wtorek, 23 września 2014

(Wataha Powietrza) od Sol

- Sol...Dziękuję.-Hebi uśmiechnęła się serdecznie- Jestem twoją dłużniczką.
- Nie dziękuj- Traktowałam te rolę bardziej jako obowiązek, jednak martwiło mnie, że Mac przeciągnął ją na tamten świat... Pocałunek cienia znakuje ludzi tylko raz. Mogła tam zostać, lub zyskać umiejętność widzenia duchów...- Ale Mac nie powinien był nigdzie zabierać twojej duszy. Mówiłam mu, żeby z tobą rozmawiał w moim ciele...
- Nawet teraz łamie zasady...- Hebi znów się uśmiechnęła.
Spróbowałam wyczytać czy moje podejrzenia się sprawdzą...
Cóż... Hebi się ucieszy.
Teraz będzie mogła widzieć swojego Kochanka. Pod warunkiem, że on będzie chciał jej się pokazać.
Ruszyłyśmy z powrotem w pogodnych nastrojach, gdy nagle zakręciło mi się w głowie i zebrało na wymioty.
-Sol! Nic Ci nie jest?- Hebi podtrzymała mnie jedną ręką,a drugą zebrała moje włosy.
Z Renem zdecydowaliśmy, że nikt się nie dowie o dziecku wcześniej niż będzie to konieczne i zbyt widoczne, żeby to ukrywać, więc skłamałam:
-To przez kontakt z tamtym światem...Czasem tak mam gdy wyczerpię za dużo energii.
-Możesz iść dalej?- spytała z troską.
Wyprostowałam się.
-Myślę, że tak.- powiedziałam i znów mnie zemdliło.
~Ren, coś się dzieje z Sol...~
Doszedł do mnie przekaz myślowy Hebi. Wyczułam także, że Ren już nas namierza.
~Chyba nie da rady sama wrócić...Jest strasznie blada~
Po chwili już nic do mnie nie docierało, zemdlałam.

* * *

-Ren, naprawdę przepraszam, nie wiedziałam, że tak się to skończy!- gdzieś z przestrzeni dobiegł głos Hebi, było mi ciepło i wygodnie, przenieśli mnie do łóżka. Chyba spałam dość długo.
-Hebi, idź już, proszę Cię. Dość jej wrażeń na dzisiaj. Powinna się wyspać.
Następnym dźwiękiem, które do mnie dotarły były kroki odchodzącej Hebi i zamykanych drzwi.
Ren położył się obok mnie, odgarnął moje loki z twarzy i głaskał po policzku, zszedł niżej na szyję, po mostku, aż dotarł do delikatnie zaokrąglonego brzucha, który zaczęłam maskować luźniejszymi ubraniami. Wsunął dłoń pod materiał i delikatnie pieścił moją skórę.
-Kocham Cię, Sol...- powiedział miękko, całując mnie delikatnie w ucho.
-Ja Ciebie też, Skarbie...-powiedziałam ciszej niż on i uchyliłam powieki.
-Moja mała, słodka Sol...- przytulił mnie do siebie mocno.
-Boję się Ren... Tak strasznie boję się tego wszystkiego... Wojny, utraty bliskich, boję się o Ciebie, o dziecko... a co jeśli nie dam rady z tym wszystkim? Co jeśli nie będę gotowa, a ten dzień nadejdzie? To cudowne uczucie, wiedzieć, że stworzyliśmy razem nowe życie, że ono się we mnie rozwija, ale przecież możemy je stracić...
Płakałam w jego ramionach. Wszystko co się ostatnio stało, uderzyło we mnie z wielką siłą i nie potrafiłam się opanować...

(Ren, tak, znowu Ty, Skarbie )

sobota, 6 września 2014

(Wataha Burzy) od Hebi

Ice chyba sam nie do końca zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo mi pomógł i jak byłam mu wdzięczna. Sam przecież też nie miał teraz lekko, a mimo to stale męczył się ze mną. W nocy bez przerwy dręczyły mnie koszmary, ale kiedy czułam jak obejmują mnie jego silne ramiona, wracało do mnie poczucie bezpieczeństwa. Gdyby nie on, z pewnością nie potrafiłabym się tak szybko podnieść. Może nawet w ogóle bym się nie podniosła...
Miałam nadzieję, że wszystko już sobie uporządkowałam, że nigdy nie zapomnę o tym co się stało, ale nie będę żyła przeszłością, że sprawię, że Mac będzie ze mnie dumny...
Czasami wydaje mi się, że czuję jak jego szkarłatne oczy za mną podążają. Prawdę mówiąc czułam się winna, że nie było mnie przy nim kiedy umierał. Było mi źle, że nie zdążyłam mu powiedzieć o wszystkim co czuję, że moje "kocham cię" zawsze poprzedzało "chyba" albo "wydaje mi się", że nigdy nie potrafiłam powiedzieć tego, co tak bardzo chciałam i że mamy tak niewiele wspólnych wspomnień... Kiedy Ice przypomniał mi o zebraniu, na którym powinny pojawić się wszystkie Alfy,  pomyślałam, że znam kogoś kto mógłby pomóc mi to wszystko naprawić. 

*** 
- Chodź. - Ren złapał rękę Sol i lekko pociągnął ją za sobą, jednak mu w tym przeszkodziłam. 
- Mogę ci ją porwać, Ren? - uśmiechnęłam się do Alfy Powietrza, dotykając ramienia dziewczyny. Ren uniósł jedną brew i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Sol go uprzedziła. 
- Zobaczymy się później - powiedziała, całując go 
- Nie szlajajcie się za długo i uważajcie na siebie - mruknął z niezadowoleniem Ren i ruszył w kierunku jaskiń. Kiedy upewniłam się, że ja i Sol zostałyśmy same, chciałam przejść do rzeczy. Niestety, uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia co powiedzieć. Przecież to, o co chciałam poprosić, nie było zabawką pod choinkę... 
- Moje kondolencje Hebi...- Sol przerwała ciszę. 
- Sol...- spojrzałam jej w oczy - Głupio mi o to prosić, jednak jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc. 
- Śmiało - dziewczyna wyglądała na zaciekawioną.
- Chciałabym...- głos prawie mi się załamał, ale musiałam dokończyć- Chciałabym ostatni raz z nim porozmawiać.
- Nie ma problemu. Trochę mnie to męczy, jednak czego się nie robi dla siostry? Kiedy usłyszałam odpowiedź Sol poczułam jak do oczu mimowolnie napływają mi łzy. Cholera, obiecałam sobie, że już nie będę płakać!
Poczułam ogromną wdzięczność do stojącej przede mną dziewczyny.
- Przepraszam...- bąknęłam, kiedy zostałam przez nią przytulona. - On zawsze jest przy tobie, bez trudu się połączymy. Musisz tylko dać mi chwilę - tłumaczyła Sol - Uwierz, że wiele duchów krąży wokół nas. Kiwnęłam głową dając znak, że rozumiem. Dziewczyna złapała moją rękę. - Tęskniłem Hebi...- prawie krzyknęłam, kiedy po dłuższej chwili, Sol przemówiła głosem Macabre'a. - Mac... - zaczęłam. - Chwileczkę Hebi - przerwał mi "Mac" - Sol,
pozwolisz, że przeniesiemy się gdzieś indziej z Hebi? Będę mógł ci oddać ciało, bo wiesz...Niektórych rzeczy nie wypada mi teraz robić - chłopak najwyraźniej podjął próbę żartu.
