzyczką, ale nawet teraz trudno mi było w to uwierzyć.
- No nie wiem… - powiedziała niepewnie, patrząc na mnie z lekką nieufnością.
- Nie będę się narzucał, jeśli chcesz, usiądę gdzie indziej – odparłem szybko, uśmiechając się ciepło. Dziewczyna po chwili wahania odwzajemniła uśmiech i wykonała zapraszający gest. Usiadłem naprzeciwko niej i zapadła między nami niezręczna cisza. Wbiłem wzrok w swoje dłonie, czując, że nastolatka mi się przygląda. Zastanawiałem się, jak zacząć rozmowę. W końcu trochę głupio by było zapytać po prostu: hej, jesteś moją siostrą? Ku mojemu zaskoczeniu brunetka pierwsza się odezwała.
- Czy my się znamy?
Uniosłem wzrok, spoglądając w jej oczy i dostrzegając w nich tę samą niepewność połączoną z niedowierzaniem i szczyptą nadziei.
- To zależy. Wiesz, bardzo mi kogoś przypominasz. Kogoś, kogo nie widziałem od wielu lat… - urwałem, czekając na jej reakcję. Dziewczyna zaczęła bezwiednie bawić się kosmykiem włosów, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Ty także wyglądasz znajomo – powiedziała ostrożnie. Chciała jeszcze coś dodać, ale przerwał nam kelner, który przyniósł jej zamówienie. Przyjęła je z cichym podziękowaniem i zaczęła jeść, zerkając na mnie co chwilę. Moją uwagę przykuł jej naszyjnik.
- Piękna rzecz. Pewnie pamiątka rodzinna? – zapytałem, wskazując na przedmiot. Kobieta zamarła i wbiła we mnie badawcze spojrzenie.
- Czy ty… Nie, to głupie – wycofała się, spuszczając wzrok, nieco zawstydzona.
- Co ja? Dokończ - poprosiłem, z trudem powstrzymując uśmiech, który cisnął mi się na usta.
- Czy ty może masz na imię… Dastian? – spytała, zerkając na mnie z nadzieją.
- A jakżeby inaczej, siostrzyczko? – odparłem, uśmiechając się szeroko i wstałem, otaczając ramionami Arię, która mocno mnie przytuliła.
- Braciszku… Tyle lat… Gdzie byłeś? Co robiłeś? Dlaczego tak nagle zniknąłeś? Myślałam, że nie żyjesz… - wyrzucała z siebie słowa , chcąc dowiedzieć się wszystkiego, a w jej oczach lśniły łzy szczęścia. Usiedliśmy i opowiedziałem jej o tym, jak Avenal mnie wypędził, o tym, co robiłem przed przybyciem do Vegas i jak udało mi się w kilka lat zostać szefem dobrze prosperującej firmy.
- Nie było łatwo. Każdego dnia tęskniłem za wami i nienawidziłem tego… członka Rady za to, że nie mogłem was zobaczyć. Nie miałem żadnych wiadomości o tym, co się z wami dzieje. Jak udało ci się stamtąd wyrwać?
(Aria? I co dalej?)
sobota, 10 października 2015
(Wataha Powietrza) od Arii
Jesteś kimś
wyjątkowym…
Wyjątkowa.
Jego słowa rozbrzmiewały w mej głowie, a ja na próżno
chciałam je z niej wyrzucić. To przecież niemożliwe, żeby mówił szczerze. Jest
to część jego gry w kotka i myszkę, w której centrum się znalazłam. Równie
dobrze, mogła to być któraś z pozostałych wilczyc z watahy. Po prostu trafiło
na mnie… Myśl o tym, że z pewnością nie jestem pierwszą i ostatnią nie tylko
pomagała mi wytrzeźwieć, ale również boleśnie raniła moją pewną, dotąd nienaruszoną
część. Właśnie przed chwilą się do tego
przyznał, więc dlaczego miałabym mu wierzyć? Byłam sfrustrowana i podirytowana
całą tą sytuacją i jego gadaniną. Chciałam mu powiedzieć, co o nim myślę,
rzucić mu tym prosto w twarz, żeby wiedział jakim nieświadomym i niczego
niekapującym jest dzieciakiem. Miałam
taki zamiar, ale w chwili w której policzkiem dotknął mych włosów zaniemówiłam.
Przez całą naszą krótką znajomość mówiliśmy sobie różne rzeczy i robiliśmy
bardzo wiele, po to aby zdobyć lub uwieść drugą stronę, ale to…
O takie zachowanie nigdy bym go nie posądziła. Był
zadziwiająco czuły, a każdy jego ruch aksamitny. Najpierw dotykając brodą mojej
skroni, później zatapiając twarz w zagłębieniu mej szyi.
Co go naszło… Nie
rozumiałam go i mimo chęci nie mogłam tego dokonać. Dopóki on się nie otworzy i
dopóki mi na to nie pozwoli. Zostało mi
czekać, ale ile to może trwać…
Może i byłam niecierpliwa, ale czy kobiety tak nie mają?
Taka jest nasza natura, bez względu na to czy jesteśmy ludźmi, wampirami, czy
„kundlami” lub „sukami” - jak kto woli.
-Mówisz to każdej dziewczynie przed zaciągnięciem jej do
łóżka? – prychnęłam, powstrzymując drżenie głosu. Nie mogłam pozwolić sobie na
odkrycie przed nim swoich niepokojących myśli i emocji – Myślisz, że ja też
należę to tego typu zdzir, dających się pukać pierwszemu mężczyźnie, który się
nawinie? Dobry żart .
