czwartek, 1 stycznia 2015

(Wataha Ognia) od Kilmeny

Leżałam na jakiejś niewielkiej skałce, myśląc o tym, co się dzieje. Po raz tysięczny zadawałam sobie pytanie – jak się tu zaklimatyzuję? Wstałam. Przechadzałam się w jedną i drugą stronę, zastanawiając się, jak mogę komuś tu się na coś przydać. Przez to, że zostałam obdarzona tymi cholernymi (chociaż nie powiem, przydatnymi) mocami leczniczymi, jakiś stary psychol kazał mi nauczyć się wszystkiego o medycynie. Rozchmurzyłam się.

Może się przydam, jak ktoś się przeziębi. Z profesjonalną pomocą wolałabym nie krakać.

Zaśmiałam się gorzko. Ciekawe, czy w ogóle znajdę tu jakiegoś znajomego. Oprócz Hebi. To mi coś nasunęło – pogrążyłam się w myślach o Alfie Ognia. Ciekawe, dlaczego jej było tak przykro. Rozumiem, no, przyjaciel, nawet mi było jakoś dziwnie jak to usłyszałam, ale… to było coś więcej. Nagle moją uwagę całkowicie zaabsorbował jakiś ptak, który przeleciał mi tuż przed nosem. Nie dawał mi spokoju przez następne 20 minut, więc wkurzona do reszty poleciałam za nim. Chyba trochę osłupiał, jak nagle zmieniłam się w jakiegoś pieprzonego neko, ale musiałam trochę wspomóc szybkość mojego ruchu. To nic nie dawało, więc zmieniłam się w wilka, eh. Ptaszysko - przygwożdżone do ziemi - nie miało żadnych szans. Przybrałam postać pół-człowieka. Już miałam go zabić, gdy nagle…
- Ładny pokaz – zadrwił (a może i nie zadrwił? Czy ja wiem…) jakiś głos zza krzaków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz