poniedziałek, 23 lutego 2015

(Wataha Wody) od Hespe

- Potwór!!! – usłyszałam przeraźliwe krzyki obecnych.
Patrzyli się na mnie z odrazą, strachem i nienawiścią, trzymając w dłoniach przedmioty, które miały zapewnić im obronę. Mój przyjaciel trzymał wiatrówkę od dziadka, którą jeszcze wczoraj mi się chwalił. Teraz była wycelowana wprost na mnie. Jego drżące palce opadały na spust, ale nie usłyszałam wystrzału. Popatrzyłam znowu na niego i zobaczyłam jak broń opada z hukiem na ziemię, a on sam pada na kolana z łzami w oczach.
- Odejdź! – krzyczał przez łzy.
- Ale jak to!? To potwór! Trzeba to zabić! – wrzeszczał tłum, ale nie słyszałam ich. Patrzyłam w oczy mojego przyjaciela, w których nie było miłości, czy zrozumienia, tylko czysta litość. Moje serce pękło, gdy zrozumiałam, że wszystko straciłam. Wszystko straciłam z dniem, w którym się ujawniłam. Uniosłam pysk do góry, zawyłam rozpaczliwie i rzucając w stronę Mike’a przepraszające spojrzenie pomknęłam do lasu i gdy wiedziałam, że nikt mnie już nie widzi popatrzyłam ostatni raz na zebranych. Widząc ich strach i odrazę postanowiłam, że już nigdy nie zamienię się w wilka. Przeklęłam i zamknęłam głęboko w sobie tę zdolność. Wyrzekłam się jej i gdy uświadomiłam sobie, że znowu przybrałam ludzką postać ruszyłam w stronę ciemnej gęstwiny.