Mimowolnie podrażniłam skórę jego szyi oddechem, nadal
starając się uspokoić kłębiące się w
mojej głowie myśli.
- Więc dlaczego się nie śmiejesz? – zaśmiał się. Co on sobie
wyobraża? Czy naprawdę uważa mnie za nic? Za pierwszą lepszą chętną zdobycz?
Pewnie nie ja pierwsza miałam ochotę go uderzyć za takie
słowa. Przecież to niemożliwe, aby każda wskakiwała mu do łóżka. Aby każda
błagała go o towarzystwo i możliwość spełnienia jego pragnień. Co się dzieje z
tymi wszystkimi kobietami? Ile musiałoby odpowiedzieć na jego zaloty, żeby jego
pewność siebie była aż tak bardzo przytłaczająca. – Nie martw się, nie będę
nadużywać twojej gościnności… Chcę się tylko dowiedzieć co cię czyni taką…
Wyjątkową.
Jego słowa dotarły do mych uszu dopiero w chwili, gdy już go
ze mną nie było. Rozejrzałam się dookoła, ale byłam sama. Sama, podtrzymując
rozsuniętą już sukienkę, powstrzymując materiał od osunięcia się z mego ciała.
- Dlaczego to robisz… - szepnęłam ze szczyptą goryczy i
niecierpliwości w głosie.
Raz jesteś czuły, jak
kochanek. Jednak później na nowo stajesz się drapieżnikiem, zdystansowanym,
czającym się w ukryciu.
Ostatecznie postanowiłam, że dzisiaj już nic nie wyprowadzi
mnie z równowagi, a jego twarz nie zagości w mojej głowie. Nucąc sobie pod
nosem jakąś wymyśloną przeze mnie melodię ruszyłam do łazienki, gdzie
ostatecznie zrzuciłam z siebie sukienkę, która w drodze niemal ze mnie spadła.
Weszłam pod strumień i z ulgą spłukałam wszystkie nerwy i
całe napięcie.
Gdy wróciłam do pokoju, owinięta ręcznikiem podeszłam do
skąpej garderoby i wyjęłam z niej jedyną bluzkę jaką miałam, po czym położyłam
się do łóżka, nie zakrywając się kołdrą, ponieważ dzisiejszego wieczoru było mi
zadziwiająco ciepło. Czułam się tak jakby ogień buchał w moich żyłach,
wypalając od środka dziury moim ciele.
****
Następnego dnia z samego rana, wyszłam z pokoju, od razu
kierując się do jedynej mi znanej pijawki, którą był East. Nie byłam zadowolona
z tego, ale musiałam, gdyż tylko on mógł mi pomóc.
Stojąc przed drzwiami jego pokoju, poczułam dziwne ukłucie,
które od razu zignorowałam. Nieważne co
mi wczoraj mówił, nieważne za kogo mnie uważał… Wmawiałam sobie,
jednocześnie czując zawód. Po krótkiej chwili namysłu, zapukałam w drzwi, a gdy
tylko się one otworzyły, na moich ustach pojawił się pewny uśmiech.
- O, wilczek? – uniósł brew, najpewniej mocno zdziwiony mą
wizytą.
- Mam prośbę – rzuciłam, nie zwracając uwagi na uśmiech,
który wykwitł na jego twarzy.
- Nie przypominam sobie, abym był wróżką chrzestną, ale dla
ciebie zrobię wyjątek, kociaku – puścił do mnie oczko, a ja z trudem
powstrzymałam się od chichotu – Wal śmiało.
- Potrzebuję ubrań. Tylko na dzisiaj, ale wątpię, aby
którakolwiek z dziewczyn z watahy miała podobny gust do mnie… - powiedziałam.
Wampir zmierzył mnie od stóp do głowy, powoli analizując
moje słowa. Chwilę później uśmiechnął się zawadiacko.
- Wiem, kto nam może pomóc, ale ….
- Ale co? Myślałam, że wróżka chrzestna nie żąda niczego w
zamian… – zapytałam delikatnie znudzona jego zachowaniem. Spojrzałam na niego i
z irytacją zarejestrowałam uśmiech w kącikach jego ust.
Był tak cholernie
seksowny... Nawet wtedy, gdy robił wszystko, aby zachęcić mnie do ataku.
- Odwidziało się jej… - zaśmiał się, opierając się plecami o
brzeg szafy.
- Więc czego chcesz?
- Kiedyś ci powiem… Jak przyjdzie czas na to, żeby to od
ciebie odebrać – rzucił, śmiejąc się do rozpuku. Moja mina musiała być
przekomiczna, ale jakoś tak przy nim nie miałam oporów do bycia po prostu sobą
i okazywania swoich prawdziwych uczuć.
- Mam się bać? – zagaiłam, mrużąc delikatnie oczy.
- Nie ma czego, wilczku. A teraz chodź…
Tak właśnie poznałam Lily, dziewczynę starszego brata East'a,
która na początku zdziwiona prośbą, później okazała się bardzo miłą i przyjazną
wampirzycą. Nie wiem jak, ale krwiopijcy udało się przekonać ją, aby użyczyła
mi jakieś swoje ubranie.
Po tym wydarzeniu minęło jeszcze kilka dni, które o dziwo
minęły bardzo szybko. Prawie wszystkie spędziłam albo na rozmowie z Hespe, albo
Natem. Przez cały ten czas czułam obecność Easta, który przyglądał mi się na
uboczu. Poznałam również Wendy, małą wilczycę którą przygarnęły wampiry, a
która była przesłodkim stworzonkiem pełnym energii i chęci do zabawy.