- Przeniesiemy się gdzieś? Jak ty chcesz...- chciałam zapytać jak chce to zrobić, ale w połowie zdania zrozumiałam i zaniemówiłam. Patrzyłam na moje oparte o ścianę ciało z szeroko otwartymi oczami. Kiedy się obróciłam zobaczyłam, że mojej dłoni nie trzyma już
Sol tylko czarnowłosy mężczyzna. - Mac...!
Wiatr, który wcześniej był ledwo wyczuwalny, teraz
stał się silniejszy i bardziej porywisty. Wydawało mi się, że wszystko wokół zaczęło wirować, oraz otoczenia zamazał się całkowicie i przybrał postać bezkształtnych plam. W ciągu kilku sekund wiatr zaczął zwalniać. Gdy ustał całkowicie, mogłam stwierdzić, że znalazłam się w całkiem pustej przestrzeni. - Co się stało? - wykrztusiłam patrząc na Mac'a.
- Hm, powiedzmy, że zabrałem twoją duszę na spacer...W każdym razie nie przejmuj się, zaraz wrócisz do swojego ciała... - Ale gdzie jesteśmy teraz? - Właściwie to sam nie wiem...Wydaje mi się, że to po prostu przestrzeń przeznaczona dla dusz, które...no wiesz.
Wpatrywałam się w czerwonookiego chłopaka jak w obrazek. Nie mogłam uwierzyć, że go widzę, że z nim rozmawiam, że to naprawdę on. Byłam w takim szoku, że wszystko, łącznie z jego słowami, bardzo wolno docierało do mojej świadomości. Nie wiedziałam jak na to zareagować.
"Chrzanić rozsądek!" Zdecydowałam się zwyczajnie rzucić byłemu Alfie Ognia na szyję. - Mac! Tak się cieszę, że cię widzę! Ty idioto! Nie!
To ja jestem idiotką! Przepraszam! Przepraszam, że mnie przy tobie nie było! Cholera, tak się cieszę, że tu jesteś! Chciałam...
- H-hebi...ja...się t-trochę...du-uszę...! - Hm, widzę, że nadal masz to samo poczucie humoru! - żachnęłam się, zwalniając uścisk i patrząc prosto w oczy chłopaka - Wytłumaczysz mi jak można udusić kogoś kto... Miałam ochotę odgryźć sobie ten długi jęzor. - Wiesz, jesteś bardzo zdolną dziewczyną! - Macabre posłał mi szelmowski uśmiech. - Mac, chciałam ci powiedzieć...- zdałam sobie sprawę z tego, że już drugi raz tego dnia nie wiem jak zamienić moje uczucia na słowa. - Nie musisz Hebi. - popatrzyłam zdziwiona na
uśmiechniętego mężczyznę - Wiem...Myślisz, że nikt nie jest w stanie rozszyfrować twoich uczuć pod tą "maską"? Chyba zapomniałaś, że ja nie jestem...nie byłem tak do końca "normalny".
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Mac delikatnie
zatkał mi usta swoimi. Do końca naszego ostatniego spotkania nie mówiliśmy nic. Nie
musieliśmy. Nasze ciała zawsze dogadywały się lepiej niż usta. Nie zapomnę
ostatnich słów, jakie usłyszałam od Mac'a na pożegnanie, będąc już jedną nogą na ziemi, i jego smutnego uśmiechu. Zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, zobaczyłam stojącą nade mną Sol.
- Sol...Dziękuję - uśmiechnęłam się do dziewczyny
Jestem twoją dłużniczką.
- Nie dziękuj - dziewczyna odwzajemniła uśmiech - Ale
Mac nie powinien był nigdzie zabierać twojej duszy. Mówiłam mu, żeby z tobą rozmawiał w moim ciele...
- Nawet teraz łamie zasady...- zażartowałam. Sol przyjrzała mi się dziwnie przenikliwie, ale za raz się uśmiechnęła. Razem poszłyśmy w stronę, w którą wcześniej udał się Ren.  Czułam się o niebo lepiej, kiedy w głowie nadal szumiały mi te słowa: "Zawsze będę cię
kochał".

czwartek, 4 września 2014

Ogłoszenia parafialne!

W związku z rozpoczęciem się roku szkolnego, muszę z przykrością oznajmić, że posty nie będą dodawane tak często jak wcześniej.
Wynika to w dużej mierze z tego, że Admini rozpoczęli teraz naukę w szkołach średnich, gdzie nauki jest dużo za dużo :(
Mimo wszystko postaramy się pisać regularnie, tak często jak się tylko da. 
Prosimy jedynie o cierpliwość i nie opuszczanie nas, jeśli wciąż chcecie poznawać dalsze losy naszych bohaterów. 

Opowiadania przysyłajcie tak samo jak wcześniej (czyli kiedy chcecie) :) Postaramy się je sprawdzać w miarę możliwości i nie robić żadnych opóźnień w ich dodawaniu :3

Tak więc zaglądajcie na stronę, bo w każdej chwili możemy dodać coś nowego :P

Pamiętajcie, że Was nie opuszczamy i przepraszamy za wszelką zwłokę :*
Admini NG 

wtorek, 2 września 2014

(Wataha Powietrza) od Sol

Mimo wykazania niezbyt wielkiego entuzjazmu z pomysłu Elizabeth, ja byłam dość zainteresowana.
-Elizabeth, mogę prosić Cię o dwie rzeczy?- spytałam nieśmiało, a oczy milczących skierowały się na mnie.
-Pod warunkiem, że będę w stanie je zrealizować- członkini Watahy Wody spojrzała na mnie, a w jej oczach rozpaliła się mała iskierka, od razu zamknęłam wszystkie przekazy myślowe.-Więc?- zrobiła niezadowoloną minę.
-Pierwsza sprawa... Param się magią. Chciałabym, żebyś kiedyś przy okazji pomogła mi się doszkolić w tej dziedzinie.
-Pewnie, jeśli tylko pomoże nam to na wojnie.
-Tego także dotyczy druga sprawa. Jestem jedną z silnych telepatek i po części czarownicą... Chcę się w końcu przydać na froncie, a nie być ofiarą.
-Sol, nie Tobie przypadnie czynny udział w wojnie- Ren skrzywił się z niezadowoleniem, ale wyczuwałam w jego głosie troskę. O mnie i nasz mały skarb.
-Ren, proszę Cię, daj mi skończyć.
Posłał mi piorunujące spojrzenie obsydianowych oczu, ale już się nie odezwał.
-A więc Eli, jeśli wolno mi tak do Ciebie mówić, mogę Cię prosić o postawienie lodowej bryły?
Spojrzała na mnie podejrzliwie, a Ivo stworzył to, o co prosiłam.
-Dziękuję, braciszku- posłałam mu szczery uśmiech.
-Sol... musimy później porozmawiać, zgoda?
-Zawsze.
Elizabeth odchrząknęła.
-Śpieszy Ci się gdzieś?- rzuciłam ostro. Nie cierpię, gdy ktokolwiek przerywa mi rozmowę z bratem, Ivo był jednym z niewielu osób naprawdę dla mnie ważnych i nikt nie będzie mi przeszkadzał w rozmowie z nim. Z bryły lodowej wyleciały ostrza w jej kierunku, zatrzymała je co prawda, a między nami stanął Ren.
-Sol, co Ty robisz?!- Złapał mnie za podbródek, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
-Niektóre osoby nie działają na mnie dobrze, mniejsza z tym.-zasmuciłam się- Nie wiem kto wie, a kto nie... Mój żywioł to duch i daje mi możliwość korzystania z każdego żywiołu. Z Lodu także.
-To już pokazałaś. Coś jeszcze?- Elizabeth uniosła brew.
~Skarbie, wiem, że masz ogromną ochotę ją uderzyć, ale to nie jest dobry pomysł. To nie pomoże ani jej, ani tobie, a już na pewno nie dziecku...~Ren przemówił do mnie w myślach. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i obróciłam się w stronę lodowej bryły. Po chwili odleciały od niej pewne kawałki i ukształtował się lew, z ostałych kawałków scaliły się orły. Spojrzałam na nie dość wymownie, skupiając całą siłę woli.