 Zimno. Tylko tyle mógł przyswoić mój zmęczony już umysł. Było mi zimno. Lodowaty, biały puch okalał moje zbolałe stopy, sprawiając im zarówno ulgę jak i ból. Nie byłam do końca pewna ile dni szłam przed siebie. Byłam wyczerpana, głodna i cała obolała, ale nie chciałam wracać. Nawet nie pomyślałam o tym, że mogłabym TAM wrócić? ONI nigdy nie zrozumieją, kieruje nimi strach. Uważają, że jestem dziwadłem, potworem, więc nie miałam wyboru. Musiałam uciec.
Nagle moje nogi ugięły się pode mną i cały świat zawirował. Upadłam na śnieżnobiałą pierzynę i mimo, że już chwilę później poczułam się znacznie lepiej nie chciałam wstawać. To było takie proste, położyć się na śniegu, czując jak drobne, zimne płatki spadają na obolałą twarz. Zamknąć oczy i czekać aż oddech zwolni. Ludzkie ciało tak łatwo można uśmiercić. Był tylko jeden problem – ja nie byłam człowiekiem.
 W moich oczach pojawiło się kilka zbłąkanych łez, które spływając na dół wypalały niewidoczne smugi na moich zlodowaciałych policzkach. Stopniały śnieg lepił się do moich ubrań, a te z kolei do mego ciała. Skóra szczypała mnie z zimna, ale nie przejmowałam się tym bólem. Nagle poczułam delikatne łaskotanie na nodze. Gdy uniosłam lekko głowę ujrzałam bielutkiego króliczka, który czując moje spojrzenie skulił się lekko ze strachu. Nie chciałam, żeby uciekł, więc wyciągnęłam powolutku rękę i jednym palcem pogładziłam jego uszko, na co on przybliżył się na tyle, abym mogła położyć całą dłoń na jego główeczce.
- Witaj, mały – przywitałam się ze stworzonkiem, nadal gładząc jego uszka.
Ten popatrzył się na mnie mądrymi i zarazem niewinnymi oczkami, tak jakby chciał się upewnić, że jest bezpieczny. Wyciągnęłam więc delikatnie drugą rękę, a on widząc to zaproszenie zbliżył się do mojej nogi i wtulił się w nią, sprawiając mi tym samym ulgę. Był taki cieplutki.
- Nie możesz mi powiedzieć, gdzie tak właściwie jestem, prawda? – spytałam wesołym tonem, a na moich ustach pierwszy raz od bardzo dawna pojawił się szczery i niewymuszony uśmiech.
Zwierzątko zaś popatrzyło się na mnie, zadziornie przechylając główkę w prawo. Zachichotałam, a ten z obrażoną minką trącił moją rękę.
- Nie bądź taki…. Żartowałam tylko – odparłam słodko.
Nagle popatrzył się na mnie, a ja nie mogłam się powstrzymać i spojrzałam w jego oczka. Były ciemne, prawie czarne. Zatonęłam w tej głębi i mimo że chciałam się wyrwać nie dałam rady. TO było silniejsze ode mnie.
Przed moimi oczami zaczęły pojawiać się obrazy zdarzeń z przeszłości. Zobaczyłam zniszczenie, śmierć, ból i strach mieszkańców tych lasów i dolin, padające niewinne zwierzęta i walczące wilki.
Gdy poczułam cieplutkie futerko na ręce obrazy zniknęły, a przed moimi oczami znowu pojawił się biały króliczek, który teraz patrzył się na mnie z troską.
- Tyle zła spotkało to miejsce… Jest naznaczone bólem i śmiercią – wyszeptałam, a zwierzątko jakby rozumiało o co mi chodzi, skuliło się delikatnie.
- Nie bój się… To przeszłość…. – próbowałam go uspokoić – Wiesz? Widziałam coś jeszcze… Widziałam śmiech, miłość i światło. Mnóstwo światła.
Królik popatrzył się na mnie z ulgą.
-Już wiem! – zawołałam, a ten skulił uszka – Przepraszam… Wiem jak cię nazwę…. Co powiesz na Sunny?
Stworzonko z aprobatą kiwnęło główką, a ja pogładziłam jego mięciutkie futerko.
- No dobra, Sunny. Czas ruszać – zaćwierkałam, a ten popatrzył niepewnie na mnie
- No wiesz…. Ja cię nie zmuszam. Jeżeli nie chcesz iść, to nie musisz, ale ja nie mogę tu zostać. Czuję mroczną i nieprzystępną aurę tego miejsca.
Sunny przykicał do mnie i ze zrozumieniem kiwnął główką. Kucnęłam przy nim i wypuszczając powietrze pogłaskałam go ostatni raz.
- Więc to pożegnanie… Hmmm… Papa Sunny – odparłam i po tych słowach ruszyłam dalej, zostawiając swojego nowego przyjaciela.
  Szłam przed siebie dobrych kilka godzin, gdy nagle przed moimi zmęczonymi oczami pojawiło się piękne rozłożyste drzewo, którego grube gałęzie zapraszały do tego, aby się na jednej z nich położyć i zasnąć. Czując wzrastającą senność wspięłam się na jedną z nich i ułożywszy się na niej wygodnie zamknęłam oczy i zaczęłam nucić bardzo starą melodię, której nauczyła mnie „babcia” przed swoją śmiercią.
Poszczególne dźwięki wydobywały się z mych ust, świetnie zgrywając się z cichutkim szelestem liści. Poczułam lekkie drgania, które w rytmie mojego serca napełniały moje ciało energią.
- Piękna melodia – usłyszałam. Zerwałam szybko głowę i popatrzyłam na nieznajomą postać. Był to chłopak, mniej więcej w moim wieku – a może nawet trochę starszy. Ubrany był w zniszczone i przesiąknięte krwią ubrania, a jego skóra naznaczona wieloma ranami była trupio blada.
- Kim jesteś? – spytałam.
- Dobrym pytaniem jest to, kim ty jesteś skoro mnie widzisz i słyszysz.
- Jak to? – spytałam zbita z tropu.
- Bo widzisz…. Od jakiegoś czasu jestem martwy – zaśmiał się a na jego przystojnej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.
- Martwy?! Jesteś duchem?! To jakim niby cudem cię widzę, co?
- Może ty mi powiesz? Sam nie wiem… Wiesz ile razy próbowałem skontaktować się z resztą? … Ale oni nic nie słyszeli… Nie mogli mnie zobaczyć – odparł beznamiętnie.
– O o… Kłopoty … - zaśmiał się i zniknął.
- Co ? Wracaj …. Kim jesteś…. Jakie kłopoty? Jacy oni? – wołałam w przestrzeń, ale nikt się nie odezwał. Nie czułam już jego obecności, poczułam za to obecność kogoś innego.
 Odwróciłam się niepewnie i wtedy moim oczom ukazał się ogromny wilk. Wstrzymałam powietrze, a po moim ciele przeszedł lodowaty dreszcz. Coś sprawiało, że bałam się tego wilka nie tylko jako ktoś, przed kim stoi niebezpieczne zwierze, ale też bałam się tak jak sługa boi się swego pana. Nie miałam pojęcia dlaczego tak się wtedy poczułam, ale nawet nad tym nie myślałam, ponieważ chwilę później biegłam już przed siebie, próbując uciec od bestii. Niestety jak się wkrótce przekonałam, zwierze było za szybkie.
Wybiegłam na sam środek doliny i tam upadłam na kolana, ponieważ nie miałam już sił na dalszą ucieczkę. Ku mojemu zdziwieniu wilk, który chwilę później pojawił się przede mną nie zaatakował mnie, lecz zmienił swą postać. Na moich oczach stworzenie zamieniło się w młodego chłopaka, który patrzył się na mnie wzrokiem, którego nie mogłam rozszyfrować, ale musiałam przyznać, że jego oczy były intrygujące.
- Witaj… - przywitałam się niepewnie patrząc na wszystko dookoła, byle tylko nie w te jego oczy, ponieważ wiedziałam jak to może się skończyć, a tego nie chciałam.
( Alfy?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz