środa, 22 października 2014

(Wataha Ognia) od Kilmeny

Wędrowałam po nieskończonych terenach, poszukując miejsca, w którym nie będę odmieńcem. Błąkałam się po terenach zniszczonych przez wojnę. Byłam na skraju wycieńczenia, gdy nagle ujrzałam… światła. Nienaturalne światła. Zaparło mi dech w piersi, aż tu…
- Kim jesteś? – zabrzmiał żeński głos za mną.
Włosy mi stanęły dęba. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- Jestem Kilmeny… - mruknęłam z zagubioną nutką uprzejmości – mieszkałam w Arkadii…
Zdumiona dziewczyna zmierzyła mnie od stóp do głów. Była bardzo ładna – jednak ja speszyłam się. Nie to, żebym była jakoś mega szkaradna. Chodzi o to, że… w bitwie uległam czarom, które ujawniały po części to, kim byłam. Moje ciało pozyskało uszy wilcze. Uszy wilcze i śnieżnobiały, długi ogon.
Byłam wilkołakiem.
Dziwnym wilkołakiem.
- Jesteś wilkołakiem? – spytała z zainteresowaniem dziewczyna. O kurde, ona mi w myślach czyta, czy co do cholery?
- Tak – odpowiedziałam bez większego namysłu.
- Nazywam się Hebi – mruknęła nieznajoma, wyciągając do mnie rękę – wyglądasz jakoś tak… dziwnie.
- Wybacz! – pisnęłam, przypominając sobie, że przyspieszyłam magicznie swój krok.
Uszy i ogon zniknęły. Ale nie tylko one – całe moje ubranie się zmieniło. Z krótkiej tuniki płóciennej, przeznaczonej dla ludzi posługujących się w walce magią na odległość, powstała krystaliczno-metalowa zbroja, odkrywająca płaski brzuch. Za pazuchę wciśnięty był miecz. Spięłam włosy w długi kucyk.
- Skutki uboczne magii? – spytała zaciekawiona Hebi – więc walczyłaś?
- Mhm. Ej, tak w ogóle to Ty też jesteś… no wiesz… wilkołakiem? – mruknęłam, szurając nogami.
- Tak – dziewczyna wpatrywała się we mnie uporczywym wzrokiem, aż brakło mi słów.
- Żyjecie tutaj? To znaczy… jest was więcej? – oczy mi błyszczały.
- Tak! – ucieszyła się Hebi – rozumiem, że szukasz miejsca, w którym mogłabyś osiąść?
- Owszem – powiedziałam z ożywieniem.
- A więc chodź, Kilmeny! – zawołała zadowolona – mogę Cię nazywać Kil? Tak, tak będzie fajnie.
- Nie ma sprawy – wzruszyłam ramionami.
- A więc, Kil, jakim żywiołem władasz? Jesteśmy podzieleni na pięć Watah, jeśli chodzi o to miejsce, to znaczy Nieme Góry. Może dołączysz do Burzy? – spytała, szczerząc zęby.
- Oh, wybacz, Hebi… - mruknęłam z zażenowaniem – władam Ogniem.
Pokazałam jej kulę niebieskiego ognia, które trysnęła z mojej ręki. To była czysta magia, więc nie przemieniłam się.
- Ogółem walczę – zaczęłam – ale mam też zdolności lecznicze i wspomagające! – orzekłam z dumą.
- Pasjonujące! – zachwyciła się Hebi, ale gdzieś w jej oczach czaił się żal.
Było mi trochę smutno, że ją zostawię.
- Chodź. Przedstawię Cię innym – zaproponowała.
 - Okej. Długo będziemy szły? Może w tym czasie mi trochę o życiu tutaj opowiesz?
(Hebi?)