Lód zmienił się w pióra, a wielkie ptaki wzbiły się w locie do nieba.
-Zwiadowcy- szepnął Ivo, a ja przytaknęłam.
-Bez narażenia niczyjego życia- pierwszy raz odezwała się Hebi.
Zanim jeszcze skończyła mówić, lew potrząsnął grzywą i podszedł do Elizabeth. Jego wielkie oczy patrzyły wprost na lodową księżniczkę, a z jej myśli wyczytałam, że widzi w nich demona. Tak jej się wydawało, była to w rzeczywistości moja demoniczna postać, którą przybierałam wpadając w furię. Lew ryknął wściekle w jej zadziorną twarzyczkę.
-Pomożesz mi nad nimi panować, zgoda. Ale skąd wziąć tak wiele lodu?- szukała problemu, by moja propozycja okazała się bezsensowna. Chciała mnie ośmieszyć.
-Jeśli w pobliżu będzie woda, to bez problemu. Zawsze też mogę skorzystać z pomocy Twojej i Braciszka.
-Dla mnie to nie problem- dopowiedział Ivo. A jego towarzyszka lodowych mocy milczała z rozzłoszczoną miną.
Ren, który chwilowo siedział cicho, rzucił mi zirytowane spojrzenie.
-Do cholery, Sol! Przestań już, bo się wykończysz. Ivalio i Elizabeth sobie poradzą.
-Zrozum, że ja też chcę pomóc! Nie mogę bezczynnie siedzieć, gdy moja rodzina będzie walczyć.
-A ja nie pozwolę mojej zginąć- warknął.
-Nie mamy czasu na kłótnie kochanków- rozzłościła się Hebi.
-Nie!-syknął Ren. Był na mnie wściekły.- Ja tu rządzę i nie pozwolę ci brać w tym udziału.
-A ja nie pozwolę zaprzepaścić jakiejkolwiek szansy.
-Ona ma rację, przyda się na froncie- wtrąciła Lodowa Księżniczka.
-Nie wiecie wszystkiego- rzucił chłodno Ren.- Ty...- spojrzał na mnie z tak, że tylko ja mogłam zrozumieć, co czai się w jego oczach- Wy, nie weźmiecie w tym udziału.
-Wy?-spytał Ivo, nie rozumiejąc.
-Nie chcę niczego ryzykować, Ren. Chcę tylko pomóc.- powiedziałam szybko. Tajemnica musiała zostać tajemnicą tak długo jak się da. Tak było lepiej dla dziecka.
Wszyscy zamilkli.
-Chyba możemy się już rozejść...Wszystko ustalone. -powiedziała ta cholerna księżniczka.
-Chodź.- Ren złapał mnie za rękę, wciąż lekko na mnie zły, gdy Hebi dotknęła mojego ramienia.
-Mogę Ci ją porwać, Ren?
-Zobaczymy się później.- przyciągnęłam Rena do siebie i pocałowałam.
-Nie szlajajcie się za długo i uważajcie na siebie. - Uśmiechnął się krzywo i poszedł w kierunku jaskiń.
Zostałam tylko ja i Hebi.
-Moje kondolencje, Hebi...-zaczęłam nieśmiało.
-Sol... Głupio mi o to prosić, jednak jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc.
-Śmiało- zachęciłam, zaciekawiona.
-Chciałabym... Chciałabym ostatni raz z nim porozmawiać.
-Nie ma problemu. Trochę mnie to męczy, jednak czego się nie robi dla siostry?- zauważyłam, że Hebi zaszkliły się oczy. Przytuliłam ją.
-Przepraszam...- łza spłynęła po jej policzku, a ja szybko ją starłam.
-On zawsze jest przy Tobie, bez trudu się połączymy. Musisz tylko dać mi chwilę. Uwierz, że wiele duchów krąży wokół nas.
Kiwnęła głową, i patrzyła na mnie. Złapałam ją za rękę i westchnęłam.
-Tęskniłem Hebi...- przemówił Macabre moimi ustami.

(Hebi ? )

poniedziałek, 1 września 2014

Od East'a

Cieszyłem się, gdy w końcu zamknęły się za mną drzwi od gościnnego pokoju w domu rodziców. Kurcze. Odzwyczaiłem się od tych wybuchów czułości i całej reszty. Pewnie nie mam nawet co liczyć na to, by traktowali mnie poważnie. Ale, no cóż, było to do przeżycia. Boże, ta Ruda mnie nie lubi, zresztą też za nią nie przepadam, ale ta jej złośliwość... Może powinienem być na nią wściekły za podrzucenie mi tej blondyneczki, ale mi się to w jakimś stopniu spodobało. Jestem dziwny. Z resztą wkurzanie ludzkiego worka z krwią było całkiem zabawne.
"Gryzł cię już ktoś?"
"Jakbyś miała wybierać swój dzień śmierci, to jaki to byłby dzień?"
"Jak to jest, gdy ktoś się ślini na sam twój zapach?"
" O ... ładnie pachniesz. Czekaj? Nowe perfumy? Hmmm. Chyba nie. To ta stara krew" itd.
  W ten sam sposób bawiłem się też kosztem ludzkiej maskotki mojej rodzinki, doprowadzając ją tym do szału. Byłem wredny, ale jej reakcje były upajające. Pierwszy raz nie miałem ochoty kogoś zabić. Śmieszna była. Zresztą jakbym napił się jej krwi to miałbym na pieńku z resztą gromady. Kurcze. Droczenie się z nią było świetne. I ta złość w jej oczach i przyspieszony puls...
 Siedziałem na kanapie, patrząc z uśmieszkiem na oszklone drzwi, prowadzące na werandę. Nie ma to jak stary dom.
 Szczerze nie obchodziło mnie to, co się tu działo. Co mnie obchodzą wilkołaki? I nadal nie rozumiem dlaczego moja rodzina zniżyła się do pomocy jakimś psom. Cóż to za wynudzone towarzystwo, doprawdy ...
 Coś walnęło w szybę. Aż przymrużyłem oczy. Spojrzałem w tamtym kierunku. Leniwym ruchem stanąłem przed drzwiami i je uchyliłem.
 Ale smród. Niemal się skuliłem w odruchu wymiotnym. Tylko jedyna osoba na tym świecie tak jedzie. Spojrzałem w bok, ależ się zdziwiłem, widząc popielate szczenie ze skrzydłami.
- Wendy?- Spytałem, ocierając dłonią oczy. Kurcze. Nienawidzę tego zapachu.
 Na moich oczach szczeniak się rozrósł i stanęła przede mną dziewczynka.
- Wujeeek!- Zapiszczała radośnie i przyczepiła mi się do nogi. Znowu. Za jakie grzechy to coś mnie tak lubi? I jeszcze ma na mnie taki dziwny wpływ.
- Taa...- Poklepałem ją po głowie w dziwnie czułym odruchu.- Co ty tu robisz? - Spytałem w miarę miłym głosem. No dobra to całkiem fajne uczucie, gdy ktoś wybucha takim entuzjazmem na twój widok.
- Szukałam cię taaak długo! Już myślałam, że ty też nie żyjesz!- Piszczała, dalej się we mnie wczepiając.
- Od kiedy ty zmieniasz się w wilka?- Spytałem, oddychając przez usta. Może by tak ją spryskać perfumami czy czymś?. Zaraz... Ja też nie żyję? Co mnie ominęło?- Chwila... Dlaczego miałbym nie żyć?
- Kto to jest?- Odwróciłem głowę za mną stała cała moja rodzina. No nie dziwię się. Tylko ktoś bez węchu nie wyczułby tego małego śmierdziela. Widziałem zaskoczenie na ich twarzach. Ta daaa! Dziecko! I to nie ludzkie dziecko, tylko wilczo-człowiecze! No i klei mi się do nogi i śmierdzi. Ale niespodzianka.

( Wendy? Cała reszta? )

(Wataha Wody) od Elizabeth

Sylwetka Ivalio wyłoniła się z lasu.
- Witaj- starał się zachować spokojny głos, ale ja idealnie wyczułam jego frustrację.- Nie będzie ci przeszkadzać moje towarzystwo?- Nie -odpowiedziałam. Nagle nasze spojrzenia się spotkały, a ja ujrzałam jego wspomnienie rudej wampirzycy, pochylającej się nad nim, trzy ciała zwisające znad sufitu i krwiste znaki. To nie były  zwykłe runy, choć ktoś tak mógł sądzić.To były runy czarownic. Kiedy byłam małą dziewczynką, pewna czarownica pracująca na naszym dworze mnie ich nauczyła.
- Gdzie je widziałeś?- Co?- zmarszczył brwi, już się uspokoił.- Krwiste znaki!- Przy trupach, ale skąd wiedziałaś?- zignorowałam to pytanie.Nagle wszystko złożyło się w całość. Złapałam chłopaka za rękę i pobiegłam prosto do jaskini Rena i Sol.Bez zastanowienia wpadłam do ich sypialni, wyrywając ich ze snu. - Nie chciałabym wam przerywać, ale mamy duży problem.- odezwałam się, łapiąc oddech.- Jaki, do cholery?!- Wszystkie mięśnie Rena napięły się, dobrze widoczne bez koszulki.W oczach Sol  zaiskrzył strach.-Lepiej, żeby wszystkie Alfy się o tym dowiedziały... Rada nie jest sama, ma sojuszników. Naprawdę groźnych sojuszników.
***
W jaskini zebrali się Ren, Sol, Faith, Ice, Ivalio, Hebi i ja. Wszyscy czekali aż powiem, o co chodzi. No może nie wszyscy, bo Hebi, Ice i Faith wydawali się nieobecni, choć bardzo starali się kupić. Nic dziwnego.- Mówiłaś coś o nowych sojusznikach Rady.- Ren uniósł pytająco ciemną brew i objął Sol w pasie.-Tak, ymm... nie wiem jak to powiedzieć, ale wiem, że Radzie pomagają czarownice. Denalczycy.-Czarownice?- Sol zmarszczyła brwi.- Są wciąż czarownice czystej krwi?- Widać dużo nie wiecie o istotach chodzących po tej ziemi... nieważne. Ważne jest to, że ten fakt stawia sprawy w zupełnie innym świetle.- Skąd wiesz, że to czarownice?- Odezwał się Ice, patrząc na mnie z opanowaniem w błękitnych oczach.-Widziałam ich krwiste runy we wspomnieniach Ivalio. O ile się nie mylę, to one zamordowały waszego ojca. A jeśli chodzi o to skąd tak dużo o nich wiem, to... kiedy byłam mała, jedna z nich uczyła mnie krwistych run, ich historii. Znam nawet parę przydatnych czarów. Ale mniejsza o to, najgorsze jest to, że jeśli Rada miała jeszcze jakiejś wojska, są teraz one wzmocnione o grupę czarownic. I to dobrych, skoro zabiły trzy wilkołaki. Nasze szanse na wygraną z chwili na chwilę słabną. Ucieczka trzech wilków, śmierć kolejnych paru... ilu nas zostało? Kilkanaście. Wampiry nam pomagają, ale ich cena będzie naprawdę wysoka. Zastanawiam się tylko JAK wysoka.-My też mamy moce, i to całkiem niezłe.- Ren rzucił Sol tajemnicze spojrzenie.- Siły nie są może równe, ale jesteśmy w stanie wygrać. A jeśli masz na ten temat inne zdanie, to twój problem.- Nie chodzi mi o to.- Uśmiechnęłam się tajemniczo- Chodźcie...

