Z zamierzoną wyższością spojrzałem w dół na Rena Fostera, czołgającego się po ziemi z niewyobrażalnie bladą twarzą i gorejącymi czarnymi oczami. Na moment przeniosłem wzrok na jego ojca i uśmiechnąłem się lekko w reakcji na jego napięty wyraz twarzy, kiedy śledził oczami poczynania swojego jedynaka, umierającego na oczach setek osób.
Alexius przystanął na brzegu sceny i mierząc wszystkich swoim lodowatym wzrokiem, zaczął mówić dalej:
-Prawo Arkadii jest niepodważalne i tylko Najwyższa Rada posiada moc zmieniania reguł. Ci, którzy występują przeciwko nam, ponoszą najgorszą z możliwych kar. Dziś przykładem dla wszystkich tutaj obecnych są oni.- Teatralnym gestem wskazał na gromadę wilków z Niemych Gór, w większej części ledwo trzymającej się prosto na nogach.
Splotłem dłonie na stole i pochyliłem się lekko do przodu, chcąc przyjrzeć się wymizerowanej twarzy mojej niegdyś pięknej narzeczonej, której oczy stanowiły teraz wąskie szparki, pomiędzy opuchniętymi powiekami i policzkami opatrzonymi kilkoma paskudnie wyglądającymi sińcami.
~
Aria, moja słodka, biedna narzeczona...~ wymruczałem telepatycznie, celowo nagłaśniając moje słowa dla wszystkich wilków.
Wzdrygnęła się lekko i spojrzała na mnie błagalnie, wywołując przyjemny dreszcz podniecenia na myśl o jej ciepłej skórze, rozrywanej przez moje zęby.
Och, tak... Będziesz moja. Czy tego chcesz, czy nie, Ario.
-Za chwilę wszystkie te dzieciaki zostaną wypuszczone w swoich wilczych formach, a wówczas członkowie Najwyższej Rady rozpoczną polowanie. - Oznajmił Alexius, wywołując tym cichy pomruk tłumu.
Wprost nie mogłem się doczekać. Na przemian zaciskałem i rozluźniałem palce, delektując się myślą o tym, co czeka mnie już za kilkanaście minut.
Siedzący obok mnie Dedalus wyglądał na podenerwowanego i wciąż zaciskał wargi, nie spuszczając oczu z naszego Przewodniczącego.
Uśmiechnąłem się drwiąco. Ten słabeusz nigdy nie powinien znaleźć się w Radzie, jeśli zabijanie nie sprawiało mu nawet odrobiny przyjemności.
-Rada postanowiła jednak okazać swoje miłosierdzie i pozwolić jednej osobie zachować życie. -Zdawało mi się, że na chwilę wszyscy wstrzymali oddech.
Najwyraźniej Alexius nie uraczył nas wcześniej wszystkimi swoimi planami.
Nawet ja nie mogłem spodziewać się, że postanowi darować karę jednemu z rebeliantów. Poniekąd zadziwiające posunięcie. Za jednym zamachem uzyskamy przykład dla młodszych pokoleń i zaprezentujemy całej tej ciemnocie naszą domniemaną dobroć.
Wybornie.
-A o życiu lub śmierci zadecyduje dziś... Ich jedyny pozostały na tym świecie Alfa.- Dokończył Alexius i obdarzył dyszącego teraz chłopka demonicznym spojrzeniem. - Kogo uratujesz, Rennierze? Siebie, czy jednego z członków twojej żałosnej rodziny?
Wszystkie oczy na powrót zwróciły się ku młodemu Fosterowi. Cain stał przy samej scenie z zaciśniętymi mocno pięściami i obserwował wszystko z napięciem wymalowanym na bladej twarzy pokrytej kilkudniowym zarostem.
Ja sam wbiłem tylko paznokcie we wnętrza swoich dłoni i strwożony zacząłem wyobrażać sobie jak Ren postanawia ocalić życie Arii, wydzierając ją tym samym z moich rąk.
Ona miała być moja. Jej życie należało do mnie. Tylko do mnie.
Młody Foster podniósł wzrok, najwyraźniej gubiąc się w ciszy, która zapadła wśród zebranych. Krew stale sączyła mu się z kącika ust, a jego twarz przybrała niemal trupi wyraz, kiedy rozchylił powoli spękane wargi.
Przysiągłbym, że ma zamiar splunąć Alexiusowi w twarz, ale zamiast tego wypluł z siebie tylko kolejną dawkę czarnej, lekko zakrzepłej krwi. Byłem już prawie pewien, że nie będzie w stanie przemówić, kiedy po długiej minucie ciszy jęknął boleśnie i cicho, niemal szeptem powiedział:
-Faa- ithh.
-NIE!- Krzyk odbił się echem w moich uszach, kiedy długowłosa blondynka, której imię wyrzucił z siebie chłopak, próbowała podbiec do Rena, patrzącego na nią wzrokiem, z którego ja sam nie potrafiłbym odczytać żadnych uczuć, prócz czarnej, bezdennej pustki.
Ktoś złapał dziewczynę w pasie i siłą zrzucił ze sceny, gdzie wylądowała na zasypanej śniegiem ziemi, łkając i wrzeszcząc imię Fostera. Płakała żałośnie, wierzgając przy tym nogami i nawet nie zauważyła, kiedy któryś z pachołków Alexiusa unieruchomił ją od tyłu i zaczął wyprowadzać z tłumu.
Przeniosłem wzrok na Cain'a, który wyglądał teraz o dwadzieścia lat starzej i właśnie wycofywał się w ślad za zawodzącą dziewczyną, najwyraźniej tchórzliwie nie chcąc patrzeć na dalsze losy swojego durnego syna.
Głupi chłopak mógł wybrać siebie. Oxyhm co prawda jakiś już czas trawił go od wewnątrz, niemniej jednak wiedźmy niewątpliwie posiadały antidotum na i ten rodzaj trucizny. Mógłby przeżyć.
Wśród zgromadzonych gapiów zrobił się szum, a wszyscy z ciekawością zaczęli szeptać między sobą, kiedy na podeście pojawiło się kilka wykwintnie odzianych kobiet, niosących flakoniki z eliksirem przemiany w upudrowanych dłoniach.
Wraz z kilkoma innymi siedzącymi obok członkami Rady uśmiechnąłem się wzgardliwie, delektując się strachem, którego smród wypełnił powietrze. Wilczki się bały.
Ale strach tylko polepsza smak krwi, czyż nie mam racji?
*
~Gdzie jesteś, ty mała suko?~ pomyślałem gorączkowo, z lubością wdychając zapach jej krwi przez nozdrza.
Boleśnie podekscytowany podążałem jej śladem wzdłuż ciemnych ścian budynków, wyobrażając sobie moment, w którym będę ją miał.
Niebo nad Arkadią jaśniało jeszcze przez chwilę subtelnym blaskiem, przebijającym się przez gęste chmury, z których nieustannie spadał lekki jak puch śnieg, powoli przykrywający marmurowe chodniki pod naszymi łapami. Uliczki opustoszały całkowicie po wyposzczeniu więźniów, którzy rozpierzchli się po mieście w swoich wilczych postaciach, zapewne kurczowo trzymając się ostatniej nadziei na ucieczkę. Oczami wyobraźni widziałem ich skulone ciała, ukryte w mikroskopijnych piwniczkach i starych zatęchłych schowkach na drewno, trzęsących się z przerażenia i chłodu z pozlepianą sierścią i lśniącymi oczami.
Widziałem ją. Wijącą się w strachu przede mną.
I chciałem już ją dostać. Zbyt długo czekałem.
Zacząłem węszyć, chwytając w nozdrza powietrze przesycone gorzkim odorem strachu, krwi i potu, który spotęgował moje podniecenie. Idealna noc na ostatnią potyczkę w naszej maleńkiej, wspólnej grze.
A ona była już tak blisko... Ranna nie była w stanie uciec zbyt daleko.
Ostrożnie stawiałem kroki, nie chcąc spłoszyć swojej ofiary i wnikliwie analizowałem otoczenie, spinając mięśnie nawet na widok mojego własnego cienia, co jakiś czas wypełzającego na stare, ceglane mury.
Arkadia zawsze była małym miastem, stworzonym tylko na potrzeby Rady i rodzin jej członków. Nie było tam miejsca na odpowiednią kryjówkę dla kogoś, kto do niego nie należał. Świat Arkadii otwierał się tylko dla najwytrwalszych i najbardziej bezwzględnych. Dla tych, z którymi graliśmy dziś, to miasto nie miało już nic do zaoferowania.
Do moich uszu dobiegł niski warkot rozlegający się kilka przecznic dalej, po którym nastąpiły dwie sekundy ciszy, a później pełen bólu, zawodzący jęk.
Pierwsza egzekucja została wykonana, bez wątpienia.
Osłabiliśmy ich wystarczająco, by nie byli w stanie nas zabić, a jednak nie na tyle mocno, by stracili świadomość tego, co dzieje się wokół. Mieli ginąć. Jedno po drugim. Jeżeli któreś z nich padło już trupem, oznaczało to, że pierwsza kostka domina została wprawiona w ruch.