Kilmeny


Kilmeny jako człowiek

Kilmeny jako wilk

Kilmeny w trakcie używania mocy
Imię: Kilmeny.
Płeć: Samica.
Żywioł: Ogień.
Moce: Zwinność, niewidzialność, uleczanie, bariery i wspomaganie broni i umiejętności na pewien czas (podczas używania umiejętności, pomijając te lecznicze, zmienia wygląd).
Stanowisko: Wojownik ze zdolnościami uzdrowiciela.
Rodzina: Zginęła podczas wojny.
Partner/Partnerka: Brak.
Charakter: Przyjacielska, pomocna, opiekuńcza, dusza przywódcy, odważna, natrętna, kreatywna, (nie)litościwa.
Kontakt: Na razie brak.

niedziela, 19 października 2014

od East'a

- Co to, kurwa, jest?! I co to tu robi?!- Wkurzone warknięcie, które sprawiło, że mała schowała się za mną ze zlęknioną miną.
- Łoho... Przestraszyłeś to.- Powiedziałem, starając się nie oddychać przez nos. Zwyczajnie nie zniósłbym zapachu, który zapewne na mnie został. Kurde, będę musiał się porządnie wyszorować. Tylko czy to coś da?
- Ale jedzie.- Najwidoczniej ktoś z zebranego tłumku ze swobodą wyraził swoje odczucia. W sumie się nie dziwiłem.
- Mógłbyś to wyjaśnić?- North lekko się skrzywił. Przynajmniej nieco spuścił z tonu, ignorując przy okazji moją uwagę.
- A mógłbyś uchylić okno?- Ruda wtrąciła swoje pytanko, machając dłonią przed twarzą.
- Pewnie i tak nic to nie da.- Wywróciłem oczami i spojrzałem w dół.- Wytłumaczyć mogę, choć sam nie rozumiem co tu się dzieje.- Zauważyłem sucho. I po co było tresować się na łowce? Przy Wendy wytrenowany zmysł węchy tak cholernie bolał.- Mogłabyś w końcu mi powiedzieć po co tu... em.. przyleciałaś?- Spytałem, przecierając przy okazji dłonią oczy. Halo, stoję obok tego, halo, mam najgorzej! Mimo wszystkich tych niedogodności mój głos był miękki i ciepły. Mięknę? A to ciekawe.
- Y-y.- Wendy pokręciła z przestrachem głową, mocniej przyczepiając się do mojego kolana. I gdzie tu ta wojowniczka, co to przeleciała na swych skrzydełkach przez połowę kontynentu, by mnie przed czymś ochronić? Właśnie... nadal nie czaję o co jej chodziło.
- Dzięki za współpracę. Tak więc to jest Wendy, którą poznałem w Los Angeles. Jak czuć jest to pół wilk w dodatku z uzdolnieniami magicznymi, a jest tu ponieważ... Właśnie do tego próbowałem dotrzeć, gdy tu wparowaliście.- Powiedziałem i nieco zakłopotany potarłem dłonią tył głowy.
- No to dowiedz się.- North zgromił mnie wzrokiem, a ja odpowiedziałem mu spojrzeniem wyrażającym jak bardzo mi nie pomaga.
- Jak mam się tego dowiedzieć skoro ją WYSTRASZYŁEŚ warcząc, szczerząc się, wrzeszcząc i przeklinając?- Wyrzuciłem zirytowany. Obserwowałem jak North przeciera dłonią twarz i wchodzi do pokoju, siadając na kanapie. Reszta tłumku też rozlokowała się w strategicznych miejscach pokoju- tzn przy otwartych oknach.
- Czy teraz mógłbyś spróbować wyciągnąć te informacje z tego dziecka?- Matka jako jedyna z całego towarzystwa nie miała problemów z milszym nazwaniem Wendy. Może dla tego, że zawsze miała słabość do uroczych maleństw? Nie żebym był uroczy i w ogóle...
- Jasne, jasne.- Przysiadłem przy małej i spojrzałem w te jej oczy, które od razu we mnie wlepiła. Uśmiechnąłem się do niej zawadiacko, jakby to miało rozluźnić całą atmosferę.- No to jak będzie, mała, wyjaśnisz mi o co chodziło z tym całym umieraniem?
 Po pewnym czasie oczekiwania mała pokiwała głową.
( Wendiś? )