***
Wyszliśmy na wielką łąkę.-A teraz patrzcie.Skupiłam całą swoją uwagę na chłód. Wyobraziłam sobie wielkiego lodowego niedźwiedzia.Wyciągnęłam ręce i jakieś cztery metry ode mnie stanął ogromny niedźwiedź z lodu.-Wyczarowałaś niedźwiedzia.- powiedział Ren bez entuzjazmu.- Świetnie. To wszystko?- Bądź cierpliwy.- odpowiedziałam Skupiłam na lodowej figurze całą swoją uwagę. Zamknęłam mocno oczy i starałam się usłyszeć jego ryk.Nagle usłyszałam go naprawdę, lodowa figura odżyła.-Wojowniku, rozkazuję  ci go zaatakować!- wskazałam na Rena, który machinalnie całkowicie się spiął, świadomie osłaniając Sol, którą popchnął za siebie. Niedźwiedź zaczął biec w jego stronę i był już na wyciągnięcie ręki, kiedy krzyknęłam.- Stój!- Niedźwiedź wykonał rozkaz.- Dziękuję. Możesz odejść. Bestia rozsypała się na tysiąc kawałeczków.Wszyscy się na mnie gapili. -Jak to zrobiłaś?- zapytała Sol.- Po zdjęciu klątwy eksperymentowałam z mocami. Mam teraz całkiem niezłe możliwości. Ale to jest zdecydowanie najlepsza z nich.-Jeden lodowy niedźwiedź nie zmieni naszego położenia.- Odezwał się Ice.-Jeden niedźwiedź nie.- Zgodziła się.- Co powiesz na całą Armię?-Dasz radę sterować całą armią?- O dziwo używanie tej mocy mnie nie wyczerpuję. Ale nie jestem wstanie wyczarować takiej ilość lodowych figur.- Spojrzałam na Ivalio. -Nie ma problemu, pomogę ci.Uśmiechnęłam się.- Oczywiście to nie zapewni nam zwycięstwa, ale na pewno wyrówna szanse.- zdążyłam w to naprawdę uwierzyć.
Ren skrzywił się nieznacznie i skinął głową na znak aprobaty. Ice potraktował to bardziej obojętnie, podobnie jak Faith i Hebi. Reszta skwitowała mój pomysł tylko znaczącym milczeniem.Cóż za entuzjazm. Ale  wiem, że są zmęczeni, załamani i najchętniej przeleżeli by na kanapie całą wieczność, jedząc lody. Mam nadzieję, że kiedyś wszyscy będziemy mieli tak spokojne życie. Wygramy tą wojnę.