Alexius koniecznie chciał, żeby w pełni odczuwali cały ból związany ze śmiercią. To, jaką jego dawkę dostanie każdy z nich, zależało tylko i wyłącznie od egzekutora. A tego dnia egzekucję wykonywaliśmy własnymi rękami. Każdy członek Najwyższej Rady do wybicia północy przez wskazówki zegara, stał się... katem.
Niezwykle okrutnie, nieprawdaż?
Cóż, myślę, że granica okrucieństwa rozpoczyna się o wiele dalej...
Metaliczny, cierpki zapach.
Stanąłem bez ruchu, czując, że to, czego szukam, jest blisko. Bardzo blisko.
Odwróciłem łeb w stronę sosnowego zagajnika rosnącego na tyłach jednej z kamienic, słysząc jak od drzew odbija się czyjś niespokojny oddech. Nie jeden. Dwa.
Wiedziałem, że to ona. Ona i ktoś jeszcze.
Jej krew wciąż parowała na świeżej warstwie śniegu, tak cudownie ciepła i słodka.
Wyszczerzyłem zęby, czując jak ślina powoli napływa mi do pyska, przybierając postać piany. Nie mogłem już dłużej czekać. Tej nocy wyczerpałem granice swojej cierpliwości, pozwalając Arii wymknąć się z uścisku moich szczęk i uciec z ohydną raną na karku. Podarowanie mojej słodkiej narzeczonej kilkunastu dodatkowych minut życia, podczas których będzie wykrwawiała się na śmierć z przerażeniem obecnym w każdej jednej tkance jej cudownego ciała, było moim prezentem ślubnym.
Lubię kiedy moje ofiary się boją. Nabierają wtedy ogromnej pokory, a ich mięso jest gorące niczym sam ogień.
Ale już czas. Nie mogłem dopuścić, żeby wykrwawiła się na śmierć, odbierając mi całą zabawę. Zamierzałem patrzeć jej w oczy, kiedy bardzo powoli będę rozrywać jej delikatne gardło na strzępy. Pragnąłem zabić ją własnymi rękami. Osobiście i okrutnie. Dokładnie tak, jak na to zasługiwała.
~
Ty kłamliwa, głupia suko...~ wysyczałem, powoli sunąc ku zagajnikowi. ~
Myślałaś, że cię nie znajdę?
Mógłbym przysiąc, że słyszę jej cichy płacz, przecinany czyimś cichym szemraniem. Zawahałem się, kiedy z niewielkiej odległości zobaczyłem skrawek jej białego, ludzkiego ciała, widocznego zza grubego pnia drzewa. Niewyjaśnione uczucie najwyższej nienawiści i pogardy spłynęły na mnie w momencie, kiedy z cienia wyłonił się jasnowłosy chłopak, zasłaniający nieznacznie moją Arię swoim ciałem. Przekrzywiłem głowę, czując, że muszę się spieszyć. Jeśli byli w swoich ludzkich postaciach, znaczyło to tylko tyle, że zbliża się północ. Musiałem zrobić to dokładnie w tamtym momencie. Później ktoś wykona egzekucję za mnie. A to byłaby moja całkowita kompromitacja. I jakże ogromna strata...
-Stój... Zatrzymaj się...- wybełkotał chłopak, który chwiejąc się lekko na nogach, wstał i patrzył teraz na mnie z góry błagalnym wzrokiem. Był cały podrapany i brudny, a jego głos brzmiał zbyt piskliwie w moich uszach.
Parsknąłem szyderczo, nie przestając zbliżać się do miejsca, w którym stał z ukrytą za jego plecami Arią.
~
Szach.
-Zabij mnie, ale ją zostaw. Aria nic ci nie zrobiła, do cholery!
Ośmieszyła mnie. To wystarczy.
-Nataniel, n- nie...- Aria wyłoniła się zza jego pleców w stanie najwyższego cierpienia. Krew spływała po jej szyi i ramieniu, skapując na białą ziemię wokół jej bosych stóp. Przyjrzałem się jej twarzy, która nagle straciła całe swoje piękno, podczas gdy zawodziła żałośnie, a łzy spływały po jej posiniaczonych policzkach, zatrzymując się na popękanych ustach i zadrapaniach na brodzie.
Wyglądała obrzydliwie. Jak zużyta szmaciana lalka, którą zresztą zawsze była. Zarówno ona, jak i cała godna pożałowania reszta.
Moja rozczarowująca narzeczona.
Uniosłem górną wargę i warcząc, położyłem brzuch na ziemi, przygotowując się do ataku.
To już. To teraz. To na to tak długo czekałem... I nareszcie....JĄ MAM.