sobota, 18 października 2014

od North'a

Rodzice jak zwykle przyjęli nas pozornie ciepło.  Przynajmniej mnie. Nigdy nie byłem zbyt wylewny w relacjach z rodziną, a jedyną osobą,  która rozumiała mnie bez słów i głupich tłumaczeń,  był South- moja bratnia dusza, której już nie ma.
Nie mogę powiedzieć,  że nie kocham rodziny. Bo kocham, jeśli w ogóle można to tak nazwać...Ale nie jestem stworzony do ukazywania uczuć,  a nie chcę ranić matki brakiem jakiegokolwiek zainteresowania życiem rodzinnym.  Zresztą przyjechałem do Chicago tylko w jednym konkretnym celu. Żeby porozmawiać z ojcem, a potem jak potulny piesek zrobić to, co mi każą.  Wypełnić te pieprzone obowiązki przyszłej głowy rodu i znów mieć pieprzony spokój.
W gabinecie ojca czułem się cholernie nieswojo. Odkąd pamiętam dobijały mnie te wilcze skóry wiszące na ścianach,  skórzane fotele, ciężkie stare jak świat meble i tony zakurzonych, grubych książek stojących ciasno na regałach. I do tego jeszcze ten przeklęty zapach stęchlizny.
-Tłumaczyłem ci już, że zdobycie tych eliksirów jest dla nas wszystkich priorytetem, ale wasze życie jest tutaj najważniejsze, a ja nie jestem pewien czy współpraca z wilkołakiami jest rozsądna. Słuchasz mnie w ogóle, North? - głos ojca przebijał się przez leniwy tok moich myśli.
Uniosłem brew w odpowiedzi na zrezygnowane spojrzenie ciemnych oczu ojca.
-Słucham, ale to i tak nie zmienia mojego nastawienia,  tato. Bez wspracia czworonogów nie będziemy mieć tak dużych szans. Poza tym trzymanie się ich daje nam doskonałe pole manewru. Nie zmienię decyzji.
-Nie jesteś jeszcze głową rodu, North.
-Dzięki Bogu.
Ojciec westchnął cicho i upił łyk wina z kieliszka, obserwując mnie spod czarnych brwi.
-Dobrze, zrobisz jak zechcesz.  To twoja decyzja.  Proszę Cię tylko o ostrożność.  Nie zniesiemy z mamą straty kolejnego syna...
Skrzywiłem się w odpowiedzi i zdobyłem się na zdawkowe kiwnięcie głową. Nienawidzę takich sytuacji. Chwile słabości wolę spędzać w samotności ze szklanką whisky.
Zapadła chwila ciszy, w której każdy z nas myślał pewnie o tym samym.
-Pójdę już. Dobranoc,  tato.-Rzuciłem, wstając i wyszedłem, żeby zostawić go samego.
Sam miałem ochotę się trochę odizolować,  ale oczywiście jak zwykle ktoś musiał pokrzyżować moje plany. Tym razem Anna.
Wymieniliśmy ze sobą tylko kilka zdań,  a ona już zdążyła mnie zirytować. Nie wiem dlaczego wciąż to robię i daję jej taryfę ulgową...Cóż...życie.
-Czujesz ten smród? - oboje zmarszyliśmy z obrzydzeniem nosy w tym samym momencie
Anna wskazała podbródkiem na pokój na końcu korytarza, w którym zwykle przesiadywał East.-To stamtąd.
Uniosłem brew i ruszyłem w stronę pokoju.
-Fuuj.
-Co to za cholerny smród?!
W przejściu pojawiły się niezadowolone Meg, Lily, West, Mama i nawet Cassie.
Rzuciłem im przelotne spojrzenie i bezceremonialnie otworzyłem drzwi od pokoju East'a.
- Co to, kurwa, jest?! I co to tutaj robi?!-warknąłem zaskoczony na widok dzieciaka uczepionego nogi mojego brata.  Czułem jak cała rodzina zagląda mi przez ramię.
(East?)