Pewnego dnia przyszła do mnie Hespe, która oznajmiła, że
wyjeżdża na jakiś czas. Zanim się pożegnałyśmy minęło sporo czasu, ale gdy
tylko dziewczyna wyszła postanowiłam, że muszę w końcu zaopatrzyć się w jakieś
ubrania.
****
Rzędy sklepów w Vegas nie miały końca. W każdym z nim było
coś co przykuwało mą uwagę, ale ostatecznie okazywało się zdecydowanie za
drogie jak na mą kieszeń. Przechodząc już przez kolejną wąską uliczkę
zobaczyłam szyld lombardu. Od razu powędrowałam dłonią na miejsce pomiędzy
obojczykami, gdzie spoczywał niewielki wisiorek, który ozdobiony był niewielkimi
szkarłatnymi kryształkami.
Wchodząc do budynku poczułam dziwny chłód. Mimo tego
mrożącego krew w żyłach uczucia, ruszyłam w stronę okienka, za którym stał
niewysokie, siwy mężczyzna, z okrągłymi okularami na nosie i muszką pod szyją.
- W czym mogę pomóc? – zapytał serdecznie się do mnie
uśmiechając.
Powolnym, wręcz leniwym i niechętnym ruchem rozpięłam
zapięcie naszyjnika i pokazałam go staruszkowi, który z podziwem zaczął oglądać
mą biżuterię.
- Wspaniały okaz… XVII wiek. Zachowany w wręcz fantastycznym
stanie – mamrotał zachwycony towarem.
- Ile może być wart? – spytałam nie ukrywając smutku.
- Bardzo dużo… bardzo dużo – szepnął – Lepiej to zachowaj.
- Potrzebuję pieniędzy… – odparłam patrząc się prosto w oczy
mężczyzny.
- Radzę ci go zatrzymać – rzucił zagadkowo się na mnie
patrząc. Zadrżałam widząc jego determinację. On wręcz błagał, abym zatrzymała
wisiorek - Za pewno masz coś mniej
wartościowego, kochanie. Coś co będzie ci mniej szkoda oddać. Coś co nie jest
pamiątką rodzinną.
- Skąd pan wiedział?
- Mam oko do takich rzeczy – zaśmiał się – Więc, jak?
Pierwszy raz od ucieczki z siedziby Rady spojrzałam na dłoń,
na której palcu widniał złoty, drobny pierścionek, z średniej wielkości rubinem
na środku. Pierścionek zaręczynowy od Avenal’a.
- Tak… Mam coś takiego – niemal wyrzuciłam z siebie,
ściągając go i od raz podając starcowi.
- Równie stare i cenne, ale widzę, że pozbycie się tego
przyniesie ci ulgę. Jestem skłonny sporo ci zapłacić za ten pierścień.
- Nie ważne ile… Potrzebne mi pieniądze, a pozbycie się go
będzie bonusem. Byłabym głupia, gdybym z niego zrezygnowała.
- Więc ubiliśmy interes.
- Na to wygląda – uśmiechnęłam się promiennie.
****
Po udanych zakupach poczułam się wykończona i głodna jak
nigdy, więc weszłam do pierwszej lepszej restauracji, w której zamówiłam
spaghetti i szklankę niegazowanej wody mineralnej.
- Przepraszam… Czy mogę się dosiąść? – usłyszałam, a gdy
uniosłam głowę zobaczyłam wpatrzoną we mnie parę ciepłych oczu, wysokiego,
brązowowłosego, młodego mężczyzny, którego twarz rozświetlał uśmiech.
- No nie wiem… - odparłam, przyglądając się nieznajomemu z
rezerwą.
(Dastian? Braciszku kochany, czas się spotkać, nie uważasz?
)
(Wataha Burzy) od Nataniela
- Nie
powinieneś był przyprowadzać obcych – warknąłem w myślach, kierując je
wprost do głowy niedawno odnalezionego braciszka.
- Nie sprawi problemów
– zapewniał żarliwie Uki. Przewróciłem oczami, patrząc wprost na niego.
- Jakąś chwilę temu
niemal rzuciła się mi do gardła – powiedziałem ze spokojem. Nie chciałem
się kłócić z młodym, a tym bardziej z jego nową koleżanką – Niczego nie obiecuję,
młody. Nie mam tu zbyt wielkich przywilejów.
- Dziękuję, bracie –
jego twarz rozświetliła się nieznacznie, a usta wykrzywiły się w uśmiechu, a ja
poszedłem w stronę wilkołaczego skrzydła, w którym odnalazłem poszukiwaną
waderę.
Po usłyszeniu cichego zaproszenia, wszedłem do jej pokoju,
który dzieliła z Alfą Wody. Ona leżała na łóżku, a wcześniej wspomniany samiec
stał przy oknie, patrząc się na nią tak, jakby w każdej chwili miała się potłuc
na małe kawałeczki.
Hebi po wizycie w szpitalu wyglądała na zmarnowaną i przemęczoną, miała delikatnie
podkrążone oczy, a jej uśmiech nie wyglądał tak świetliście jak kiedyś. Nie
była jednak smutna, czy przestraszona. Wydawała się być szczęśliwa. Może
delikatnie zatroskana, ale z pewnością nie zrozpaczona zaistniałą sytuacją.
- Przepraszam, że przeszkadzam, księżniczko – odparłem
ciepło, zbliżając się do niej nieznacznie. Pamiętałem o swym miejscu. Żarty
żartami i zaloty zalotami, ale ta pozycja już na wstępie była stracona.
Dziewczyna miała już swojego księcia, a nie byłem nim ja. I ewidentnie nie spodobał mu się sposób, w jaki zwróciłem się do jego kobiety.
Gdyby złapało mnie
bardziej… Kurwa… Przyjrzałem się jej i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Mam pewną sprawę, ale nie chcę cię zbytnio obciążać –
powiedziałem – Powinnaś wypoczywać, mała.
Puściłem jej oczko i zwróciłem twarz w stronę Ice’a, który wydawał się być poirytowany moją obecnością.
- Mógłbyś…? – zapytałem, powstrzymując się od zaczepki.
- Ja… - powiedział, spoglądając z troską na swoją dziewczynę.
- Idź… Dam radę – szepnęła czarnowłosa, poprawiając się na
łóżku. Chwilę później jej spojrzenie zawisło na mnie.- Dziękuję za troskę, Nat.
- Hebs… Możesz do mnie przyjść z każdą sprawą i w każdej
chwili – rzuciłem z powagą, nie przestając się na nią patrzeć – Oooo… i jeszcze
jedno… Jak nikt nadaję się na wujka.
Zaśmiałem się, rozluźniając tym samym atmosferę. Wadera
uśmiechnęła się promiennie i skinęła na mnie głową. - Do zobaczenia – pożegnałem się z przyjaciółką i wraz z
blondwłosym towarzyszem wyszedłem z pokoju na korytarz, gdzie od razu
przeszedłem do sedna.
- Mamy maleńki problem.
- Jaki znowu problem? – spytał chłopak z lekkim
zrezygnowaniem. Zrobiło mi się go trochę szkoda. Również nie wyglądał
najlepiej.
- Mój braciszek postanowił kogoś przygarnąć, ale oczywiście
powiedziałem, że któraś z Alf musi wyrazić na to zgodę. Więc jestem. –
poinformowałem, na końcu zmuszając się do uśmiechu. Może kiedyś nie będę miał ku temu oporów. Cholera… Co jest? Czy ja na
serio rozmyślam nad możliwością zaprzyjaźnienia się z tym typem?
- Dobrze, że przyszedłeś, zajmę się tym. Dzięki –
powiedział, dotykając dłonią czoła.
Odwróciłem się, chcąc już odejść, ale gdy ponownie
popatrzyłem na dotąd nielubianego przeze mnie Alfę, postanowiłem coś zrobić
ze swoim życiem. Krok pierwszy:
Zakumplować się, lub przynajmniej zacząć tolerować blondaska. Może to nie
będzie, aż tak trudne.
- Ty też powinieneś odpocząć. Ona potrzebuje cię przytomnego– odparłem, klepiąc go w ramię.
No… Mogło być gorzej, pomyślałem
skręcając do swojego pokoju. Od razu podniosłem kopertę, leżącą na łóżku, w
której znajdowały się moje nowe dokumenty.
Pomijając list, który zdążyłem już przeczytać i numeru kąta
bankowego, był tam jeszcze adres właściciela
jakiegoś zakładu. Szybko złożyłem kartkę, włożyłem ją do tylnej kieszeni
spodni i założywszy kurtkę, wyszedłem na miasto.
Dotarcie do punktu docelowego zajęło mi kilka minut.
Stanąłem naprzeciwko budynku, na którym wisiał duży szyld z napisem „Mechanik”. Wahałem się chwilkę, ale i tak w końcu
wszedłem do środka.
Zakład był spory, a prócz samochodów, można było tu znaleźć
wiele różnorakich narzędzi.
- Halo… - zawołałem rozglądając się dookoła. Nagle do mych
uszu dobiegł cichy odgłos kroków.
Chwilę później przede mną stanął dość wysoki, dobrze
zbudowany i młodo wyglądający mężczyzna, usmarowany ciemnym smarem.
- Słucham… - odparł, próbując wytrzeć czoło, co mu się
kompletnie nie udało.
- Dostałem ten adres od znajomego, w sumie nie mam pojęcia
po co…
- A … Ty pewnie jesteś Nataniel – rzucił, wycierając dłonie
o spodnie. – Gabe mówił, że przyjdziesz…
- Gabriel?
- No tak… Szukasz pracy, nie? – zapytał, taksując mnie
wzrokiem – Nadasz się…
- Tak… Właściwie to szukam.
- Więc ją masz… Zaczynasz od jutra – zaklaskał, podając mi
rękę, którą ja z uśmiechem uściskałem.
- Dzięki.
- Tylko się nie spóźnij – zawołał ponownie znikając za
rzędem drogo wyglądających samochodów.
****
Gdy ponownie wszedłem do siedziby wampirów było dość
spokojnie. Ani żywej duszy w salonie wspólnym. Przeszedłem przez sam jego
środek i od razu skierowałem się w stronę mojego pokoju. Na korytarzu było
ciemno, więc byłem zszokowany i nieźle wystraszony, gdy ktoś na mnie wpadł. Po
chwili podniosłem wzrok na gościa, którym okazała się wadera, o jasnej, jakby
mlecznej cerze i niezwykle jasnych blond włosach.
Uśmiechnąłem się do niej delikatnie, odsuwając się w bok.
- Proszę… - odparłem, puszczając ją.
Ta jednak patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, po czym
zachwiała się nieznacznie. W ostatniej chwili złapałem ją za ramię, uśmiechając
się zawadiacko.
- Trochę ci się wypiło… – rzuciłem, pomagając jej odzyskać
równowagę.
- Nie wypiłam dużo… A teraz, puść mnie. – odparła, wyraźnie
zdenerwowana.
- Już… Już… - mruknąłem, puszczając jej ramię, nadal jednak
patrząc, czy przypadkiem znowu nie ma zamiaru upaść – Wątpię, abyś wypiła
niewiele… Pomogę ci wrócić do pokoju.
Ponownie złapałem jej ramię i pociągnąłem za sobą. Ta jednak
mocno się upierała i próbowała mi się wyrwać.
- Miałam iść do brata – Brata?
Uniosłem brew ze zdziwieniem. Dopiero teraz, gdy ponownie jej się
przyjrzałem, zobaczyłem pewne podobieństwo. Kurwa,
to siostra Ice’a. Faith... Tak, tak miała na imię
- Ice i Hebi odpoczywają. Równie dobrze możesz spotkać się z
nimi jutro. Wątpię abyś trzeźwo w tej chwili myślała. Wierz mi… Nie chcesz
powiedzieć niczego głupiego… - powiedziałem, cały czas patrząc jej w oczy.
Dziewczyna zastanawiała się przez chwilę nad sensem moich słów, cały czas na
mnie spoglądając. Jej spojrzenie mogło zabić, ale na szczęście po chwili
delikatnie złagodniało. Cholera, były
oszałamiające.
- Nie znam cię… - usłyszałem
jej głos w myślach, na którego dźwięk się uśmiechnąłem.
- Więc, gdzie twój pokój, królewno?
(Faith? Skorzystasz z pomocy, czy zabijesz ^^? )
środa, 7 października 2015
(Wataha Wody) od Faith
-Hoax... -jęknęłam, opierając się o futrynę w drzwiach, nie będąc pewna, czy aby na pewno jestem w stanie w ogóle utrzymywać się prosto na nogach. Szczerze, to nigdy nie miałam pojęcia, że alkohol może mieć na mnie aż tak zły wpływ.
-Fai? Co się stało?- Hoax podniósł głowę znad jakiejś gazety, którą właśnie czytał i obrzucił mnie badawczym spojrzeniem. Musiałam wyglądać naprawdę żałośnie, bo zmarszczył czoło.
-Nie.- Musiałam bardzo skupić się nad tym, co mam zamiar powiedzieć, nie myląc się przy tym w wyrazach. - Chciałam porozmawiać.
-Dziwne. Ostatnio nie wyrażałaś do tego jakiejś szczególnej chęci.- Prychnął.
-Najwyraźniej zmieniłam zdanie.- Przekrzywiłam głowę i powoli- najwolniej jak mogłam- uważając, żeby się nie potknąć, ruszyłam w jego stronę, żeby usiąść obok na kanapie.
-Nigdy cię nie zrozumiem.- Powiedział i odłożył gazetę na stolik.- O czym chcesz rozmawiać?
-O nas.
-Piłaś?
-Trochę.- Przyznałam, zdając sobie sprawę, że siadanie tak blisko mogło jednak nie być najlepszym pomysłem w moim życiu. - A jakie to ma znaczenie?
-Żadne.- Wzruszył ramionami.- Po prostu nie wiedziałem, że pijesz.
-Ogólnie niewiele wiesz.- Wyrwało mi się, zanim zdążyłam się zastanowić nad tym, co mówię.- Rzadko tutaj bywasz, rzadko o coś pytasz i rzadko się czymś interesujesz. Aż dziwne, że wciąż jeszcze tutaj jesteś. Nie planujesz może znowu wyjechać?- Nie pamiętam, kiedy jeszcze udało mi się włożyć tak wiele jadu w jedno pytanie.
-Dopóki nie urodzą się moi siostrzeńcy mam zamiar tutaj zostać, jeśli o to ci chodzi.
Zamrugałam nerwowo. Jak mogłam kiedykolwiek "zakochać" się w kimś takim jak Hoax...
-Więc tylko to cię tutaj trzyma, zgadza się? Dzieci Hebi?
-I ty.
Parsknęłam śmiechem.
-Błagam cię, Hoax, skończ. Chciałam powiedzieć ci, że wyjeżdżam.
-Jak to wyjeżdżasz?- Jego jasne tęczówki gwałtownie się rozszerzyły.
Przekrzywiłam głowę i zagryzłam usta, czując, że do oczu zaczynają napływać mi łzy.
-Postanowiłam, że nie mogę tutaj dłużej zostać. Ze względu na ciebie, na Rena, Sol, a przede wszystkim siebie. Nie potrafię, nie chcę.
-O czym ty mówisz? A co z nami?- Odsunęłam się, kiedy spróbował mnie objąć.
-Nie ma żadnych "nas", Hoax. Nigdy do siebie nie pasowaliśmy, dobrze o tym wiesz. Szkoda tylko, że tak wiele zniszczyliśmy, zanim zdałam sobie z tego sprawę. Nie kocham cię. Nie wiem czy kiedykolwiek kochałam i czy ty kiedykolwiek kochałeś mnie.
-Faith, przestań. Porozmawiamy jak wytrzeźwiejesz...
-Wiem co mówię. Przykro mi, ale to koniec.
Odwróciłam się, czując, że właśnie zniszczyłam wszystko, o co jakiś czas temu tak zaciekle walczyłam i ruszyłam w stronę wyjścia.
-Powiedz chociaż co masz zamiar zrobić...- Głos Hoax'a odbił się echem w mojej głowie.
-Zacząć wszystko od początku. Bez ciebie, bez Rena - bez kogokolwiek.
Teraz liczy się już tylko mój brat. Ice i jego dzieci. Tylko na nich mi zależy...