od Anny

Pomysł odwiedzenia rodzinki moich przyjaciół wydał mi się całkiem zabawny. I dlatego musiałam lecieć.
W samolocie nie byłoby źle, gdyby farbowana blondynka siedząca obok mnie nie gadała cały czas o swoim chłopaku, który ją okradł i zostawił dla jakiejś trzeciorzędnej striptizerki. 
-Naprawdę, to okropne- usłyszałam dźwięk sms'a, udałam że napisał do mnie East.- Widzisz tamtego chłopaka?- pokazałam palcem na East'a.- właśnie mi napisał, żebym wzięła od ciebie numer telefonu. Może pójdziesz z nim pogadać? Dziewczynie powiedz, żeby przyszła na twoje miejsce, powiedz że ją wołam.
Blondynka popatrzyła na mnie zaskoczona i poszła w ich kierunku. Po chwili East wychylił się zza fotela wyglądając na przybierając wściekłą minę, a Cassie z radością usiadła obok mnie.
 - Dzięki, ten facet doprowadza mnie do szału.
 - Teraz ona doprowadzi do szału jego. Uczciwy układ, nie?- wybuchnęłyśmy śmiechem. Ostatnie dni spędzałyśmy razem. Bardzo polubiłam Cassie. - Widziałam jak na ciebie patrzy, myśli że jest lepszy od ciebie.   
- A nie jest?- uniosła brwi
- Żarty sobie robisz? Jesteś człowiekiem, a żyjesz z wampirami! Jesteś zajebista.- szturchnęłam ją łokciem-Każdy inny człowiek na twoim miejscu umarłby ze strachu.
Resztę podróży przegadałyśmy.

***

Po wylądowaniu dojechaliśmy limuzyną do rodzinnej willi rodziny Taylor'ów i spotkaliśmy się z rodzicami chłopaków. Karen i Ericowi od naszego ostatniego spotkania nie przybyło nawet jednej zmarszczki. Wciąż oboje promienieli swoim urokiem i atrakcyjnością. North i East byli podobni do swojej ciemnowłosej matki o przenikliwych fiołkowych oczach i wyraźnych rysach, natomiast West i...South przypominali bardziej ojca- przystojnego blondyna z zielonymi oczami i czarującym uśmiechem. Wizualnie wszyscy byli idealni. Mentalnie...prawie.
Mina ich ojca na widok East'a była niezapomniana. Ich matka podbiegła do niego i zaczęła trajkotać radośnie, wypytując o wszystko, co tylko przyszło jej do głowy. 
Super, nie ma to jak wysłuchiwać kazań na temat tego jak to ona się o niego bała.
Miałam nieodparte wrażenie, że powinnam być gdzieś indziej. Tylko gdzie?

North od razu poszedł  rozmawiać z ojcem  na osobność. Prosił żebym poszła z nimi, ale odmówiłam.
Rozsiadłam się wygodnie na kanapie z kieliszkiem krwi w ręce i zamknęłam oczy.
- Jak się czujesz?- Fiołkowe oczy Karen wpatrywały się we mnie badawczo.
- Coraz gorzej... wszystkie te sprawy z wilkołakami, kłótnie z Nort'em. To mnie wyczerpuje.
- Wiem, że wam obojgu jest ciężko. Ja też nadal to przeżywam. W końcu nie byłaś jedyną kobietą, która go kochała.- uśmiechnęła się do mnie ciepło.- Co do tych wilkołaków... sama nie jestem zbyt szczęśliwa, że im pomagacie. To niebezpieczne. 
 Nie chciałam jej mówić że darowałam życie zabójcy jej pierworodnego. Wtedy to ona by mnie zabiła. 
- Pójdę się położyć.- Wstałam i poszłam w kierunku sypialni gościnnej.
 W korytarzy natknęłam się na North'a.
- I co? Wiesz już czego zażądać od piesków?- powiedziałam bez większego przekonania.
- Tak- posłał mi obojętny uśmiech.
-Jesteś dzisiaj niezwykle rozmowny.- powiedziałam ironicznie.
- Niby o czym miałbym z tobą gadać?
-Pomyślmy... o strategi? Nie tylko ty jesteś tu od dowodzenia, Ja jestem najstarszą z dziewczyn, Bardzo mi przykro, ale to oznacza, że musimy współpracować. A więc?
Jego fioletowe oczy rozbłysły gniewem. Czyli naprawdę go wkurzyłam.
-Dobra.- warknął.- Chodź.
Uśmiechnęłam się triumfalnie i podążyłam za nim.