czwartek, 16 października 2014

(Wataha Wody) Od Ivalio

 Czułem się wewnętrznie rozdarty. Stałem w jednym miejscu, mając do wybrania trzy drogi. Byłem niespokojny, ciągle węszyłem, kręcąc się niezdecydowanie w kółko.
 Czemu wojna jest taka głupia, że trzyma nas ciągle w niepewności?
 Grrrr... I jeszcze te orły. No dobra, dobra, fajnie, ma co patrolować teren, no ale żeby wypuścić stwory w powietrze, które sobie pofrunęły Bóg wie gdzie, obiecać mi chwilę na rozmowę i odejść?
 Zmrużyłem ślepia.
 Nie jej wina. Z resztą, chyba coś się z nią działo. Czy Ren zawsze był tak przewrażliwiony na punkcie Sol?
 Zaczynam żałować, że nie wiem o Sol wszystkiego i nigdy nie będę wiedzieć.
 Znowu powęszyłem.
 Nezi, mój kochany Nezi, mój Nezuś, mój Nezumi, mój skarb.
 Niespokojnie zatańczyłem w miejscu.
 Kilka sekund temu Ice prosił bym wrócił, bo intruz wdarł się na nasze terytorium, ale ja nie mogłem... Ciągnęło mnie w zupełnie innym kierunku.
 Ktoś zabrał mi Nezumiego!
 Znowu kuło mnie w piersi. Bałem się o niego. Co się mogło stać mojemu Aniołkowi? A jak cierpi? Jak wyrwali mu skrzydła? Jak torturowali?
 To prosta odpowiedź. Zajebię skurwysynów.
 Wraz z tą myślą wyszczerzyłem zęby i zawarczałem.
 A trzecim zapachem był po prostu zapach tych orłów. Poniekąd chciało mi się oddać zwykłemu, psiemu instynktowi, który kazał mi za nimi gonić, szczekając jak najgłośniej się da, by zapomnieć o problemach.
 Nigdy nie zrozumiem tej swojej wilczej części siebie.
 Zawalczyłem z samym sobą, odwróciłem się i pognałem w stronę domu.
                                                                   * * *
 Całkowicie nie w humorze pojawiłem się koło domów i przemieniłem w człowieka, od razu przybierając pozę ukazującą moje zirytowanie, wkurzenie i ogólnego doła emocjonalnego.
- Nie musimy czekać na resztę, damy sobie radę we dwójkę. Z resztą to będzie dobra okazja do sprawdzenia umiejętności walki moich tworów.- Już na wstępie do moich uszu dobiegł głos Eliz.
 Sol jej nie lubi.
 Stanąłem kilka kroków od niej, mierząc ją niechętnym spojrzeniem. Zauważyłem, że Ice przygląda się mi znad jej ramienia. Ten poważny Ice.
- Masz tu czekać.- Słychać było po nim, że jest zmęczony i to bardzo.- Za chwilę wrócę tu z poleceniami od Rena i nie chcę znowu być zmuszonym ratować tyłek kogoś, kto się przecenił. W końcu rada też ma doskonale uzdolnione wilki i nie zawsze będziemy z nimi wygrywać. Dlatego stój tu i nie waż się drgnąć.- Spojrzał na nią podminowany i pobiegł w swoją drogę.
  Zerknąłem na szarobure niebo, a dokładniej na kołującego orła, starając się zabić go wzrokiem.
- O, cześć Ivo. Chodź, pogonimy go. We dwójkę na pewno damy radę.- Elizabeth była bardzo pewna siebie i wyrażała sobą zdeterminowanie, entuzjazm i całkowitą ekstazę.
- Jak chcesz. Ja będę człowiekiem, ty psem i pobawimy się w przynieś patyk. Będziesz miała co ganiać.- Burknąłem, pokazując jak bardzo jestem wkurzony.
 Na twarzy Elizabeth odmalowało się zdziwienie.
- Coś się stało?- Widać było, że jest zmartwiona w dodatku lekko przechyliła głowę co mówiło mi, że coś robi.
 Warknąłem, na chwilę nie patrząc na to, że Eliz jest sprzymierzeńcem, że zachowuję się jak wariat, że nie patrzę na jej uczucia i ogółem jestem jednym wielkim chamem, który normalnie jest cichy, nieaktywny i smutny.
 Dookoła mnie zawirował śnieg, jak zwykle, gdy byłem wściekły. Na szczęście moc Elic była podobna i mogła uniknąć przypadkowych ciosów z mojej strony.
- Kim jest Nezi?- Spytała cicho. Widać było, że mi współczuje. Czy nie powinna współczuć Hebi? To ona straciła kogoś ważnego. Mnie tam lepiej zostawić w spokoju.
- Nie musisz nic wiedzieć.- Wywarczałem.
- Okej, okej. Chcę tylko pomóc.- Podniosła ręce, ukazując swe poddanie i nagle poczułem jak po mojej głowie przestają wirować niepotrzebne, rozpraszające mnie myśli.
- Won z mojej głowy.- Nie wiem kto to zrobił, ale ... gniew zniknął, a przynajmniej został przytępiony.- Przepraszam. Nie jestem sobą. Wybacz, Eliz.- Zeszło ze mnie wszystko i miałem ochotę walnąć się na twarz w śnieg i spocząć tam na wieki. Byłbym ładną wycieraczką?
- Po prostu... poczekajmy na resztę, dobrze? Nie śpię już którąś noc z rzędu i jestem wykończony fizycznie oraz psychicznie, więc mam huśtawki nastroju. W dodatku miałem ochotę przeprowadzić motywującą mnie rozmowę, która by nieco mnie uspokoiła, ale jak widać nici z moich planów. Wybacz.- Westchnąłem.
( Eliz? Reszta? )

środa, 15 października 2014

(Wataha Powietrza) od Rena

Trzask gałęzi wyrwał mnie z myśli o Sol i jej głupich pomysłach,  które doprowadzają mnie do szału. Podniosłem głowę,  rozglądając się za możliwym intruzem, ale jedyne co przykuło moją uwagę to powalone drzewo, zapewne przez jakiegoś frajera podczas bitwy. Muszę przyznać,  że Nieme Góry o tej porze roku i w zaistniałych okolicznościach wyglądały głównie upiornie i odpychająco, a te cholerne bezlistne konary drzew zdecydowanie nie pomagały, zwłaszcza gdy w nocy przypominały bardziej ludzkie postacie niż sztywne,  bezwartościowe drzewa. Nasłuchiwałem jeszcze przez chwilę,  Nastawiając moje wilcze uszy, ale tym razem usłyszałem tylko smętne huczenie jesiennego wiatru.
Rzuciłem podejrzliwe spojrzenie na las w chwili, gdy w głowie pojawił mi się głos Hebi:
~Ren, coś złego dzieje się z Sol. Chodź tutaj.
Po karku przeszedł mi dreszcz strachu.  Sol, dziecko...Wiedziałem,  że to wszystko się źle z skończy!  Cholerne przeczucia...
                                                                                          ***
-Ren, naprawdę przepraszam, nie wiedziałam, że tak się to skończy!-Hebi próbowała spowrotem wkupić się w moje łaski, odrobinę nie skutecznie. Jeśli mam być szczery to miałem ochotę na nią warczeć i powstrzymywałem się tylko ze względu na to, co przeszła całkiem niedawno.  Z litości.
-Hebi, idź już, proszę Cię. Dość jej wrażeń na dzisiaj. Powinna się wyspać.
Syknąłem zirytowany, zerkając na bladą Sol, leżącą na łóżku.  Taka krucha, delikatna i bezbronna.
Hebi bez słowa wyszła z pokoju, zdając sobie chyba sprawę,  że jeśli jak najszybciej nie zejdzie mi z oczu, poleje się krew.
Byłem wkurwiony.  Na Sol, na Hebi i nawet na Mac'a. Na każde z osobna za coś innego.
Sol nigdy mnie słucha,  cały czas wpieprza się w kłopoty i naraża siebie i dziecko na niebezpieczeństwo,  Hebi myśli tylko o sobie i wciąga innych w swoje cierpienie, nie dotrzega tego jak szybko musiał dorosnąć przy niej Ice, i że trzyma się jakoś tylko dla niej (co widzę nawet ja), a na Mac'a jestem zły...Za to, że mnie zostawił samego z tym całym gównem.
Sol poruszyła się lekko, nieświadomie układając usta w bardzo ponętny sposób. Zanotowałem w myślach,  że zaczęły wracać jej kolory, co oznaczało,  że mija osłabienie.  Jak na moje oko tym razem nie stało się jic poważnego,  ale było blisko. Stanowczo ZA blisko. Byłem na nią cholernie zły,  ale patrząc nią jak zwykle zmiękłem i zamiast się ana nią wydrzeć,  położyłem się obok. Nie mam pojęcia kiedy to zaczęło mi się tak bardzo podobać,  ale dotykanie jej brzucha, słuchanie bicia serca naszego dziecka...Może się zmieniłem.  Może dorosłem... Albo to ona mnie zmieniła. A teraz ich dwoje.
-Kocham Cię, dziewczynko. Mimo, że robisz mi takie okrutne rzeczy.- Powiedziałem bardziej miękko niż chciałem i pocałowałem ją w ucho.
-Ja Ciebie też, Skarbie...-powiedziała słabo,  dając mi pewność,  że już nie śpi.
-Moja mała, słodka Sol...- Objąłem ją, czując,  że tego potrzebuje. Że ja też tego potrzebuję.
-Boję się Ren... Tak strasznie boję się tego wszystkiego... Wojny, utraty bliskich, boję się o Ciebie, o dziecko... a co jeśli nie dam rady z tym wszystkim? Co jeśli nie będę gotowa, a ten dzień nadejdzie? To cudowne uczucie, wiedzieć, że stworzyliśmy razem nowe życie, że ono się we mnie rozwija, ale przecież możemy je stracić...
Zaskoczyła mnie. Czułem jak ze sobą walczy i nie miałem pojęcia co zrobić. Zwlaszcza,  że to dziecko było mojaą winą.  Bo trzeba było kurwa zachować celibat.
Teraz naraziłem to co kocham najbardziej i nigdy sobie tego, kurwa, nie wybaczę.
-Nawet nie wiesz jak mi przykro Sol...-Jęknąłem,  w chwili gdy do groty wpadł Ice.
-Przepraszam, że przeszkadzam,  ale widzieliśmy zwiadowcę Rady. Zbieramy pościg.