Hoax westchnął i zrobił krok w moją stronę, ale nie odważył się mnie dotknąć.
-Proszę, zastanów się jeszcze nad tym. Możemy wszystko naprawić, wyjechać razem gdzie tylko będziesz chciała.
-Przepraszam cię, Hoax, ale nie... Życzę ci powodzenia.
Podjęłam decyzję. Zamknęłam za sobą jedne drzwi. Teraz nie mogę się już wycofać. Czas otworzyć następne...
(Sory za to opo, zrozumiecie niedługo)
-Fai? Co się stało?- Hoax podniósł głowę znad jakiejś gazety, którą właśnie czytał i obrzucił mnie badawczym spojrzeniem. Musiałam wyglądać naprawdę żałośnie, bo zmarszczył czoło.
-Nie.- Musiałam bardzo skupić się nad tym, co mam zamiar powiedzieć, nie myląc się przy tym w wyrazach. - Chciałam porozmawiać.
-Dziwne. Ostatnio nie wyrażałaś do tego jakiejś szczególnej chęci.- Prychnął.
-Najwyraźniej zmieniłam zdanie.- Przekrzywiłam głowę i powoli- najwolniej jak mogłam- uważając, żeby się nie potknąć, ruszyłam w jego stronę, żeby usiąść obok na kanapie.
-Nigdy cię nie zrozumiem.- Powiedział i odłożył gazetę na stolik.- O czym chcesz rozmawiać?
-O nas.
-Piłaś?
-Trochę.- Przyznałam, zdając sobie sprawę, że siadanie tak blisko mogło jednak nie być najlepszym pomysłem w moim życiu. - A jakie to ma znaczenie?
-Żadne.- Wzruszył ramionami.- Po prostu nie wiedziałem, że pijesz.
-Ogólnie niewiele wiesz.- Wyrwało mi się, zanim zdążyłam się zastanowić nad tym, co mówię.- Rzadko tutaj bywasz, rzadko o coś pytasz i rzadko się czymś interesujesz. Aż dziwne, że wciąż jeszcze tutaj jesteś. Nie planujesz może znowu wyjechać?- Nie pamiętam, kiedy jeszcze udało mi się włożyć tak wiele jadu w jedno pytanie.
-Dopóki nie urodzą się moi siostrzeńcy mam zamiar tutaj zostać, jeśli o to ci chodzi.
Zamrugałam nerwowo. Jak mogłam kiedykolwiek "zakochać" się w kimś takim jak Hoax...
-Więc tylko to cię tutaj trzyma, zgadza się? Dzieci Hebi?
-I ty.
Parsknęłam śmiechem.
-Błagam cię, Hoax, skończ. Chciałam powiedzieć ci, że wyjeżdżam.
-Jak to wyjeżdżasz?- Jego jasne tęczówki gwałtownie się rozszerzyły.
Przekrzywiłam głowę i zagryzłam usta, czując, że do oczu zaczynają napływać mi łzy.
-Postanowiłam, że nie mogę tutaj dłużej zostać. Ze względu na ciebie, na Rena, Sol, a przede wszystkim siebie. Nie potrafię, nie chcę.
-O czym ty mówisz? A co z nami?- Odsunęłam się, kiedy spróbował mnie objąć.
-Nie ma żadnych "nas", Hoax. Nigdy do siebie nie pasowaliśmy, dobrze o tym wiesz. Szkoda tylko, że tak wiele zniszczyliśmy, zanim zdałam sobie z tego sprawę. Nie kocham cię. Nie wiem czy kiedykolwiek kochałam i czy ty kiedykolwiek kochałeś mnie.
-Faith, przestań. Porozmawiamy jak wytrzeźwiejesz...
-Wiem co mówię. Przykro mi, ale to koniec.
Odwróciłam się, czując, że właśnie zniszczyłam wszystko, o co jakiś czas temu tak zaciekle walczyłam i ruszyłam w stronę wyjścia.
-Powiedz chociaż co masz zamiar zrobić...- Głos Hoax'a odbił się echem w mojej głowie.
-Zacząć wszystko od początku. Bez ciebie, bez Rena - bez kogokolwiek.
Teraz liczy się już tylko mój brat. Ice i jego dzieci. Tylko na nich mi zależy...
Hoax westchnął i zrobił krok w moją stronę, ale nie odważył się mnie dotknąć.
-Proszę, zastanów się jeszcze nad tym. Możemy wszystko naprawić, wyjechać razem gdzie tylko będziesz chciała.
-Przepraszam cię, Hoax, ale nie... Życzę ci powodzenia.
Podjęłam decyzję. Zamknęłam za sobą jedne drzwi. Teraz nie mogę się już wycofać. Czas otworzyć następne...
(Sory za to opo, zrozumiecie niedługo)
piątek, 2 października 2015
Od North'a
Kim była dla ciebie i kim ona jest? Nie musisz mówić… Jestem po prostu ciekawa.
Przez pierwsze dwie sekundy musiałem przetrawić to, co właśnie powiedziała, a przez kolejne pięć powstrzymywałem się od parsknięcia śmiechem.
-Jej matka? Nawet nie wiem jak ma na imię, była jakąś cholerną czarownicą, zanim mój uroczy braciszek wysłał ją na drugi świat.- Powiedziałem wreszcie, wzruszając ramionami. Wendy wydawała się być tak bardzo zaabsorbowana swoim bezkształtnym obrazkiem, że nie zwróciła zbytnio uwagi na to, że ktoś właśnie nazwał jej ukochana mamusię "cholerną czarownicą".
Victoria spojrzała na mnie zaskoczona, żeby ułamek sekundy później odwrócić zawstydzona wzrok.
-Oh, przepraszam. Pomyślałam, że to twoja córka.- Wyznała, prawie zwalając mnie tym z krzesła.
-Moja córka? -powtórzyłem, krzywiąc się z niesmakiem. Niech mnie szlag, jeśli byłbym kiedykolwiek w życiu zdolny zrobić sobie dziecko z wiedźmą. - Jeśli koniecznie musisz wiedzieć, to prawda jest taka, że ona jest porwana. A odpowiada za to mój młodszy brat idiota. Trzymamy ją więc jak zakładnika i ukrywamy przed jej jeszcze żyjącym despotycznym ojcem, którego hm... profesja nie przypadła nam do gustu.
Z jakiegoś bliżej nieznanego powodu East odczuł nagłą potrzebę przygarnięcia tego potworka.
-Nie wiem co powiedzieć...
-Nie mów nic.- Wzruszyłem ramionami.- Właściwie to Wendy sama do nas przyszła i muszę się wytłumaczyć, że jest jej u nas dobrze. Przynajmniej tak sądzę.
-Kim jest jej ojciec?
-Naszym wrogiem. To zmiennokształtny należący do Rady. Nie wiem czy wiesz co to jest Rada... - przekrzywiłem głowę, rzucając na nią przelotne spojrzenie.- Ale na pewno nie chcemy mieć z nimi do czynienia. Za bardzo przyzwyczailiśmy się do takiego trybu życia, do wygody.
-Więc gdzie mieszkaliście wcześniej?- Spytała, jakby w transie głaszcząc złotą główkę małego wilczka. Kiedy uniosłem lekko brew, znowu się zawstydziła. Urocze. Nie wiedziałem, że lubię takie słodkie, niewinne dziewczynki. Nie sądziłem, że w ogóle całkiem znośnie będzie mi się z nią rozmawiać. - Przepraszam, nie powinnam chyba zadawać tyle pytań...
-To akurat nie jest żadna tajemnica.- Uśmiechnąłem się lekko i zacząłem obracać w palcach żółtą słomkę.- Od urodzenia mieszkaliśmy z braćmi w Chicago. Zresztą nasi rodzice wciąż tam żyją.
Wyprowadziliśmy się jakieś 15 lat temu i od tamtej pory się nie wtrącają.
-Więc razem z dwoma twoimi braćmi zamieszkaliście na stałe w Las Vegas.
-Trzema.- Poprawiłem ją. - South był najstarszy.- Dodałem obojętnie.
-Wyjechał?
-Nie żyje od kilkunastu lat.
-Wybacz, nie wiedziałam... Przykro mi.- Dotknęła mojego ramienia, ale chwilę później cofnęła rękę.
-Wszystko w porządku.- Posłałem jej jeden z moich bardziej "miłych" uśmiechów i wyprostowałem się na krześle.- A co z tobą? Jeszcze nic o sobie nie zdradziłaś, co według mnie stanowi pewien niewielki problem w ciągu naszej krótkiej znajomości. -Uniosłem brew, zmieniając temat.
-Nie wiem czy jest wiele do opowiadania.- uśmiechnęła się słodko. Znowu.
-Wuuuuujkuuu...-Wendy wdrapała mi się na kolana, i objęła za szyję, prawie wkładając mi w oko swoje dzieło malarskie. - Zobacz co narysowałam!
-Piękne. - Skłamałem, oglądając rysunek składający się z krzywych linii, kolorowych plam i dwóch patyczkowatych ludzików siedzących obok siebie. W sumie to nigdy nie wiedziałem AŻ TAK brzydkiego rysunku, ale wyjątkowo postanowiłem być miły.
-Mogę zobaczyć, księżniczko?- Victoria pochyliła się nad moim ramieniem i zerknęła na kartkę z udawanym zachwytem, przy okazji niechcący muskając moją szyję włosami. - Cudna z ciebie artystka!
-Tak, z pewnością.- Mruknąłem z wymuszonym uśmiechem, mówiącym "nie nadaję się na niańkę" i skupiłem się bardziej na zapachu wampirzycy niż na tym śmierdzącym szkrabie, wiercącym się na moich kolanach. - Myślę, że podarujesz to arcydzieło cioci Victorii, prawda, Wee?
-Tak... Plose, ciociu!- Mała podała jej rysunek, a wampirzyca zabrała go z jej rączek z ogromnym namaszczeniem, na co prawie wybuchnąłem donośnym śmiechem. Podkreślam. Prawie.
-Dziękuję ci, skarbie. Powieszę go w swoim mieszkaniu. - Victoria wyglądała na autentycznie zadowoloną z prezentu, co tylko utwierdziło mnie w przeświadczeniu, że albo musi być naprawdę świetną aktorką, albo naprawdę zawsze jest tak urocza.
-Lubisz dzieci. - Stwierdziłem, z zaskoczeniem odnotowując, że Wendy właśnie położyła głowę na moim ramieniu. Wmawiając sobie, że to wcale mnie nie obrzydza, uniosłem obie brwi.- Wróćmy do momentu, w którym miałaś o sobie opowiedzieć.
(Vic?)
Przez pierwsze dwie sekundy musiałem przetrawić to, co właśnie powiedziała, a przez kolejne pięć powstrzymywałem się od parsknięcia śmiechem.