Wyskoczyłem w górę, odpychając się tylnymi łapami i powaliłem chłopaka, jednym ruchem szczęk wyrywając mu tchawicę. Aria wrzasnęła przeraźliwie i zrobiła kilka rozpaczliwych kroków w tył, zanosząc się przy tym urywanym szlochem kogoś, kto właśnie obejrzał się za siebie i zobaczył czekającą za jego plecami śmierć.
Wyplułem część wyrwaną z jej wspaniałego obrońcy w śnieg i z wykrzywionym w satysfakcji pyskiem biegiem rzuciłem się na dziewczynę, najpierw przewracając ją na ziemię, żeby blokując jej możliwość jakiegokolwiek ruchu, przybliżyć nos do jej poturbowanej twarzy.
Przez chwilę patrzyłem w te duże, przerażone oczy, delektując się wypełniającym je przerażeniem, do momentu, w którym ustąpiłem mojemu zwierzęcemu instynktowi i wygłodniale zanurzyłem zęby w jej miękkiej szyi.
Krew Arii smakowała dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem. Słodka, gorąca i tak pełna nienawiści.
Brutalnie zacisnąłem szczęki, by ostatecznie przeciąż cienką nitkę jej życia i słuchając jej pełnych bólu jęków, wyszarpałem tętnicę spod cienkiej, białej skóry.
-Mat.- Powiedziałem, stając już w swojej ludzkiej postaci nad sponiewieranymi zwłokami mojej narzeczonej, patrząc jak szkarłatna plama powoli rozrasta się pod głową dziewczyny, mieszając się z jej kasztanowymi włosami i kontrastując z oślepiająco białym śniegiem.
Odchodząc, zniesmaczony widokiem wytrzeszczonych, mętnych, martwych oczu chłopaka o imieniu Nataniel, przekręciłem jego truchło czubkiem buta, tak, żeby znalazł się z twarzą w ziemi i poprawiwszy płaszcz, wyszedłem na jedną z głównych uliczek, z uwagą oglądając swoje ręce, wciąż pokryte krwią tej dwójki.
Próbowałem mimowolnie zignorować niejasne poczucie rozczarowania łatwością, z jaką pozbawiłem ich życia. Aria nawet nie próbowała błagać. A chłopak, cóż, w ogóle nie miał dla mnie znaczenia.
Nie byli wyzwaniem, którego pragnąłem. Niemniej jednak dostarczyli mi pewnej rozrywki. A teraz są martwi... Zimni, sztywni i bez znaczenia. Dokładnie tak, jak chciał tego Alexius...
Podniosłem głowę na dźwięk zegara, oznajmiający wszystkim wybicie północy.
Mimowolnie zacząłem się zastanawiać, czy reszcie Rady udało się zabić wszystkich z taką samą dziecinną łatwością. I w tamtym momencie go zobaczyłem.
Podczas gdy Rada zarzynała resztę jego przyjaciół, Rennier Foster niemalże wisiał na mosiężnym słupie jednej ze spalonych latarni w centralnym miejscu głównego placu, chwytając go kurczowo trzęsącymi się rękami i oddychał urywanie, co kilka sekund wypuszczając z płuc powietrze przy akompaniamencie obrzydliwego, krwistego kaszlu. Zapewne nie był w już w stanie wykonać ruchu, pozostawiony tam na powolną, pełną cierpienia śmierć. Z odległości, która nas dzieliła, wyglądał bardziej jak kukła, która dostała napadu agonii podczas taniego przedstawienia. Jego pokryte potem czoło błyszczało w świetle księżyca, a ciemne kosmyki przykleiły mu się do czarnych jak onyks oczu. Śnieg sypał nieprzerwanie, pokrywając jego koszulkę cienką warstwą jasnego puchu, który sprawiał, że wyglądał jeszcze bardziej groteskowo.
Przechyliłem głowę, wciąż czując w ustach mieszankę krwi Arii i Nataniela, na dodatek rozmazaną na całej mojej brodzie i wargach.
Zdychający Foster spostrzegł mnie stojącego u wylotu jednej z uliczek i podniósł lekko głowę, krzywiąc się przy tym z wysiłkiem, na co ja uniosłem swoją ubrudzoną w posoce dłoń i posłałem mu wymowny, szyderczy uśmiech. Wydawało mi się, że chłopak zacisnął mocno zęby, po czym odwrócił wzrok, zapewne rozrywając mnie na strzępy i przeklinając w myślach.
Mógłbym go zabić, gdyby poprosił. Podarować mu szybką, mniej bolesną śmierć. Okazać człowieczeństwo, którego niewielki pierwiastek wciąż pozostał w mojej zepsutej duszy.
Ale nie poprosił. A ja nie jestem człowiekiem.
Uśmiechnąłem się więc tylko krzywo i przesunąwszy językiem po moich pokrytych zakrzepłą krwią wargach, ruszyłem dalej.