(Wataha Burzy) od Hebi

Bardzo martwiłam się o Sol, kiedy zasłabła, jednak Ren zapewniał, że się nią zajmie. Cóż, co jak co, ale sprzeciwić się Alfie Powietrza łatwo nie jest. Właściwie i tak byłabym bezużyteczna, jeśli chodzi o wszelkie umiejętności lekarskie (czy nawet bandażowanie palca) jestem do niczego. Biorąc pod uwagę to, że nadal nie ochłonęłam po ponownym spotkaniu Mac'a mogłabym tam tylko przeszkadzać. Po znalezieniu się we własnej grocie w Jaskini Burzy próbowałam się uspokoić, żeby poukładać sobie to wszystko w głowie. Nie trwało to zbyt długo, bo zasnęłam. Gdy się obudziłam mogłam stwierdzić, że był już wieczór, bo przez szczeliny w skale nie wpadało już żadne światło.
Postanowiłam się rozejrzeć i poszukać innych członków Watahy. Gdy wyszłam na zewnątrz zobaczyłam Dark'a opartego plecami o skałę i zapatrzonego w gwiazdy.
- Jak się czujesz? - spytałam nieśmiało przerywając ciszę.
Chłopak się odwrócił, po jego wyrazie twarzy zrozumiałam, że był zdziwiony, że ja zadaję to pytanie.
- Normalnie - odparł wkładając ręce do kieszeni.
Zamyśliłam się. Właśnie zrozumiałam, że z całej Watahy Burzy została tylko nasza dwójka.
Westchnęłam.
- Ren, Faith, Nivra, Macabre. Kiedy tu przybyłam ich Watahy już istniały - podeszłam bliżej mówiąc bardziej do siebie niż do chłopaka - Utworzyli je stawiając na ich czele osoby, które najbardziej się do tego nadawały. Wiesz jak powstała Wataha Burzy? - uśmiechnęłam się na wspomnienie tego dnia, kiedy wszyscy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Nikt w tedy nie przypuszczał, że to się tak potoczy - Weszłam, powiedziałam, że zakładam tu Watahę i wybrałam sobie jakieś odludzie. Chcę powiedzieć, że to był zwykły kaprys gówniary. Wierzyłam, że podołam zadaniu jednak nie wszystko zawsze idzie po naszej myśli...
Urwałam. Gwiazdy zapłonęły nienaturalnie szkarłatem, ale widziały to tylko moje oczy.
- Dążysz do czegoś...? - zbity z tropu moim zachowaniem Dark nie mógł już wytrzymać ciszy.
- Jeżeli teraz odejdziesz - odwróciłam się do niego - nie będzie to dezercja. Nikt nie będzie miał ci tego za złe. Prawdę mówiąc nawet się nie zdziwię.
Powoli ruszyłam do Jaskini. Dark milczał. Zatrzymałam się w wejściu.
- Jednak ja zostanę tu do końca - dodałam cicho, nawet nie wiedząc czy mężczyzna to usłyszał czy też nie - Mogę być ostatnią waderą w Niemych Górach, ale nie odpuszczę, bo Mac też nie odpuścił....