-Jej matka? Nawet nie wiem jak ma na imię, była jakąś cholerną czarownicą, zanim mój uroczy braciszek wysłał ją na drugi świat.- Powiedziałem wreszcie, wzruszając ramionami. Wendy wydawała się być tak bardzo zaabsorbowana swoim bezkształtnym obrazkiem, że nie zwróciła zbytnio uwagi na to, że ktoś właśnie nazwał jej ukochana mamusię "cholerną czarownicą".
Victoria spojrzała na mnie zaskoczona, żeby ułamek sekundy później odwrócić zawstydzona wzrok.
-Oh, przepraszam. Pomyślałam, że to twoja córka.- Wyznała, prawie zwalając mnie tym z krzesła.
-Moja córka? -powtórzyłem, krzywiąc się z niesmakiem. Niech mnie szlag, jeśli byłbym kiedykolwiek w życiu zdolny zrobić sobie dziecko z wiedźmą. - Jeśli koniecznie musisz wiedzieć, to prawda jest taka, że ona jest porwana. A odpowiada za to mój młodszy brat idiota. Trzymamy ją więc jak zakładnika i ukrywamy przed jej jeszcze żyjącym despotycznym ojcem, którego hm... profesja nie przypadła nam do gustu.
Z jakiegoś bliżej nieznanego powodu East odczuł nagłą potrzebę przygarnięcia tego potworka.
-Nie wiem co powiedzieć...
-Nie mów nic.- Wzruszyłem ramionami.- Właściwie to Wendy sama do nas przyszła i muszę się wytłumaczyć, że jest jej u nas dobrze. Przynajmniej tak sądzę.
-Kim jest jej ojciec?
-Naszym wrogiem. To zmiennokształtny należący do Rady. Nie wiem czy wiesz co to jest Rada... - przekrzywiłem głowę, rzucając na nią przelotne spojrzenie.- Ale na pewno nie chcemy mieć z nimi do czynienia. Za bardzo przyzwyczailiśmy się do takiego trybu życia, do wygody.
-Więc gdzie mieszkaliście wcześniej?- Spytała, jakby w transie głaszcząc złotą główkę małego wilczka. Kiedy uniosłem lekko brew, znowu się zawstydziła. Urocze. Nie wiedziałem, że lubię takie słodkie, niewinne dziewczynki. Nie sądziłem, że w ogóle całkiem znośnie będzie mi się z nią rozmawiać. - Przepraszam, nie powinnam chyba zadawać tyle pytań...
-To akurat nie jest żadna tajemnica.- Uśmiechnąłem się lekko i zacząłem obracać w palcach żółtą słomkę.- Od urodzenia mieszkaliśmy z braćmi w Chicago. Zresztą nasi rodzice wciąż tam żyją.
Wyprowadziliśmy się jakieś 15 lat temu i od tamtej pory się nie wtrącają.
-Więc razem z dwoma twoimi braćmi zamieszkaliście na stałe w Las Vegas.
-Trzema.- Poprawiłem ją. - South był najstarszy.- Dodałem obojętnie.
-Wyjechał?
-Nie żyje od kilkunastu lat.
-Wybacz, nie wiedziałam... Przykro mi.- Dotknęła mojego ramienia, ale chwilę później cofnęła rękę.
-Wszystko w porządku.- Posłałem jej jeden z moich bardziej "miłych" uśmiechów i wyprostowałem się na krześle.- A co z tobą? Jeszcze nic o sobie nie zdradziłaś, co według mnie stanowi pewien niewielki problem w ciągu naszej krótkiej znajomości. -Uniosłem brew, zmieniając temat.
-Nie wiem czy jest wiele do opowiadania.- uśmiechnęła się słodko. Znowu.
-Wuuuuujkuuu...-Wendy wdrapała mi się na kolana, i objęła za szyję, prawie wkładając mi w oko swoje dzieło malarskie. - Zobacz co narysowałam!
-Piękne. - Skłamałem, oglądając rysunek składający się z krzywych linii, kolorowych plam i dwóch patyczkowatych ludzików siedzących obok siebie. W sumie to nigdy nie wiedziałem AŻ TAK brzydkiego rysunku, ale wyjątkowo postanowiłem być miły.
-Mogę zobaczyć, księżniczko?- Victoria pochyliła się nad moim ramieniem i zerknęła na kartkę z udawanym zachwytem, przy okazji niechcący muskając moją szyję włosami. - Cudna z ciebie artystka!
-Tak, z pewnością.- Mruknąłem z wymuszonym uśmiechem, mówiącym "nie nadaję się na niańkę" i skupiłem się bardziej na zapachu wampirzycy niż na tym śmierdzącym szkrabie, wiercącym się na moich kolanach. - Myślę, że podarujesz to arcydzieło cioci Victorii, prawda, Wee?
-Tak... Plose, ciociu!- Mała podała jej rysunek, a wampirzyca zabrała go z jej rączek z ogromnym namaszczeniem, na co prawie wybuchnąłem donośnym śmiechem. Podkreślam. Prawie.
-Dziękuję ci, skarbie. Powieszę go w swoim mieszkaniu. - Victoria wyglądała na autentycznie zadowoloną z prezentu, co tylko utwierdziło mnie w przeświadczeniu, że albo musi być naprawdę świetną aktorką, albo naprawdę zawsze jest tak urocza.
-Lubisz dzieci. - Stwierdziłem, z zaskoczeniem odnotowując, że Wendy właśnie położyła głowę na moim ramieniu. Wmawiając sobie, że to wcale mnie nie obrzydza, uniosłem obie brwi.- Wróćmy do momentu, w którym miałaś o sobie opowiedzieć.
(Vic?)
Subskrybuj:
Posty (Atom)